"Chodzi o to, żeby zawładnąć publicznością". O Chopinie i magii Koncertów Chopinowskich w Łazienkach [WYWIAD]

O magii Koncertów Chopinowskich w Łazienkach - srogim pomniku, incydencie z osą i "graniu na domysł". O tym, dlaczego Polacy kochają Chopina i dlaczego jego muzyka jest tak ważna dla polskiego narodu. I w końcu o tym, jak powinno się grać Chopina i dlaczego od 205 lat nie urodził się jeszcze drugi Chopin - rozmawiamy z Karolem Radziwonowiczem, słynnym polskim pianistą, którego "Chopin" już 26 lipca o godzinie 12:00 rozbrzmi w warszawskich Łazienkach.

Spodobało ci się? Polub nas

Kiedy pierwszy raz zagrał Pan Chopina?

- Stosunkowo późno, bo byłem już nastolatkiem. Bardzo długo czekałem na ten moment.

Koncerty Chopinowskie w ŁazienkachKoncerty Chopinowskie w Łazienkach Karol Radziwonowicz/ materiały prasowe Karol Radziwonowicz/ materiały prasowe

Jaki był to utwór?

- "Nokturn", a zaraz potem grałem Etiudę As-dur. Dobrze to pamiętam, bo aż się popłakałem. Nie mogłem uwierzyć w to, że w końcu będę grał Chopina.

To takie wielkie przeżycie dla pianisty?

- O tak. W Polsce moment, w którym zaczyna się grać Chopina jest niezwykle ważny. Chopin to probierz umiejętności pianistycznych. Jest wielu trudnych kompozytorów - Beethoven czy Bach, ale spośród nich Chopin jest na pewno najtrudniejszy. Żeby dobrze wykonywać utwory Chopina, trzeba mieć Beethovena, Bacha, Schuberta i wielu innych kompozytorów w jednym palcu, więc jak się jest ambitnym, to pragnie się Chopina zagrać jak najszybciej. I młodzi od samego początku męczą profesorów pytaniami: "Kiedy będę grał Chopina?" Ja jednak uważam, że za wcześnie nie można na to pozwolić.

Dlaczego?

- Mam taką teorię, którą stworzyłem na skutek własnych doświadczeń z różnymi młodymi pianistami: jak się zbyt wcześnie zacznie grać Chopina, to można wpaść w niebezpieczną pułapkę taniego sentymentalizmu i potem mimo upływu lat nigdy z niej się już nie wydostać. Muzyka Chopina to niewątpliwie muzyka romantyczna i niezwykle krucha pod względem wyrazu. Bardzo łatwo jest ją przerysować. Gdy zaczniemy ją grać nazbyt sentymentalnie, to wtedy już nie będzie Chopin. Granica między dobrym, głębokim Romantyzmem, a zwykłym sentymentalizmem jest bardzo cienka. Wyczucie tej różnicy wymaga od pianisty nie tylko wrażliwości i ogromnej wiedzy, lecz również wielkich umiejętności warsztatowych. To wszystko składa się na jego dojrzałość emocjonalną. Dlatego też jako pedagog włączam uczniom utwory Chopina do programu bardzo późno, kiedy są naprawdę gotowi - pomimo iż młodzież garnie się do tego od najmłodszych lat.

Panu się udało nie wpaść w tę pułapkę?

- Myślę, że tak. Dla mnie granie Chopina to zawsze duże przeżycie. Bardzo długo bałem się go grać przede wszystkim ze względu na to, że wiedziałem, iż nigdy nie zagram tak jak on. Od razu chciałem być kimś, kto zrozumie sedno jego muzyki. Z ojcem, który był moim pedagogiem, długo rozmawialiśmy na ten temat. Starał się wytłumaczyć mi, że nie muszę grać jak Chopin, mam w tym być po prostu sobą. To było ciekawe i ważne doświadczenie. Stąd uważam, że im później zacznie się grać Chopina tym lepiej.

Dodatkową presję na pewno wywiera fakt, że to taki nasz wieszcz.

To jest duże obciążenie. Każdy z nas ma jakąś własną wizję muzyki Chopina i ta presja, żeby trafić ze swoim Chopinem do wszystkich jest ogromna.

A można nie lubić Chopina?

- Ciekawe pytanie. Chyba nigdy nie spotkałem kogoś, kto by nie lubił Chopina.

W Polsce nie wypadałoby się przyznać...

- Nie mówię tylko o Polsce. Chopin na całym świecie postrzegany jest jako geniusz pianistyki i geniusz Romantyzmu, jako jeden z najwybitniejszych kompozytorów wszech czasów. Nie wstydźmy się tego - to prawda. Chopin mieści się w panteonie tych trzech największych - jest Mozart, Bach i właśnie Chopin. Czasem jednak spotykam się z sytuacją - nawet wśród moich znajomych muzyków - w której ludzie mają przesyt jego muzyki. Zwłaszcza podczas trwania Konkursu Chopinowskiego, kiedy wiadomo, że Chopin jest po prostu wszędzie.

Pan też miewa przesyt?

- Ja jestem dziwny, bo nigdy nie mam dość Chopina. Ale moim zdaniem na tym właśnie polega jego geniusz, że za każdym razem można go grać całkiem inaczej. Zachowały się listy z czasów pianisty, w których można wyczytać, że on sam nigdy nie zagrał swojego utworu dwa razy tak samo. W Chopinie tkwi niewyczerpany potencjał. Gramy go od wielu lat, za każdym razem trochę inaczej, co nie znaczy, że wtedy albo teraz gorzej czy lepiej. Nigdy nie jest również tak, że pianista nagle stwierdzi, że teraz to już zagrał jego utwór najlepiej jak mógł i już siebie nie przeskoczy. Bo za chwilę - za rok, dwa, albo za dwa tygodnie, usiądzie do fortepianu, zagra Chopina ponownie i nagle odkryje jakąś frazę, którą wcześniej zbagatelizował, która teraz wydaje się bardzo istotna, warta podkreślenia. Odkrywanie Chopina trwa przez całe życie.

Koncerty Chopinowskie w ŁazienkachKoncerty Chopinowskie w Łazienkach Sławomir Kamiński/ Agencja Wyborcza.pl Sławomir Kamiński/ Agencja Gazeta

Czy warszawiacy przychodzący na koncerty do Łazienek naprawdę wsłuchują się w muzykę Chopina? Przychodzą tam dla niego czy tylko po to, żeby poleżeć na trawce i posłuchać znanych "kawałków"?

- Myślę, że i jedno, i drugie. Te koncerty są dość trudne. Przede wszystkim ze względu na publiczność, która jest bardzo różnorodna. Przychodzą turyści z zagranicy, melomani, ale nie tylko. Jakieś 50 proc. to osoby całkiem przypadkowe, które idąc spacerkiem trafiły na koncert. I ja, jako pianista, muszę ich swoją grą zainteresować. Gdy mam swój recital w sali koncertowej, to wiem mniej więcej, z jakich powodów ludzie na niego przyszli - ze względu na pianistę lub repertuar. A w przypadku koncertów w Łazienkach tak nie jest i zadaniem artysty jest tę różnorodną publiczność zdobyć. Bo o co chodzi w koncertach - o zawładnięcie publicznością. Największą satysfakcją dla artysty, jak i publiczności jest moment, w którym daje się ona wciągnąć w ten wir narracji muzycznej pianisty.

W Łazienkach jest to trudniejsze jeszcze z jakiegoś powodu?

- Tak, panują tam dość niesprzyjające warunki. To nie sala koncertowa, ale park. Dźwięk nie wraca do pianisty, tylko roznosi się po całych Łazienkach. Dla słuchających to piękne, ale dla nas - dodatkowe utrudnienie. Zawsze powtarzam, że pianiści muszą grać "na domysł", czyli gdy ten dźwięk ucieka, a inne się przedzierają, jak krzyki, rozmowy, skrzypiący wózek, autobus zatrzymujący się na przystanku, to trzeba zachować całkowite skupienie. Ale tak już tam jest. Łazienki nie staną na baczność na godzinę.

Z drugiej strony na tym polega cały urok tych Koncertów Chopinowskich. Że nie trzeba siedzieć w ciszy wyprostowanym, ale można się rozłożyć na kocu, trochę posłuchać muzyki albo porozmawiać z kimś przy jej dźwiękach.

- To prawda. Jako dziecko również chodziłem na te koncerty i bardzo je lubiłem. Człowiek słucha Chopina w naturze i wtedy naprawdę słyszy, że w swojej twórczości czerpał on właśnie z natury. "To widać uszami", jak ja to mówię.

Koncerty Chopinowskie w ŁazienkachKoncerty Chopinowskie w Łazienkach Sławomir Kamiński/ Agencja Wyborcza.pl Sławomir Kamiński/ Agencja Gazeta

Coś jeszcze z punktu widzenia pianisty podczas koncertów jest osobliwe?

- Ten spoglądający na nas z góry Chopin. (śmiech) Pomnik jest tak usytuowany, że Chopin zwraca swoją twarz ku dołowi - w stronę fortepianu właśnie. Przez wiele lat, gdy nie mocowano nad fortepianem baldachimu wystarczyło, że się spojrzało na chwilę w górę i już się widziało tę srogą twarz Chopina. Wtedy zawsze się zastanawiałem, co on sobie myśli - czy dobrze, że ja tu siedzę i gram jego utwory, czy dobrze je gram, jak mu się podoba moje wykonanie. Od jakiegoś czasu gramy odgrodzeni od tej twarzy Chopina. Trochę szkoda, ale baldachim być musi ze względu na ewentualne powiewy wiatru czy deszcz. Wiele razy było tak, że gdy zaczynało padać, fortepian od razu przenoszono do ciężarówki stojącej nieopodal. Teraz już nie jest tak dramatycznie.

A zdarzyło się Panu, żeby użądliła Pana osa podczas koncertu?

- O tak! To była groza! Przez cały koncert, gdy tak latała koło klawiatury, obserwowałem kątem oka, gdzie się znajduje i modliłem, żeby tylko mnie nie użądliła. Zrobiła to pod sam koniec koncertu. Usiadła mi na nadgarstku i im robiłem gwałtowniejsze ruchy, tym bardziej nie chciała odlecieć. W końcu mnie dziabnęła. Nie było to przyjemne.

Przerwał Pan grę?

- Absolutnie! Nie wolno takich rzeczy robić. Wytrzymałem do końca. Ale oprócz tego incydentu, to jak gram na koncertach od 25 lat, to zawsze miałem jakoś szczęście, bo nigdy nie zdarzyło mi się na przykład trafić na deszcz.

Co jest najtrudniejsze w graniu Chopina?

- Najtrudniej jest oddać ducha Romantyzmu, ale nie po prostu Romantyzmu, tylko tego naszego, polskiego Romantyzmu. Zabrzmi to może nazbyt patriotycznie, ale tak właśnie uważam.

Tylko że ten Romantyzm Polski nie cieszy się u nas zbyt dobrą sławą.

- Bo o niego nie dbamy. Dla mnie Romantyzm w Polsce to jedna z najważniejszych epok. Dlaczego? Bo mimo wielu porażek, mimo nieudanych powstań - nie możemy bać się do tego przyznać, bo taka jest prawda - ten duch romantycznego zrywu w nas przetrwał. To poczucie, że My potrafimy, że Pan Bóg jest za nami, że jesteśmy narodem wybranym. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało szowinistycznie, ale to poczucie własnej wartości narodu jest niezmiernie ważne i właśnie muzyka Chopina zapewnia to poczucie. Tak jak odnajdujemy to w Mickiewiczu, w Słowackim, w Norwidzie. Dla mnie granie Chopina polega więc na odtwarzaniu tego ducha polskiego Romantyzmu, który mimo że zawiera nutę żalu, smutku, to wbrew pozorom jest radosny. Jeśli artyście udaje się zagrać w taki sposób, aby tego ducha oddać, to wtedy zawsze trafi do publiczności. Bez tego nie ma Chopina.

Ma Pan swój ulubiony utwór Chopina?

- Raczej nie. Wiele jego utworów gram i zawsze powtarzam, że ulubiony to ten, który gram dziś na koncercie. Uwielbiam Sonatę b-moll i h-moll, Balladę f-moll, na pewno Poloneza fis-moll. W ogóle bardzo lubię polonezy, ponieważ w nich najlepiej wyraża się ten polski duch romantyczny. Wszystkie polonezy, oprócz jednego - es-moll, kończą się zwycięsko.

Czyli w Łazienkach zagra Pan poloneza?

- Na pewno, jeszcze tylko nie wiem którego.

Koncerty Chopinowskie w ŁazienkachKoncerty Chopinowskie w Łazienkach Sławomir Kamiński/ Agencja Wyborcza.pl Sławomir Kamiński/ Agencja Gazeta

A czy jest taki utwór, który ewidentnie Chopinowi się nie udał?

- Jest taka fuga, którą Chopin napisał jako dziecko w ramach zadania kompozytorskiego. Od strony kompozytorskiej jest w pełni poprawna, ale od strony muzycznej nie jest zbyt interesująca. Tego utworu raczej się na estradach nie gra.

No ale był jeszcze dzieckiem...

- Tak, lecz z drugiej strony w wieku ośmiu lat Chopin skomponował Poloneza g-moll, którego jak najbardziej gra się na estradach.

Zdarzają się wśród młodych takie zdolne dzieciaki jak Chopin?

- Szczerze? Nie. Ale minęło już ponad 200 lat od jego narodzin, więc w sumie raz na 200 lat mógłby się taki jeden Chopin urodzić. Obawiam się jednak, że w tych czasach nie panują odpowiednie warunki do rozkwitu tego typu talentu. Dzieci od najmłodszych lat mają do czynienia z szumem informacyjnym, który wywołuje mętlik. Nie mają czasu zachwycić się pięknem klocka, bo jednocześnie ktoś im włącza telewizor, podsuwa bajkę z obrazkami i włącza muzyczkę. Ale to nie znaczy, że nie ma szans, żeby geniusz się urodził. Ale ja go jeszcze nie poznałem.

Czy Polacy lubią muzykę klasyczną? Jest to dla nich ważne, aby jej słuchać, obcować z nią?

- Muzyka klasyczna nigdy nie była na topie, w dzisiejszych czasach jest jeszcze gorzej, co bardzo mnie smuci. Dawniej ludzie, zwłaszcza wykształceni, mieli takie poczucie, że nie wypada nie chodzić do Filharmonii czy do Opery, nie wypada powiedzieć, że się nie słucha muzyki klasycznej. Teraz już tak nie jest. Bo jest "wolność" I bardzo fajnie, tylko że moim zdaniem nie powinna ona schlebiać niskim gustom. Muzyka klasyczna powinna być dostępna dla wszystkich. U nas wciąż panuje pogląd, że to sztuka dla ludzi starych, że młodzież przy takiej muzyce nie może się wyżyć, bo nic się w niej nie dzieje. Ale nie bierze się to stąd, że mamy niewrażliwą młodzież, ale z braku wiedzy, umiejętności obcowania z taką muzyką. Żeby czytać "Pana Tadeusza" trzeba znać literki i umieć czytać. Żeby słuchać Chopina, również trzeba znać podstawowe zasady rządzące taką muzyką.

A na lekcjach muzyki śpiewamy "Przybyli ułani"...

- I dobrze, ale opracowując ten utwór również można zwrócić uwagę na określone jego elementy - na melodię, rytm, wskazać, w którym momencie naśladuje on dźwięk kopyt końskich. Ale tego nie uczymy, a później nie rozumiemy muzyki.

I nie możemy się nią przez to cieszyć.

- Właśnie. Na szczęście muzyka ma nieprawdopodobny potencjał. Doświadczyłem tego wielokrotnie na koncertach z wybitnymi artystami, w których uczestniczyła całkiem niewyrobiona muzycznie publiczność. Nie wiem, dlaczego tam była, może chciała się pokazać. Bilety na takie koncerty nie są tanie. To rząd 350 zł, czyli cena zupełnie niedostępna dla przeciętnego warszawiaka. I to nie jest tak, że te bilety powinny być tańsze, ale w stosunku do naszych zarobków jest to istne kuriozum. I po takim koncercie ta niewyrobiona publiczność wstawała z krzeseł i klaskała domagając się bisów. Zawsze - jeśli muzyka podawana jest w sposób perfekcyjny, jednolity, mistrzowski, to nawet nieświadomy muzycznie odbiorca to poczuje. To się odbiera podprogowo.

Niestety nie zawsze ma się szanse być świadkiem takiego wykonania.

- Dlatego ubolewam nad tym, że polska młodzież jest nieodpowiednio kształcona. Nie zwraca jej się uwagi na to, co się dzieje w muzyce klasycznej, nie tłumaczy, dlaczego ma ona ogromną wartość, jak wielki ma wpływ na naszą wrażliwość. Nie mam nic przeciwko muzyce rozrywkowej, sam trzymam w domu płyty Michaela Jacksona i potrafię docenić geniusz jego muzyki, który polega na bogactwie, zróżnicowaniu rytmu, aranżacji. A dlaczego warto to docenić? Choćby dlatego, że aranżację muzyki Michaela Jacksona nie tworzył nikt inny tylko Quincy Jones, który skończył kompozycję u Nadii Boulanger w Paryżu, gdzie studiowali między innymi Gershwin, "nasza" Grażyna Bacewicz i wielu innych. Dopóki nie zwrócimy młodym uwagi na pewne zasady rządzące muzyką, to oni nigdy nie osiągną takiego poziomu percepcji muzycznej, dzięki której będą odczuwać przyjemność z obcowania z muzyką.

Co musiałoby się zmienić?

- Ktoś musiałby w końcu zrozumieć, że kształcenie muzyczne wpływa choćby na budowę mózgu człowieka. Nawet jeżeli ktoś nie zwiąże swojej przyszłości z muzyką i zostanie lekarzem, prawnikiem albo ekonomistą, to sam fakt, że zna się na muzyce spowoduje, że będzie lepszym lekarzem, prawnikiem, ekonomistą. Udowodnione zostało, że muzycy to jedyna grupa ludzi, u których proces zanikania szarych komórek przebiega dużo wolniej niż u innych. Nie mówię, że Albert Einstein był geniuszem dlatego, że grał na skrzypcach, ale na pewno mu to pomogło.

Szczegółowy program Koncertów Chopinowskich można znaleźć TUTAJ .

Karol Radziwonowicz - słynny polski pianista, wykształcony w Polsce i USA. Naukę gry na fortepianie rozpoczął w Warszawie u ojca Henryka Radziwonowicza, a kontynuował u Aleksandry Sosnowskiej i Barbary Muszyńskiej. Następnie, jako stypendysta fundacji Fulbright'a, doskonalił swe umiejętności w Indiana. University School of Music w Bloomington, USA - pod kierunkiem wybitnego pianisty-pedagoga Georgy Sebok'a. Od wielu lat prowadzi ożywioną działalność artystyczną koncertując ze znanymi orkiestrami symfonicznymi oraz dając recitale solowe w Polsce i zagranicą. bierze udział w międzynarodowych festiwalach muzycznych: Paryż, Moskwa, Warszawa, Duszniki Zdrój, Quebeck, Praha, San Francisco, Berlin Salzburg, Tokio, Mediolan, Pecara, a jego podróże artystyczne prowadzą przez wszystkie kontynenty. Pianista zajmuje się również działalnością pedagogiczną, prowadząc klasy mistrzowskie, zapraszany przez uczelnie w Tokio, San Francisco, Hawanie, San Jose czy Lublianie; a w Polsce w Krakowie i Wrocławiu. Z przyjemnością przyjmuje role jurora w rozmaitych konkursach pianistycznych w kraju i zagranicą.

Więcej o: