"Ludzie zabierzcie tego chama, bo mi jechać nie daje!", a ja tylko chciałem, żeby obniżył podłogę w autobusie [TATA W MIEŚCIE]

Felieton o mojej przejażdżce z płaczącym synem w miejskim autobusie wywołał prawdziwe tsunami komentarzy. Dostało mi się po równo zarówno od kobiet, jak i mężczyzn. I bardzo dobrze, taki miałem cel. Dyskusja rozgrzała się do czerwoności, a problem choć wydawałoby się, że błahy - podzielił czytelników. Tym razem wybrałem się z synem na przejażdżkę miejskimi autobusami, żeby sprawdzić, czy kierowcy obniżają podłogę, żeby wsiadający z wózkiem, nie mieli problemu

Spodobało ci się? Polub nas

W komentarzach pod pierwszym " Tatą w mieście " piszecie m.in.: "że się użalam nad sobą" i "jestem pierdoła a nie chłop", że "jestem narcystycznym pajacem" i że "nie lubię ludzi", że "kobiety mają gorzej", że "nie mam szacunku dla współpasażerów", że "kiedy następnym razem mój synek zacznie płakać, mam natychmiast wysiąść z autobusu", w końcu, "że z czasem się przyzwyczaję". Dziękujecie mi też za ten felieton. Piszecie, że znacie te "spojrzenia typu zabić ich, ukamienować bo mącą nasz komfort podróży" i "po co w ogóle wychodzą z domu". Przyznajecie, że też was wkurza, kiedy obcy ludzie mówią wam, że "dziecko jest źle ubrane, bo nie ma czapeczki, szaliczka i kurteczki, najlepiej puchowej..."

Celowo pomijam debilne komentarze dotyczące imienia mojego syna. Tego nawet komentować się nie chce.

Ujął mnie zwłaszcza komentarz pewnej pani, która radzi żeby "następnym razem nie czekać na pomoc z wnoszeniem wózka po schodach, tylko powoli schodami wjechać na górę schodek po schodku".

Jasne, ja sobie poradzę. Może i jestem "pierdołą", ale siły trochę mam. Zastanawiam się tylko, co zrobi matka z bliźniakami w wózku i siatami pełnymi zakupów?

TATA W MIEŚCIETATA W MIEŚCIE TATA W MIEŚCIE TATA W MIEŚCIE

Kilka dni po publikacji felietonu spotkałem się z koleżanką. Kamila jest mamą Kuby i Mikeli, to raczej spokojna i lekko wycofana dziewczyna.

- Nie do końca się zgadzam z tym co napisałeś, mam też inne doświadczenia, wg mnie kobiety mają gorzej. Ale pal licho - mówi. - W tekście tylko wspomniałeś o kierowcach autobusów, którzy mimo tego, że widzą, że ktoś wsiada z wózkiem, nie obniżają podłogi. Notorycznie mi się to zdarza. Ostatnio nie dość, że autobus się nie obniżył, to nie podjechał do krawężnika i zrobiło się strasznie wysoko. Kiedy wsiadałam kierowca zamknął drzwi przycinając mój wózek. Wystraszyłam się, że ruszy. Po chwili otworzył i pozwolił wejść. Już w autobusie wyszedł z szoferki i strasznie na mnie nakrzyczał, że przeze mnie się spóźni, że za późno zaczęłam wchodzić, że skoro wsiąść nie potrafię, to mam nie wsiadać i siedzieć w domu. Zatkało mnie.  Bardzo się zdenerwowałam. Odpowiedziałam mu tylko, że zaczęłam wsiadać dopiero kiedy ludzie wysiedli. Więcej nie byłam w stanie z siebie wydobyć. Nikt nie stanął w mojej obronie, ludzie tylko się na mnie dziwnie gapili przez całą drogę - mówi Kamila.

Postanowiłem sprawdzić, jak to jest z tym obniżaniem wysokości podłogi, czyli tzw. przyklękiem. Przyklęk w autobusowej nomenklaturze oznacza - zdolność autobusów niskopodłogowych do zmiany wysokości podłogi po stronie drzwi, tak by ułatwić wsiadanie osobom starszym, niepełnosprawnym i z wózkiem.

W Wikipedii czytam: "W Polsce obserwuje się niepokojącą tendencję kierowców do nieużywania tej funkcji, mimo znacznego zwiększania się nowoczesnego, niskopodłogowego taboru autobusowego. Ponadto zajezdnie często nie serwisują przyklęku, co powoduje że dużo autobusów ma tę funkcję niesprawną. Obecnie każdy nowy fabryczny autobus posiada funkcję przyklęku".

Ładuję syna do wózka, do którego mocuję kamerę i ruszam w miasto sprawdzić, jak to jest z tymi autobusami

Włączam kamerę i czekam na autobus 180 przy ul. Gagarina. Podjeżdża, staje i niestety "nie przyklęka". Wsiadam, podchodzę do kierowcy i grzecznie pytam, dlaczego mimo, że widział, że jestem z wózkiem nie obniżył podłogi.

Cisza. Kierowca nawet na mnie nie spojrzał.

Pytam jeszcze raz, ciągle grzecznie, choć krew już mnie zalewa.

Znów cisza.

Czekam, aż autobus zatrzyma się na światłach i pytam trzeci raz.

I tego się nie spodziewałem.

- Ludzie zabierzcie tego chama, bo mi jechać nie daje!!! Jak go nie zabierzecie, zaraz wszyscy stąd wyjdziecie!!! - kierowca krzyczy, pluje i wymachuje rękami.

Muszę przyznać, że aż mnie zatkało, nie mogę tego tak zostawić, za daleko sprawa zaszła. Słowo honoru, spokojnym głosem mówię: - Panie kierowco, proszę na mnie nie krzyczeć i mnie nie obrażać, ja tylko grzecznie pytam, więc proszę mi odpowiedzieć.

W tym momencie kierowca zatrzymuje autobus, wychodzi z szoferki i krzyczy jeszcze bardziej, że jeśli nie dam mu spokoju, to odmówi dalszej jazdy.

I tego to już się naprawdę nie spodziewałem. Pasażerowie łypią na mnie z nienawiścią. Słyszę ciche komentarze i głośne dogadywanie typu: "Tak nie wolno do kierowcy, bo nas wyrzuci, trzeba spokojnie podejść i poprosić".

- Z bombonierką? - pytam.

Kosma zaczyna płakać, atmosferę w autobusie można kroić nożem. Wysiadam, mały się uspokaja, sprawdzam, czy sytuacja którą właśnie przeżyłem się nagrała. I, jak to w życiu bywa - nie, nie nagrała się. Zamiast włączyć tryb wideo, włączyłem tryb foto. Krew mnie zalewa jeszcze bardziej. Na szczęście jest ze mną Ewa, która była świadkiem całego zajścia. Apeluję też do pewnej blondynki ze 180, która jako jedyna przyznała mi w autobusie rację. Odezwij się, jeśli to czytasz!

Następnego dnia znów ruszam w miasto.

Zobacz wideo

Grochów. Podjeżdża 141, kierowca bez problemu obniża podłogę, a ja bez problemu wsiadam do autobusu.

Można? Można.

Wysiadam na ul. Saskiej, kierowca znów robi przyklęk, niestety kiedy wychodzę już nie. Tym razem nie sprawia mi to jednak kłopotu, autobus podjeżdża blisko krawężnika i nie jest wysoko. Podkreślam - ja sobie poradzę, jestem facetem, mam dobry i lekki wózek. Ale czy kobieta z dwójką dzieci, w tym jednym w wózku da radę? Czy bez pomocy innych poradzi sobie z wydawałoby się prostą sytuacją, jaką jest wsiadanie lub wysiadanie z autobusu?

Wsiadam na Międzynarodowej, podjeżdżający autobus nie obniża podłogi. Jedziemy na lody na Placu na Rozdrożu, ale zanim się tam dostaniemy zaczynają się schody, dosłownie 48 schodów. Zero podjazdu, zero windy.

TATA W MIEŚCIETATA W MIEŚCIE TATA W MIEŚCIE TATA W MIEŚCIE

Tak, wiem. Już setki razy o tym pisano, o udogodnienia apelowała Fundacja "MaMa", były happeningi, sprawę nagłaśniano i rzeczywiście wszyscy już o tym słyszeli.

I co z tego, że pisano? Co z tego, że wszyscy już słyszeli?

Szczerze mówiąc, dopóki sam nie miałem problemów z tymi schodami, nie zwracałem na nie większej uwagi. Nie interesował mnie brak udogodnień dla rodziców z wózkami, nie wspominając o starszych i niepełnosprawnych.

Może i jestem samolubem widzącym tylko czubek własnego nosa, ale ja bez trudu sobie poradzę. Wózek w ręce i hej do góry. Co zrobi mama z bliźniakami? Jakoś nie widzę, żeby dźwignęła wózek i sama dała sobie radę. Prędzej zmieni trasę, pojedzie naokoło, żeby tylko nie wchodzić po tych pieprzonych schodach. Ale ona przecież jest "jest już do tego przyzwyczajona", może wjechać wózkiem "schodek po schodku", w końcu jest "Matką Polką" i musi sobie poradzić, poczekać, poprosić przechodniów, a jak będzie trzeba sama dźwignie wózek z dziećmi w środku. Kto ma wyobraźnię niech sobie pomyśli, co by się stało, gdyby nie daj Boże dziecko wypadło mamie z wózka? Tragedia, a mama zostałaby zlinczowana, napiętnowana, bo to przecież jej wina, że odpowiednio nie zabezpieczyła dziecka. I znów, zrozumieją to pewnie tylko ci, którzy dzieciaki już mają. Niespełna roczny maluch (jak mój Kosma) to żywe srebro, w miejscu nie usiedzi. Przekonałem się o tym ostatnio, gdy o mały włos nie wypadł z fotelika do karmienia, mimo, że był przypięty. Zrobił to po cichutku, niepostrzeżenie i dosłownie w ostatnim momencie go złapałem. Nawet nie chcę myśleć, czy wnosząc wózek po schodach dałbym radę złapać wypadające z niego dziecko? Zachęcam stołecznych urzędników do refleksji.

TATA W MIEŚCIETATA W MIEŚCIE TATA W MIEŚCIE TATA W MIEŚCIE

Ruszamy dalej, wysiadamy przystanek dalej pod Marszałkowską, przed nami kolejne 45 schodów i już jesteśmy na górze. Stamtąd spacerkiem przez Plac Zbawiciela na Plac Konstytucji, gdzie miły kierowca bez problemu obniża podłogę autobusu i jedziemy do metra. Na "patelni" tłum ludzi, przeciskamy się do windy. Nie działa. Od kiedy? Od dawna. Nie mam już ochoty dźwigać wózka, rezygnuję z dalszej podróży, wracam na Grochów. Muszę tylko z podziemi dostać się na górę. Podjazd jest, ale tylko dla rowerów. Krew mnie zalewa. Wystarczyło przymocować jeszcze jedną szynę i nie miałbym problemu z wjechaniem po schodach.

Na szczęście jest działająca winda.

Podsumowując: To, czy w autobusie obniży się podłoga, czy nie, zależy tylko i wyłącznie od dobrej woli kierowcy. Jeśli nie będziemy o to apelować, zwracać uwagi, a nawet głośno się tego domagać, dalej będziemy targać wózki do autobusów.

Znów błahy problem? Polecam pogadać z mamą bliźniaków lub moją znajomą Kamilą.

Więcej o: