Cały cykl: Cudzoziemcy w Warszawie
Spodobało ci się? Polub nas
Pochodzisz z jednego z najbardziej polskich miast w Brazylii - Kurytyby.
- Tak, mieszka tam bardzo dużo Polaków. Język polski, którego się tam używa, jest bliski temu sprzed stu lat.
Polski był ci zatem bliski. Właśnie dlatego postanowiłeś tutaj przyjechać?
- Nie do końca. Pierwszy raz w Polsce znalazłem się zupełnie przez przypadek. Od dziecka przez cały jestem w podróży. Gdy miałem rok, przeprowadziłem się z rodzicami do Kanady, potem było New Jersey, znów Brazylia, a potem znów Stany Zjednoczone. W USA spędziłem razem prawie 20 lat, przeprowadzając się z miasta do miasta. I w każdym spędziłem maksymalnie dwa lata. Potem przez kolejne 9 lat podróżowałem między Europą i Brazylią. Do Polski trafiłem po pobycie w Szwecji, gdzie poznałem pewnego człowieka, z którym zacząłem podróżować. Najpierw był Berlin, potem Wrocław i w końcu Kraków. Na miejscu spotkał mnie nieszczęśliwy wypadek - zostałem okradziony. Chciałem jechać do Hiszpanii, ale nie miałem nic w portfelu. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Zadzwoniłem do ojca, prosząc o pieniądze. Na co usłyszałem - jesteś dorosły, musisz sam sobie jakoś radzić. Nie miałem wyjścia. Zostałem w Krakowie, znalazłem pracę i nawet nie zauważyłem, kiedy minęło pięć miesięcy.
Co obcokrajowcy myślą o Warszawie materiały prasowe materiały prasowe
Spodobało ci się tam?
- Zakochałem się w Polsce. Akurat było lato, więc wszystko temu sprzyjało. Co weekend jeździłem na Zakrzówek, wszędzie chodziłem pieszo, bo Kraków jest dość mały i bardzo przytulny. I do tego nie było drogo.
A jak trafiłeś do Warszawy?
- Jeszcze będąc w Krakowie zacząłem się zastanawiać nad tym, co zrobić ze swoim życiem. Robiłem kilka kierunków studiów, ale nigdy nic poważnego, czułem, że chcę zabrać się za coś konkretnego. Wtedy moja mama powiedziała mi, że w Kurytybie otworzyli pierwszy w Ameryce Łacińskiej kurs polonistyki. Uwielbiam języki, znam angielski, portugalski, więc stwierdziłem, że czemu nie? Wróciłem do Brazylii i zacząłem studiować polonistykę.
Nie było ci ciężko z językiem?
- Nie, bo studia były po portugalsku, co z czasem zaczęło mnie irytować. Wydawało mi się bez sensu studiowanie polonistyki bez znajomości języka polskiego. Dlatego później, pisząc już pracę dyplomową, pojechałem na kilka miesięcy do Polski, żeby pouczyć się języka, potem z powrotem do Brazylii, żeby się obronić i znów do Polski - chyba już na zawsze.
Ale znów Kraków, czy w końcu Warszawa?
- Najpierw był Kraków. Ale szybko zacząłem się zastanawiać, czy jednak nie pojechać do tej Warszawy. Znajomi z Krakowa oczywiście mi odradzali. Mówili, że Kraków jest najlepszy. Chciałem się jednak sam przekonać.
I jak pierwsze wrażenia?
- Że szaro, nieprzytulnie, smutno. I że taka duża ta Warszawa. Ale mijały dni i zaczynałem dostrzegać coraz więcej fajnych rzeczy. Odkryłem Wisłę, potem knajpy, restauracje, no i kluby, plaże. Pomyślałem, że może nie jest tak źle. Uznałem też, że jednak w Warszawie mam więcej możliwości zawodowych. Postanowiłem zostać.
Początki były trudne?
- Łatwo nie było. Brazylijczykom jest trudno w Polsce zdobyć kartę pobytu, więc właściwie co trzy miesiące trzeba jeździć z powrotem do Brazylii. Znalezienie pracy na umowę również nie jest takie proste - moi znajomi pracują przede wszystkim jako nauczyciele tańca, capoiery albo otwierają budki z jedzeniem. Ja tak nie chciałem. Zależało mi na tym, żeby pracować normalnie, na umowę, mieć zgodę na pobyt, płacić tu podatki i czuć się jak w domu. Od jakiegoś czasu jest trochę łatwiej. Poznałem zresztą fajną dziewczynę z organizacji zajmującej się obcokrajowcami, która pomogła mi w załatwieniu wszystkich dokumentów. W styczniu dostałem kartę pobytu, więc mogę tu mieszkać i normalnie pracować. Dostałem również pracę jako nauczyciel angielskiego w szkole międzynarodowej. I to nie tak, że mam tylko jedną grupę, ale jestem zatrudniony na cały semestr.
A jak radzisz sobie z językiem?
- Jest cholernie trudny. Ale głęboko wierzę w to, że kiedyś nauczę się nie przekręcać końcówek i czytać ze zrozumieniem "Pana Tadeusza". Bardzo mi na tym zależy. Dlatego jeśli ktoś widzi, że się męczę, mówiąc po polsku i proponuje mi, żebyśmy przeszli na angielski, to zawsze odpowiadam, że znam tylko portugalski. Nieznajomość języka w miejscu, w którym się mieszka i żyje odcina cię od wszystkiego - ludzi, kultury, spraw codziennych. Na początku, gdy nie mogłem się z nikim dogadać, to czułem, że bardzo wiele tracę. Moja znajomość ludzi ograniczała się do ludzi z młodego pokolenia, którzy wiadomo, że mówią po angielsku. A cała reszta? Teraz, gdy wyjadę na wieś albo do jakiejś mniejszej miejscowości, to normalnie mogę porozmawiać z ludźmi, którzy nie znają angielskiego. Ale nie tylko. Mogę pójść do muzeum i słuchać polskiego przewodnika, oglądać polskie filmy, rozumiem teksty polskich piosenek, mogę słuchać radia, oglądać telewizję, liczę na to, że niedługo będę mógł chodzić na polskie sztuki do teatru. Gdy Polacy śpiewają "Sen o Warszawie", to mogę śpiewać razem z nimi. Gdy znasz język, możesz poznawać kulturę na poziomie o wiele głębszym. Czuję, że dzięki temu moje życie jest bogatsze.
Czym się różni życie w Warszawie od tego w Brazylii?
- Tutaj wszystko zależy od pogody. Gdy jest zimno, nikt się nie uśmiecha, ludzie mają głowy spuszczone w dół. Gdy jest ciepło i wychodzi słońce, nagle się otwierają, zaczynają się uśmiechać, częściej nawiązują kontakt wzrokowy. Większość życia spędziłem tam, gdzie cały czas jest ciepło - Brazylia, Floryda, itd. Tam codziennie się jeździ na plażę i to jest super. W Polsce nie. Ale to jednocześnie sprawia, że jak już jest ciepło, to Polacy stają się niesamowicie aktywni. To jest tak. Jesteś w Brazylii na imprezie i ktoś krzyczy - Hej, jedźmy jutro na plażę. Wszyscy - super, super. Dzwonisz następnego dnia, żeby się umówić i co się dzieje? A może jednak nie dzisiaj, jedźmy jutro albo najlepiej to za tydzień. W Polsce nie byłoby takiej opcji, bez względu na stan, w jakim się jest! Bo jutro może już nie być słońca, a za tydzień to już w ogóle wróżenie z fusów. W Polsce masz trzy miesiące, żeby zrobić wszystko - jechać nad morze, nad jezioro, na kajaki i jeszcze na kino letnie i imprezę w plenerze. Nie ma żadnego przekładania. Trzeba wycisnąć z tego lata, ile się da.
Co obcokrajowcy myślą o Warszawie materiały prasowe materiały prasowe
W jaki sposób lubisz w Warszawie spędzać czas latem?
- Lubię umawiać się na piwo nad Wisłą albo robić grilla. W Brazylii jemy dużo mięsa i w związku z tym robienie grilla jest bardzo popularne. Praktycznie każda rodzina brazylijska ma własnego grilla, i to nie takiego małego, jak mają ludzie w Polsce, ale naprawdę duży sprzęt. Jest ważną częścią domu. Lubię również chodzić na pikniki do parków. Grupa coach surfingowa w Polsce co tydzień urządza pikniki w innym miejscu. To też jest fajny sposób na poznawanie nowych miejsc.
Jeszcze jakieś miejsca lubisz?
- Uwielbiam Pawilony, a latem oczywiście wszystkie bary nad Wisłą - Barkę, Boogaloo Beach Bar na Żoliborzu. Do Tematu Rzeka chodzę co tydzień na siatkówkę. Bardzo podoba mi się też ogród na dachu BUWu. A z innych miejsc to strasznie lubię warszawskie second handy.
W Brazylii nie ma?
- Są, ale tam second hand to raczej miejsce, gdzie chodzą bezdomni lub osoby naprawdę biedne. Poza tym, tutaj jakość ubrań jest o wiele lepsza. No i chodzenie do second handów jest modne, można znaleźć naprawdę fajne ciuchy za kilka, kilkanaście złotych.
Miałeś kiedykolwiek nieprzyjemne sytuację w związku z tym, że jesteś obcokrajowcem?
- Tak, kilka razy. Jedna była naprawdę straszna. Poszedłem z moim czarnoskórym kolegą do Pijalni Wódki i Piwa na Nowym Świecie. Kupujemy piwo, stajemy z boku, pijemy i rozmawiamy. Po chwili podchodzi do nas ochroniarz i mówi, że musimy wyjść. Pytam go - oczywiście po polsku - o co chodzi, dlaczego mamy wyjść? Zero wyjaśnień, tylko tyle, że musimy natychmiast opuścić lokal. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Zrobiło mi się bardzo smutno. Nie podobało mi się to, że mimo że zapłaciłem za alkohol, zachowuję się w porządku, to nie mogę tam przebywać. Zaoponowałem. Przyszedł drugi ochroniarz - z gazem pieprzowym i zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie. Zaczęli bić mojego kolegę. Chciałem go obronić i wtedy też mi się dostało. Rzucili mnie ostro na ścianę. Uszkodziłem sobie wtedy kolano tak, że nie mogłem przez 8 miesięcy normalnie chodzić. W końcu stamtąd uciekliśmy. Ja w jedną, kolega w drugą stronę. Wskoczyłem do taksówki i zacząłem krzyczeć do taksówkarza, żeby zadzwonił na policję. Był bardzo miły, kupił mi wodę, zawiózł na komisariat.
I co dalej?
- Nic. Policja w ogóle nie chciała mnie słuchać. Mówię do nich, że musimy tam wrócić, że tak nie może być. A oni, zamiast zareagować, tylko mnie wylegitymowali. To było bardzo nieprzyjemne doświadczenie.
Miałeś jeszcze jakieś nieprzyjemne doświadczenia?
- Tak. Gdy wracałem z Pragi nocnym autobusem. Wcześniej byłem na imprezie hawajskiej, więc miałem na szyi hawajskie kwiaty. Usiadłem z tyłu autobusu. To był błąd. Nagle przyczepiło się do mnie dwóch pijanych facetów. Wzięli mnie za geja i zaczęli obrażać. Potem się na mnie rzucili.
Był ktoś jeszcze w autobusie?
- Tak. Krzyczałem do pasażerów, żeby coś zrobili. Nikt nie zareagował.
Co się stało?
- Kiedyś trenowałem sztuki walki, więc zacząłem się bronić. Ci mężczyźni byli bardzo pijani, więc miałem przewagę. Wypchnąłem ich w końcu na jakimś przystanku. Autobus pojechał dalej. I wtedy, gdy już było po wszystkim, jeden chłopak pokazał w moją stronę gest, że super, że dałem radę, szacun. A ja w szok! Jak to szacun? Dlaczego nikt mi nie pomógł? Cisza.
Kierowca też nie zareagował?
- Nie. Trzecią przygodę też miałem w nocnym autobusie. Ale tam skończyło się na wyzwiskach. Byłem z tym moim czarnoskórym przyjacielem i dwiema koleżankami. Jacyś pijani faceci zaczęli obrażać dziewczyny, że się zadają z obcymi, że zachodzą z nimi w ciążę, oni je zostawiają i potem Polacy muszą się nimi zajmować. Niestety, nie wszyscy są otwarci i mili. Ale spotkałem się z tym nie tylko w Warszawie - w Holandii, we Francji, w Stanach - wszędzie spotkasz i dobrych, i złych ludzi.
Czyli nie jest tak, że w Warszawie czujesz się szczególnie niebezpiecznie?
- Nie. Tylko na Pradze, dlatego nie polecam tam jeździć w pojedynkę.
A jak oceniasz koszty życia w Warszawie?
- Mięso jest zdecydowanie za drogie. I nie mówię tutaj o drobiu czy schabowym, bo za takie mięso, z surówką i ziemniakami rzeczywiście wystarczy zapłacić 20 zł. Ale dobry befsztyk? To minimum 50 zł. I bardzo trudno o dobrej jakości mięso. Dla mnie to ważne, bo w Brazylii jemy bardzo dużo mięsa wołowego i ono jest naprawdę tanie.
Co obcokrajowcy myślą o Warszawie materiały prasowe materiały prasowe
A wynajem mieszkania?
- Moim zdaniem jest tanio, w Kurytybie jest jeszcze taniej. Za takie mieszkanie jak moje pewnie zapłaciłbym tam kilkaset złotych mniej.
Co jest jeszcze tańsze w Brazylii?
- Piwo, jedzenie, ubrania, takie wyjście na noc do klubu również wychodzi taniej. No i podróżowanie jest tańsze w Brazylii. Z Kurytyby mamy bardzo blisko na plażę. I to jest tam świetne. Są wodospady, wyspy, na drzewach rosną owoce, o jakich Polacy nigdy nie słyszeli. Na ulicach stoją stragany z owocami, idziesz do pracy i po drodze kupujesz pyszną marakuję. Ale to są oczywiste różnice z racji klimatu. Najważniejsze jest to, jak się w danym miejscu czujesz.
Chciałbyś zostać w Warszawie?
- Myślę, że jeszcze przynajmniej z osiem lat tu pomieszkam. Może za kilka lat kupię tu dom z ogrodem, dużym grillem. Chciałbym też mieć basen, bo kocham pływać i ta bliskość wody jest dla mnie bardzo ważna. Jednocześnie lubię życie w mieście - kluby, restauracje, wszystkie wydarzenia, które się tu odbywają, teatr.
Chodzisz do teatru w Warszawie?
- Byłem raz, w Teatrze Żydowskim. To był spektakl po angielsku. Jeszcze nie znam języka wystarczająco dobrze, żeby chodzić na spektakle po polsku.
Myślisz, że powinno być więcej spektakli po angielsku?
- Na pewno, ale dla mnie akurat liczy się to, żeby nauczyć się polskiego i chodzić na spektakle po polsku.
To czego ci tu najbardziej brakuje?
- Gdyby można było się kąpać w Wiśle, to byłoby idealnie. Kiedyś zresztą, jak dopiero tu przyjechałem, to byłem przekonany, że można.
Kąpałeś się?
- Tak. To była zabawna sytuacja. Poszliśmy na plażę nad Wisłą z moją koleżanką z coach surfingu. Rozebrałem się i wbiegłem do wody. Akurat była czymś zajęta. Gdy mnie zobaczyła, zaczęła krzyczeć. Co ty robisz? Wracaj! A ja do niej, żeby przyszła, jest super. Potem dopiero zorientowałem się, że coś jest nie tak. Wyszedłem z wody i ona mi mówi, że woda jest strasznie brudna, że mnóstwo bakterii, że można się otruć. Przeraziłem się. Byłem bliski płaczu! Kupiłem ćwiartkę wódki i zacząłem pić, żeby się oczyścić. Kupiłem szampon, płyn do kąpieli i się szorowałem. Jak widać, wszystko skończyło się dobrze.
Interesujesz się sprawami Polski od strony społecznej, politycznej?
- O tak, bardzo. Dla mnie to straszne, że w Polsce jest tak niska frekwencja w czasie wyborów. W konsekwencji okazuje się, że tylko 25 proc. Polaków chce, żeby prezydentem został człowiek, który obecnie piastuje jeden z najważniejszych urzędów w kraju.
W Brazylii ludzie chodzą do wyborów?
- 100 proc. frekwencji. Jak nie głosujesz, możesz stracić paszport. Jak mieszkałem długo w Stanach Zjednoczonych i nie brałem udziału w wyborach, to po powrocie do Brazylii, gdy chciałem sobie wyrobić paszport, najpierw musiałem zapłacić wszystkie kary za to, że nie głosowałem.
A jeśli nie chcesz głosować na nikogo?
- Możesz zaznaczyć, że żaden kandydat ci nie odpowiada, tylko musisz to uzasadnić.
Chciałbyś głosować w Polsce, gdybyś mógł?
- Tak, oczywiście.
Na kogo byś głosował w ostatnich wyborach prezydenckich?
- Na Magdalenę Ogórek.
Dlaczego?
- Była jedyną kandydatką o poglądach liberalnych. Dla mnie to ważne, żeby osoba rządząca krajem, w którym mieszkam, była otwarta na różnorodność, na obcokrajowców, w ogóle - na człowieka. Politycy konserwatywni nie są tak otwarci. Poza tym rzadko podkreślają w swoich postulatach rozdzielność Kościoła od państwa. Moim zdaniem najgorsza z możliwych sytuacji to taka, w której Kościół wtrąca się w sprawy, które jego nie dotyczą, jak prawo. To straszne, jeśli Biblia czy np. Koran decydują o tym, jakie ma być prawo.
Co obecnie szczególnie podoba ci się w Warszawie?
- To, że w Warszawie aż tyle się dzieje i to nie tylko latem, ale też jesienią, zimą. Dużo siedzę na FB i co chwilę wyskakuje mi jakieś wydarzenie. Patrzę, o super - "weź udział", kolejne - o, jakie fajne - "weź udział". Budzę się następnego dnia i otrzymuję powiadomienie - "Masz 4 wydarzenia dzisiaj". Jak to? Aż cztery? I gdzie teraz pójść, bo wszystko wydaje się takie fajne. Nie wiem, czy w innych miastach, w których mieszkałem, odbywało się aż tak dużo wydarzeń, w Kurytybie na pewno nie, w Amsterdamie chyba też nie. Jeszcze w innych miastach problem stanowiła odległość. W Warszawie fajne jest też to, że wszędzie dojazd jest w miarę wygodny oraz, że te wydarzenia są tak różnorodne - i jazz, i samba, i teatr, kino letnie, a nawet tańce brazylijskie. Do tego jak ktoś w Polsce mówi, że gdzieś idzie, to naprawdę idzie. Jest większa chęć do robienia różnych rzeczy.
Jakoś dajesz radę przetrwać zimę w Warszawie?
- W Brazylii jest znacznie gorzej.
Jak to?
- W Kurytybie, jak spadnie śnieg raz na 50 lat, to cud. Zima nie jest ostra, ale nie jest też bardzo ciepło. Problem polega na tym, że w związku z tym, że nie jest tam aż tak zimno, w domach nie instaluje się kaloryferów. Więc całą zimę temperatura w domu jest taka jak na zewnątrz. Siedzisz w swetrze, w skarpetach, a jak chcesz coś napisać na komputerze, to bez rękawiczek się nie obejdzie. Jedyne, co mamy, to takie małe pomarańczowe farelki, które grzeją miejscowo, często śpimy również z termoforem. Więc tam, mimo że jest cieplej, nie ma śniegu, to ten chłód odczuwasz dotkliwiej. W Polsce właściwie tylko wtedy, kiedy jesteś na ulicy. Polacy często mówią, że żyją skromnie, ale w Brazylii ludzie żyją jeszcze skromniej. Nie mają kaloryferów, wentylatorów, mało kto ma w domu klimatyzację. Nawet w samochodach nie ma klimatyzacji, tylko osoby najzamożniejsze mają.
Masz wrażenie, że w Warszawie jest duża bieda, dużo bezdomnych na ulicach?
- Spotykam się z biedą przeważnie w środkach transportu publicznego i muszę powiedzieć, że to jest największy problem, jaki warszawiacy mają z bezdomnymi. W Brazylii bezdomny, który nie wziął prysznica, nie zapłacił za podróż, nie może wejść do autobusu. W Polsce wręcz przeciwnie. I kończy się to tak, że w autobusie śmierdzi, nie można usiąść, bo wystarczy, że jeden facet z puszką Lecha w ręku zajmie jedno siedzenie, ale tak nieprzyjemnie pachnie, że wszyscy pasażerowie przechodzą na drugą stronę pojazdu. Dopiero, jak pojawi się kontroler, to takiego człowieka usunie, ale raczej nie zapłaci on mandatu za podróż bez biletu. I to nie jest fajne, bez względu na to, jaka jest przyczyna, dla której temu człowiekowi się w życiu nie powiodło. Ale, tak jak mówię, jest to jedyna rzecz, na którą można w Polsce narzekać w kontekście biedy i bezdomności. W Brazylii nie spotkasz bezdomnego w autobusie, ale tam z kolei ta bieda wiąże się często z przemocą. Ludzie bezdomni są niebezpieczni, są uzbrojeni, mogą ci zrobić krzywdę, napaść. W Polsce - "tylko" śmierdzi. I zamiast narzekać na to, że śmierdzi, moglibyśmy na przykład otworzyć publiczne łazienki, gdzie bezdomni mogliby się umyć.
W Brazylii coś takiego funkcjonuje?
- Tak, są bezpłatne, są też płatne, ale wtedy masz większą prywatność, lepsze wyposażenie. W Amsterdamie również się z tym spotkałem. Tam zresztą jest bardzo wiele programów dla bezdomnych, ten problem się zauważa. Bo problemem nie są sami bezdomni, ale to, dlaczego stali się bezdomnymi. W Polsce bezdomność traktuje się jak coś, co nas - ludzi, którzy mają pracę, mieszkanie, normalne życie - nie dotyczy. A to nieprawda, bezdomność to wspólny problem całego społeczeństwa.
Wcześniej mówiłeś, że jak gdzieś mieszkałeś, to zawsze maksymalnie dwa lata. Co sprawiło, że tu, w Warszawie chcesz zostać dłużej, może nawet osiąść na stałe?
- Mam już prawie 30 lat, a wciąż nie mam poczucia, że gdzieś jest mój dom. Chciałbym znaleźć miejsce, o którym mógłbym w ten sposób myśleć. Nigdy nie sądziłem, że to właśnie będzie Warszawa, tak się ułożyło moje życie, że w tej chwili jestem tutaj. Ale prawda jest taka, że Polska mnie urzekła już te 6 lat temu, kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy. A konkretnie - ludzie i to, jak się z nimi czuję. Podoba mi się, że przynajmniej w kontakcie ze mną - Brazylijczykiem, są tacy zwyczajni i skromni.
Co to znaczy?
- Polacy nie mają poczucia, że są najlepsi. Też wyjeżdżają do Anglii, Stanów, Francji - gdzie liczą na to, że będzie im się lepiej żyło niż w Polsce. Więc mając świadomość, że i u nich nie jest tak idealnie, traktują cię lepiej niż na przykład Francuzi. Jeśli we Francji powiesz komuś, że przyjechałeś z Brazylii, to dla nich jest oczywiste, że przyjechałeś z gorszego kraju, biednego, gdzie jest jakiś problem. W Stanach podobnie, w Niemczech również, ale nie w Polsce. Tutaj wszyscy mnie pytają, po co tu przyjechałem, przecież w Brazylii jest tak pięknie, taka super pogoda. Traktują mnie jak równego sobie. Nigdzie indziej tak się nie czułem.