Udało jej się wejść do Hotelu Europejskiego i zjeść śniadanie ze Stonesami. To się wydarzyło pół wieku temu!

- Usiadłyśmy przy stoliku obok nich, koleżanka wyjęła Zorkę i zapytałyśmy, czy możemy zrobić zdjęcie - tak o swoim spotkaniu z The Rolling Stones w 1967 roku, gdy zespół zagrał w Sali Kongresowej, opowiada Aleksandra Fafius.

W związku z okrągłą rocznicą słynnego koncertu w Sali Kongresowej, przypominamy wywiad Michała Radkowskiego.

Spotkaliśmy się całkiem przypadkowo. Razem świętowaliśmy 60. urodziny Pałacu Kultury i Nauki na pl. Defilad. Wieczorem 22 lipca wspólnie z warszawiakami wznieśliśmy tam toast za kolejne przynajmniej 60 lat "pekinu". Jako jedyna jadła z nimi śniadanie.

Pani Aleksandra Fafius przyciągnęła uwagę operatorów telewizyjnych, bo w pewnym momencie odsłoniła swoją lewą nogę. Na łydce ma wytatuowany Pałac Kultury i Nauki, który kojarzy jej się z Salą Kongresową i pierwszym w Polsce koncertem The Rolling Stones w 1967 roku. Wybrała się tam, gdy jeszcze chodziła do liceum. Ma o czym opowiadać. Jako jedyna jadła z nimi śniadanie w Warszawie. Nam opowiada, jak udało jej się dostać do Hotelu Europejskiego, w którym nocowali muzycy.

Aleksandra FafiusAleksandra Fafius Fot. Michał Radkowski Aleksandra Fafius udziela wywiadu jednej ze stacji telewizyjnych, fot. Michał Radkowski

Pani Ola mieszka na Brackiej i - jak mówi - jest "au courant wszystkich demonstracji", bo jej dom znajduje się między siedzibami Ministerstwa Pracy i Ministerstwa Gospodarki. Na wakacje nie rusza się ze Śródmieścia, bo "tu jest bardzo dużo imprez". Jest córką łączniczki z Powstania Warszawskiego i - co roku - przed 1 sierpnia pomaga powstańcom w organizacji uroczystości rocznicowych.

Michał Radkowski, Metrowarszawa.pl: Pałac Kultury wyrósł pani na łydce. To z okazji 60-tki?

Aleksandra Fafius: Tak, ale mojej. Na swoje 60-te urodziny zafundowałam sobie tatuaż. A przy okazji zrobiłam go w 55. rocznicę otwarcia Pałacu Kultury. Młodym się to podoba, ale osobom w moim wieku już nie. Zupełnie tego nie rozumiem.

Ja też nie, ale najważniejsze, że pałac przetrwał: tak na pani lewej nodze, jak i na placu Defilad. Jak się z nim pani czuje?

- Trochę ciężko, no bo przeważa na jedną stronę (śmiech). Razem z tatuażystą szukaliśmy zdjęcia Pałacu Kultury od strony Sali Kongresowej, bo moim największym przeżyciem związanym z tym budynkiem był koncert Stonesów. Ale nie mogliśmy nigdzie znaleźć takiej pocztówki, więc na nodze mam widok na pałac od strony Marszałkowskiej.

Długo się robi taki tatuaż?

- Młody człowiek siedział u mych stóp 3,5 godziny, co w moim wieku jest bezcenne (śmiech). Na szczęście odbyło się to bezboleśnie, bo w tym miejscu tego się nie czuje. Ale pamiętam, że jak byłam młoda, to tatuaże były zarezerwowane tylko dla marynarzy i więźniów, więc moje pokolenie musi sobie teraz przerobić w głowie, że hasło " tatuaż " to może być także ozdoba. Jak to zrozumieją, to będzie rewolucja umysłowa.

Aleksandra Fafius z wytatuowanym na łydce Pałacem Kultury i NaukiAleksandra Fafius z wytatuowanym na łydce Pałacem Kultury i Nauki Fot. Michał Radkowski Aleksandra Fafius z wytatuowanym na łydce Pałacem Kultury i Nauki, fot. Michał Radkowski

To jeszcze którąś część ciała planuje pani sobie ozdobić?

- Teraz chcę na łopatce zrobić sobie ozór Rolling Stonesów. Ale muszę poczekać aż ręka będzie w pełni sprawna, bo 4 miesiące temu ją sobie złamałam.

Tak jak wszyscy kojarzą ten słynny czerwony jęzor Micka Jaggera, tak pewnie pani noga ściąga uwagę zagranicą i latem, gdy robi się cieplej, jest pani żywą reklamą Warszawy.

- No nie bardzo, bo mnie biorą za Rosjankę, a to mi się nie podoba.

To znaczy, że mylą nasz Pałac Kultury z innymi budynkami?

- Bo im się on kojarzy z siedmioma siostrami Stalina, czyli podobnymi pałacami w Moskwie. A przecież nasz jest piękny. Szczególnie efektownie prezentuje się na tle szklanych wieżowców, które - choć nowoczesne - są jednakowe. Wystarczy zerknąć na pałac od strony Marszałkowskiej, ile tu widać detali. Tego nie ma na tych nowych biurowcach.

Ale Pałac Kultury dalej wielu kojarzy się z mrocznymi czasami.

- Dla młodych ludzi Pałac Kultury nie niesie ze sobą konotacji politycznych. To jest dla nich miejsce, gdzie chodzą do teatru, na koncerty, na piwo. Teraz to się zrobiło bardzo fajne miejsce, gdzie można się z kimś umówić i posiedzieć. Ale można też przyjść samemu, napić się winka i wrócić do domu. Ważne, że zawsze można tu kogoś spotkać i porozmawiać.

Czyli dobrze się stało, że pałacu nie zburzono?

- Uważam, że ten budynek już tak wrósł w to miasto, że na szczęście nikt nie odważył się go zburzyć. Teraz jest zabytkiem i dobrze. Zresztą od lat jestem mocno związana z tym miejscem. Tu chodziłam do zespołu harcerskiego Gawęda w Pałacu Młodzieży, pływałam na basenie, potem wybierałam się tu na koncerty i do teatru. A poza tym od zawsze mieszkam w Śródmieściu, jestem w szóstym pokoleniu warszawianką. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że całe moje życie kręci się wokół Pałacu Kultury.

+Obchody 60. urodzin Palacu Kultury i Nauki+Obchody 60. urodzin Palacu Kultury i Nauki Fot. Franciszek Mazur / Agencja Wyborcza.pl Tatuaż na nodze Aleksandry Fafius, fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta

Tak jak wokół "toczących się kamieni", jak w Polsce mówiło się o zespole The Rolling Stones.

- To ja rzuciłam czerwony goździk podczas ich koncertu w Sali Kongresowej w 1967 roku. I mam to udokumentowane. Czarno-białe zdjęcia robił pan Marek Karewicz. Poza tym mam autografy wszystkich członków zespołu. Kiedyś Piotr Metz prosił w radiu i telewizji, żeby się zgłaszały osoby, które mają ich podpisy i nikt się nie odezwał oprócz mnie. Tak że to są moje talizmany.

Ma pani jeszcze coś po Stonesach?

- Mam też zdjęcia jak dzień po koncercie jadłam z nimi obiad. Były robione aparatem Zorka. Jagger pytał mnie, czy sama go skonstruowałam, bo wydał się taki idiotoodporny. Poza tym mam sporo zdjęć, które sama im robiłam.

Jak to się stało, że jadła pani z nimi obiad?

- Najpierw musiałam przynieść zaświadczenie ze szkoły, że dobrze się uczę. Nie dla Stonesów, a dla mojego taty. Taki warunek mi postawił, bym dostała od niego bilet. Uczennicą byłam dobrą, ale nie genialną, więc musiałam poprosić o pomoc moją wychowawczynię. Udało się. I tak miałam obiecany bilet i poszłam na koncert. Następnego dnia razem z koleżanką wybrałyśmy się pod Hotel Europejski, gdzie mieszkali Stonesi. Szczęśliwym trafem akurat wtedy przebywała tam także daleka znajoma mojej mamy, która przyjechała do Polski z Danii. Udało nam się przedrzeć przez kordon milicji i jednemu z funkcjonariuszy powiedziałyśmy, że w tym hotelu mieszka moja ciocia i muszę ją odwiedzić. Byłam uparta, krzyczałam, tupałam, w końcu milicjant powiedział: "mała, jak nie będzie w tym hotelu tej pani, to spuszczę wam takie manto, że się nie pozbieracie". On nas wprowadził do hotelu i tam próbowałam z obsługą dogadać się po angielsku. A on tak pogardliwie na nas spojrzał i mówi: "po jakiemu ty mówisz, co to za burżuazyjny język, i to w socjalizmie mówicie po angielsku?". Na szczęście w tym czasie zeszła do nas znajoma mamy i zaczęłyśmy rozmawiać. Obiecałam, że jestem w stanie dla niej wszystko zrobić, byle tylko zabrała nas ze sobą do restauracji, gdzie Stonesi jedli śniadanie. Znowu się udało. Usiadłyśmy przy stoliku obok nich, koleżanka wyjęła Zorkę i zapytałyśmy, czy możemy zrobić zdjęcie. Oni zgodzili się i byli pod wrażeniem, że my mówimy w ich języku. Dla nich to był szok. Tego się chyba po Polakach nie spodziewali. Okazało się, że Martin Scorsese, który kręci najważniejsze koncerty Stonesów, dowiedział się od nich, że pamiętają swój występ w Warszawie z 1967 roku i blondynkę, która rzuciła im goździka.

A widziała się pani jeszcze później ze Stonesami?

- Nie, ale mam na to szansę w tym roku. Na razie nie mogę jednak nic więcej powiedzieć, bo jestem przesądna.

To, żeby nie zapeszyć, dopytam tylko, czy jakoś pośrednio kontaktuje się pani z zespołem?

- Z fanklubem owszem. No i jak są w Polsce ich koncerty, to chodzę i zawsze rzucam im czerwone goździki. Gdy grali na Służewcu, usłyszałam: "thank you, girl".

To pani zawsze w pierwszym rzędzie stoi?

- Ja się tam zawsze dopcham. Chodzę porządnie ubrana: mam bojówki, glany, czarną koszulę i jak dotąd - a byłam już na koncertach Metalliki, Slayera, Rammsteina - nikt mnie nie zdeptał. Zawsze dojdę pod samą scenę. Kocham koncerty, ten tłok, wrzask i niesamowitą atmosferę.

A na koncercie Stonesów w Sali Kongresowej, w którym miejscu pani była?

- Siedziałam w piątym rzędzie przy przejściu, dlatego łatwo mi było przeskakiwać przez tych przede mną siedzących.

Ale tam chyba jednak mało kto siedział oprócz partyjnych dygnitarzy.

- Oni wyszli, bo jak Jagger się odwrócił i - delikatnie mówiąc - wypiął pupę, to się obrazili i opuścili salę. I nagle najlepszy pierwszy rząd zrobił się pusty.

I w końcu była impreza.

- I to był dla nas szok, że jesteśmy na zupełnie innym koncercie. Nie takim do jakich się przyzwyczailiśmy. Wcześniej występował tu Aznavour, Gilbert Becaud czy Dalida. To było zawsze według schematu: piosenka-oklaski, piosenka-oklaski. I tak samo było na koncertach naszych zespołów: Czerwono-Czarnych czy Niebiesko-Czarnych. Nikt nie skakał do góry, a tu było inaczej. Dobrze znaliśmy piosenki Stonesów z radia Luksemburg i z Rozgłośni Harcerskiej. Zresztą dzięki ich piosenkom bardzo dużo osób zaczęło się uczyć języka angielskiego, żeby zrozumieć, o czym śpiewali.

A pani skąd znała angielski?

- Mama mi kazała, ale najpierw uczyłam się francuskiego. Problem w tym, że zakochiwałam się w każdym nauczycielu i wtedy mama doszła do wniosku, że przechodzimy na angielski i będzie mnie uczyć pani. I tak się stało.

Więcej o: