"Przebije panu opony". Zauważyliście, że codziennie na ulicach Warszawy zalewa nas agresja?

- Proszę nie krzyczeć - to zdanie pada ostatnio zbyt często. Bo czy my musimy wszystko załatwiać awanturą? Niestety, ale mam wrażenie, że staje się to w Warszawie powoli normą. A może zawsze było naszą cechą wspólną? W końcu - Skąd w nas tyle agresji?

Spodobało ci się? Polub nas

Kupa problemu

Imielin. Tu na popularną górkę przychodzą bliscy mieszkańcy pospacerować, a latem - by poleżeć na kocu. Tu także spotykają się miłośnicy psów ze swoimi pupilami. Nie wszystkim się to jednak podoba. - Może pani zabrać swojego psa, który wchodzi na koc naszych dzieci. Mężczyzna zwracał kobiecie uwagę już drugi raz. Kobieta poczuła się najwidoczniej zaatakowana i zaczęła się bronić. - To tylko pies, nic się panu nie stanie. Stało się, bo pies narobił tuż obok koca, a awanturę słychać było chyba w najdalszych częściach Imielina. Ostatecznie oboje doszli do porozumienia. On: Nawiedzona wariatka. Ona: Cham ze słoikiem w dupie.

Przebije panu opony

Stołeczni taksówkarze to, co prawda oddzielny temat na artykuł, ale trudno pominąć ich w tym felietonie. W większości przypadków kierowcy taksówek to świetni kompanii do wieczornych rozmów. Niestety, o dobrych manierach zapominają, gdy trzeba kogoś wyprzedzić na ulicy czy - co graniczy z cudem uprzejmości - przepuścić. Gdy jednak zdarzy się, że stanie/zajedzie się takiemu drogę, kłopoty gwarantowane. Słowne przepychanki, ale także groźby. - Nie chce nic mówić, ale ktoś może panu przebić opony - oznajmił taksówkarz mojemu znajomemu, gdy ten stanął autem na miejscu dla taxi.

Zrobił to, ponieważ podwiózł swoją kontuzjowaną żonę do przychodni i nie było w pobliżu miejsca parkingowego. Znajomy obiecał jednak kierowcy, że jak tylko odprowadzi kobietę do recepcji, wróci i zabierze auto. - Panie, ku*wa, ogłuchłeś?! To jest postój taksówek, a nie parking VIP! Zdrowie jednak było ważniejsze niż komplet nowych opon.

Kieliszkiem w bar

Pałac Kultury a w nim jeden z popularniejszych lokali gastronomicznych w mieście. W sezonie letnim przychodzi się tu, by obejrzeć letnie kino, ale także napić dobrego wina w gronie przyjaciół i znajomych. O tym miejscu mówi się na mieście jeszcze z jednego powodu - fatalnej obsługi. Nigdy w to nie wierzyłem, dopóki nie doświadczyłem fatalnego serwisu na własnej - dosłownie - skórze. Moja dobra znajoma Agnieszka zawitała do baru z prośbą o to, by wymieniono jej lampkę wina, bo to które dostała - jej nie smakuje. - Brzydko pachnie korkiem - oznajmiła. - Nic nie czuje - odparł kelner.

Do wąchania zapraszani byli kolejni barmani oraz kolejni klienci. Z małej lampki wina narodziła się ogólna degustacja i dyskusja. - Przez panią muszę otworzyć kolejną butelkę wina. Agnieszka była nieugięta. - Chciał mnie jeszcze wpędzić w poczucie winy. Czułam się, jakbym dokonywała napadu, a ja chciałam tylko dostać towar, za który zapłaciłam. Aga lampkę wina dostała, a my darmowy pokaz barmańskich umiejętności. Gwóźdź programu - latające kieliszki.

Towarem o ladę

Jeden z Żoliborskich sklepów ogólnospożywczych. Do kasy podchodzi mężczyzna, który w jednym ręku trzyma masło, a w drugim - torbę kostek lodu. Kolejka dość długa, a panu najwidoczniej się śpieszyło. - Hej, nie umiesz szybciej - krzyknął do jednej z kasjerek. Odezwał się młody chłopak, który zwrócił mu uwagę, by ten zwracał się do kobiet z szacunkiem. Niecierpliwy klient dosłał dosłownie szału, rzucając towarem o ladę. - To ja dziękuję za te zakupy, bo jedynego czego nie znoszę u ludzi to chamstwa.

Seniorzy

I wtedy puściły mi nerwy - opowiada podróżujący metrem starszy pan siedzącemu obok koledze. - Zwyzywałem tę tępą urzędniczkę, bo ileż można gmerać w tym komputerze. Ale taj jej powiedziałem Zygmunt, że się aż czerwona zrobiła. Pewnie nie tylko na twarzy. Wagon metra pełen ludzi, bo była to akurat pora powrotów z pracy do domów, nie mogła się nie śmiać. Bo jak mówi stara prawda - nawet najsłabszy żart dobrze opowiedziany może bawić. Nie śmiała się tylko jedna pani. Być może znała urzędniczkę.

Nieczynne

W urzędzie mają się zarówno petenci, jak i urzędnicy. Tylko w ostatnim czasie usłyszałem jedną historią, którą opowiadamy sobie w gronie znajomych jako ciekawą anegdotę. Sprawa dotyczyła urzędu na Bemowie i jawnej i wyrachowanej złośliwości ze strony pani w okienku. Kasia, bohaterka życiowego gagu przyszła odebrać w ratuszy dzielnicy dowód osobisty. Był piątek, a do zamknięcia urzędu, czyli do godziny szesnastej pozostało dosłownie kilka minut. Kasia myślała, że mimo wszystko zdąży. Źle myślała.

- Urzędniczka widziała, że się zbliżam, ale najwidoczniej nie miała ochoty mnie obsłużyć, bo nagle zniknęła wychodząc na zaplecze. Po chwili wróciła, ale tylko oznajmić mi, że nie uda jej się mi pomóc, bo jest minuta do zamknięcia urzędu. - Ja też wiele rzeczy bym chciała, na przykład iść do domu - rzuciła w kierunku Kasi. Na koniec dodała - Proszę przyjść w sobotę. Katarzyna podziękowała i opuściła ratusz. Zamykając drzwi do urzędu przeczytała: "Godziny otwarcia ratusza. W soboty i niedziele nieczynne ".

Kupa problemu Imielin. Tu na popularną górkę przychodzą bliscy mieszkańcy pospacerować, a latem - by poleżeć na kocu. Tu także spotykają się miłośnicy psów ze swoimi pupilami. Nie wszystkim się to jednak podoba.- Może pani zabrać swojego psa, który wchodzi na koc naszych dzieci. Mężczyzna zwracał kobiecie uwagę już drugi raz. Kobieta poczuła się najwidoczniej zaatakowana i zaczęła się bronić. - To tylko pies, nic się panu nie stanie. Stało się, bo pies narobił tuż obok koca, a awanturę słychać było chyba w najdalszych częściach Imielina. Ostatecznie oboje doszli do porozumienia. On: Nawiedzona wariatka. Ona: Cham ze słoikiem w dupie.

Przebije panu opony Stołeczni taksówkarze to, co prawda oddzielny temat na artykuł, ale trudno pominąć ich w tym felietonie. W większości przypadków kierowcy taksówek to świetni kompanii do wieczornych rozmów. Niestety, o dobrych manierach zapominają, gdy trzeba kogoś wyprzedzić na ulicy czy - co graniczy z cudem uprzejmości - przepuścić. Gdy jednak zdarzy się, że stanie/zajedzie się takiemu drogę, kłopoty gwarantowane. Słowne przepychanki, ale także groźby. - Nie chce nic mówić, ale ktoś może panu przebić opony - oznajmił taksówkarz mojemu znajomemu, gdy ten stanął autem na miejscu dla taxi. Zrobił to, ponieważ podwiózł swoją kontuzjowaną żonę do przychodni i nie było w pobliżu miejsca parkingowego. Znajomy obiecał jednak kierowcy, że jak tylko odprowadzi kobietę do recepcji, wróci i zabierze auto. - Panie, ku*wa, ogłuchłeś?! To jest postój taksówek, a nie parking VIP! Zdrowie jednak było ważniejsze niż komplet nowych opon.

Kieliszkiem w bar Pałac Kultury a w nim jeden z popularniejszych lokali gastronomicznych w mieście. W sezonie letnim przychodzi się tu, by obejrzeć letnie kino, ale także napić dobrego wina w gronie przyjaciół i znajomych. O tym miejscu mówi się na mieście jeszcze z jednego powodu - fatalnej obsługi. Nigdy w to nie wierzyłem, dopóki nie doświadczyłem fatalnego serwisu na własnej - dosłownie - skórze. Moja dobra znajoma Agnieszka zawitała do baru z prośbą o to, by wymieniono jej lampkę wina, bo to które dostała - jej nie smakuje. - Brzydko pachnie korkiem - oznajmiła. - Nic nie czuje - odparł kelner. Do wąchania zapraszani byli kolejni barmani oraz kolejni klienci. Z małej lampki wina narodziła się ogólna degustacja i dyskusja. - Przez panią muszę otworzyć kolejną butelkę wina. Agnieszka była nieugięta. - Chciał mnie jeszcze wpędzić w poczucie winy. Czułam się, jakbym dokonywała napadu, a ja chciałam tylko dostać towar, za który zapłaciłam. Aga lampkę wina dostała, a my darmowy pokaz barmańskich umiejętności. Gwóźdź programu - latające kieliszki.

Towarem o ladę Jeden z żoliborskich sklepów ogólnospożywczych. Do kasy podchodzi mężczyzna, który w jednym ręku trzyma masło, a w drugim - torbę kostek lodu. Kolejka dość długa, a panu najwidoczniej się śpieszyło. - Hej, nie umiesz szybciej - krzyknął do jednej z kasjerek. Odezwał się młody chłopak, który zwrócił mu uwagę, by ten zwracał się do kobiet z szacunkiem. Niecierpliwy klient dosłał dosłownie szału, rzucając towarem o ladę. - To ja dziękuję za te zakupy, bo jedynego czego nie znoszę u ludzi to chamstwa.

Przeczytaj też rady psychologa, jak reagować na agresywne zachowania

Seniorzy I wtedy puściły mi nerwy - opowiada podróżujący metrem starszy pan siedzącemu obok koledze. - Zwyzywałem tę tępą urzędniczkę, bo ileż można gmerać w tym komputerze. Ale taj jej powiedziałem Zygmunt, że się aż czerwona zrobiła. Pewnie nie tylko na twarzy. Wagon metra pełen ludzi, bo była to akurat pora powrotów z pracy do domów, nie mogła się nie śmiać. Bo jak mówi stara prawda - nawet najsłabszy żart dobrze opowiedziany może bawić. Nie śmiała się tylko jedna pani. Być może znała urzędniczkę.

Nieczynne W urzędzie mają się zarówno petenci, jak i urzędnicy. Tylko w ostatnim czasie usłyszałem jedną historią, którą opowiadamy sobie w gronie znajomych jako ciekawą anegdotę. Sprawa dotyczyła urzędu na Bemowie i jawnej i wyrachowanej złośliwości ze strony pani w okienku. Kasia, bohaterka życiowego gagu przyszła odebrać w ratuszy dzielnicy dowód osobisty. Był piątek, a do zamknięcia urzędu, czyli do godziny szesnastej pozostało dosłownie kilka minut. Kasia myślała, że mimo wszystko zdąży. Źle myślała.

- Urzędniczka widziała, że się zbliżam, ale najwidoczniej nie miała ochoty mnie obsłużyć, bo nagle zniknęła wychodząc na zaplecze. Po chwili wróciła, ale tylko oznajmić mi, że nie uda jej się mi pomóc, bo jest minuta do zamknięcia urzędu. - Ja też wiele rzeczy bym chciała, na przykład iść do domu - rzuciła w kierunku Kasi. Na koniec dodała - Proszę przyjść w sobotę. Katarzyna podziękowała i opuściła ratusz. Zamykając drzwi do urzędu przeczytała: "Godziny otwarcia ratusza. W soboty i niedziele nieczynne ".

Więcej o: