Spodobało ci się? Polub nas
"Warszawskie ceny" nie od dziś budzą wielkie emocje wśród warszawiaków, jak i osób odwiedzających stolicę. Podobnie jak w wielu innych miastach na świecie, zawsze jest ryzyko, że tam, gdzie najczęściej chodzą turyści, czyli w przypadku Warszawy - Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, Stare Miasto czy Pl. Trzech Krzyży, tam będzie drożej. Mimo że Tomasz Golonko w swoim tekście nie podał nazw lokali, w których jadł frytki za 20 zł oraz pił lemoniadę za 15 zł, możemy domniemywać, że nie był to ani Tarchomin, ani Białołęka.
Uznał jednak, że ktoś, sprzedając mu szklankę wody z plasterkiem cytryny i miętą za kilkanaście złotych, chciał ewidentnie zrobić z niego idiotę. Jak zareagowali internauci na oburzenie felietonisty "warszawskimi cenami"?
"Tak wygląda właśnie wolny rynek. Sprzedawca ustala cenę i to konsument decyduję się albo i nie na zakup. Jak będzie przewaga tych drugich to punkt upadnie. Prosta sprawa. A jak są chętni do płacenia 15 zł za lamoniadę to sprawa wyłącznie ich własna i ich portfeli" - czytamy w jednym z komentarzy. Wielu internautów zgodziło się z takim podejściem - bo, jak napisał jeden z nich, "zawsze można sobie przecież kupić kilka cytryn, trochę mięty i zrobić sobie w butelce napój na wynos. Wtedy nikogo nie musisz o nic prosić i jesteś niezależny. Do tego tanio!".
Inni zwrócili uwagę na to, że ceny w dużej mierze uzależnione są lokalizacji. "Oczywiście że ceny są z kosmosu, ale trzeba wziąć pod uwagę czynsze które są nie małe, a w okolicach Krakowskiego Przedmieścia wręcz kosmiczne, wypłaty dla pracowników, zarobki, a potem to wszystko podzielić przez liczę potencjalnych klientów, doliczyć swój zysk itd." - napisał internauta.
"Niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że same ceny czynszu lokali w centrum to nie 5-6 tys (tyle placi się za kanciapę), a od 20 do nawet 150 tys za miesiąc (i nie chodzi o lokale ekskluzywne)! Gdyby gastronomia byla tak lukratywnym biznesem kolejne knajpy nie padałyby z powodu braku rentowności z obecną częstotliwością!" - dodał inny.
"Drogi autorze otwieraj knajpe sprzedawaj pyszne lemoniady i wspaniale lunche po 5zl. Ty zostaniesz milionerem bo bedziesz mial full oblozenie a my klienci skorzystamy jedzac i pijac taniej. Tylko nie jęcz, bo jęczenie jest gorsze od lemoniady za 10zl" - radziła internautka.
Gdy temat czynszu został wyczerpany, pojawiły się i inne kwestie finansowe - jak podatki i w końcu - koszt produkcji jednej lemoniady... Tu dyskusja trwała dość długo, internauci ostro debatowali na temat tego, jaki właściwie podatek powinien odprowadzić restaurator, ile kosztuje go 1 kg cytryn, itd. itd...
Niektórzy internauci zareagowali bardzo agresywnie. Oburzyli się, że Tomasz Golonko śmie zaglądać im do portfeli i mówić im, ile mają zapłacić za lemoniadę. "Autor ma wyraźnie ból dupy moim zdaniem, stąd hejt że typ chyba lubi komuś w portfel zaglądać - moja sprawa ile płace i za co i gdzie moze sie komus podoba ta cena dajcie k**** ludziom zarabiac pieniądze a nie sie wpier******* w ich zycie nie pasi to wypie****** gdzie indziej - założe sie zę typ za PO głosował".
Byli w końcu tacy, którzy zgodzili się z autorem felietonu: "w dupach się wam poprzewracało? skąd ten hejt na autora? nie od dawna wiadomo, że ceny są przesadzone i to nie tylko w Warszawie. oczywiście, że można też zjeść tanio i dobrze, i jest dużo takich miejsc, ale powoli zaczynamy ocierać się o absurd. a wszyscy idioci, srający wyżej niż mają dupy, którzy zamawiają latte na sojowym mleku z posypką z organicznych orzechów brazylijskich, tylko napędzają ten cały mechanizm. kawa w Starbucksie smakuje jak siuśki, a za cenę dużej można kupić paczkę dobrej kawy, więc to tylko kwestia świadomości konsumentów, co wybierają i zapytania siebie samego, czy naprawdę jest to im potrzebne".
Jeszcze inni współczuli Golonce, że nie potrafi odnaleźć się w dużym mieście. Do pewnych miejsc, jeżeli nie chce się zapłacić zbyt dużo, po prostu się nie chodzi: "Zazdroszczę problemów. Może autor mieszka krótko w Warszawie i nie wie jak radziś sobie z ,,warszawskimi cenami". Podpowiem w takim razie- nie jeść tam gdzie zdzierają hajs. A jak ktoś chce zaoszczędzić na biedzie , niech nie idzie do Centrum bądź na starówkę. Proste? Proste". Albo: "Prawda jest taka, że na mieście, a szczególnie w Centrum nie zje się tanio (chyba, że wie się, gdzie są ukryte chińczyki) bez uciekania się do fastfoodów. Sorry, taki mamy klimat".
Nie obyło się również bez sentymentalnych powrotów do przeszłości: "Ja tu żyję od urodzenia i wiem że to z dupy problem. Np. na takiego Zbawiciela zawsze było drożej - wódka czysta za komuny kosztowała w sklepie Waryńskiego + 3 zeta za butelkę a na Zbawka 200 zeta, co prawda noc już była. Jak ktoś pije kranówę na starówce albo w modnych lokalach to tak jest. Trzeba iść do sklepu i kupić sobie wodę za 2 zeta. Takie ceny to problem właśnie chyba nie warszawiaków, tylko turystów bardziej. Mnie martwi że zgineły tzw. "mordownie" gdzie za komuny mozna było się napic tanio piwa. Teraz browar z kija prawie wszędzie tyle samo kosztuje, a lokali gdzie by się żule schodziły jakoś nie ma".
Jedna z internautek skwitowała po prostu: "Hahahh nie ma cwaniaka nad warszawiaka stara zasada dlatego nie lubia was moi drodzy".
(pisownia oryginalna)