Spodobało ci się? Polub nas
...Czuję się przed tym koncertem, jak przed klasówką jakąś.
Słów się musisz nauczyć
Tak, wybrać setlistę, dopiąć szczegóły. Zagrałem do tej pory tylko jeden koncert w Warszawie, większość z 300 - 400 osób na tym koncercie to byli moi znajomi. W Opolu chyba nikt mnie nie zna.
Nie będzie tak źle, dopiero zaczynasz. Ale od początku. Podobno urodziłeś się w Kairze? Nie wyglądasz na Egipcjanina...
Jest śmiesznie z tym Kairem, zwłaszcza kiedy policjanci mnie spisują i pytają o miejsce urodzenia. W 1988 roku moi rodzice wyjechali do Egiptu. Ojciec pracował w firmie eksportowo-importowej o wiele mówiącej nazwie - Polimex.
Pamiętasz coś z Kairu?
Nie, wyjechaliśmy stamtąd kiedy miałem dwa lata. Z Egiptu rodzice przenieśli się do Chin, gdzie mieszkaliśmy kolejnych kilka lat. Stamtąd pamiętam więcej. Chodziłem tam do przedszkola, najpierw amerykańskiego, później chińskiego, co było trudne, bo zupełnie nie znałem języka, nie mogłem się tam odnaleźć. Chiny w ogóle potrafią być przytłaczające dla dziecka. Pamiętam restaurację, która miała kuchnię od frontu i kucharza, który tasakiem odcina głowę wielkiego, miotającego się węża. Później przez lata unikałem restauracji. Jak miałem trzy lata zobaczyłem rzędy, tuziny powieszonych na hakach psów obdartych ze skóry. To było przerażające, śniło mi się po nocach. Nie oceniam faktu jedzenia psów, każda kultura zjada inne zwierzęta, niemniej jednak tamta scena zrobiła to na mnie porażające wrażenie. Chiny wspominam z lekkim strachem, chociaż myślę, że to było ciekawe doświadczenie.
Taco Hemigway wystąpi na 3-Majówce Taco Hemigway Taco Hemingway i jego "Trójkąt Warszawski". fot. Jonasz Tołopiło
Prosto z Chin trafiłeś do warszawskiej podstawówki?
Byłem delikatnie odklejony, ale nie miałem wielu problemów. W domu mieliśmy taki podział, że z mamą i siostrą rozmawialiśmy po angielsku, a z ojcem po polsku, więc w szkole nie miałem problemów z językiem.
Polska szkoła była dla ciebie szokiem?
Trochę, choć wcześniej przyjeżdżaliśmy do Polski kilka razy. Ale ewidentnie z tamtego czasu została mi niechęć do przeprowadzek. Nie lubię zmian.
To się tyczy także ludzi?
Tak, nie lubię jak odchodzą z mojego życia, ale nie mam problemów, jak nowi ludzie się w nim pojawiają.
Taco Hemingway Taco Hemingway i jego Taco Hemingway i jego "Trójkąt Warszawski". fot. Jonasz Tołopiło
Skończyłeś dwujęzyczne liceum im. Kopernika w Warszawie. Jak je wspominasz?
Ludzi wspominam świetnie, choć instytucja liceum, podobnie jak gimnazjum, jest jakimś koszmarnym bytem. Wspominam je jako trzy lata ciągłego stresu, unikania nauki i wagarów. Codziennie budziłem się ze strachem i pytaniem, który nauczyciel mnie dzisiaj dorwie i za co. Ale towarzysko Kopernik był rewelacyjny, większość moich dzisiejszych znajomości pochodzi stamtąd. Z Rumakiem, moim producentem, znamy się od pierwszej klasy, od początku planowaliśmy coś wspólnie zrobić, spotykaliśmy się u niego w domu i próbowaliśmy coś kleić, ale wciąż mieliśmy problemy z kończeniem. Dopiero w 2014 roku w końcu udało się zamknąć projekt.
Pięć lat przed płytą zrobiłeś film o Hitlerze, który rozpaczliwie szuka dobrej imprezy elektro w Warszawie. Film stał się hitem, do dziś zobaczyło go ponad 2,3 mln internautów.
To było bardzo przypadkowe, inspirowałem się konceptem, który już hulał w anglojęzycznym internecie. Szukałem tematu, który byłby bieżący, aktualny.
Akurat spłonęła Jadłodajnie Filozoficzna, kultowy warszawski klub na Powiślu.
Pamiętam, że wróciłem do domu, byłem wkur...y po przegranym meczu Realu Madryt, którego byłem wtedy fanem, i zacząłem ciąć "Upadek" - film o Hitlerze, który był rozpoznawalny tylko z trzech scen. Obejrzałem ten film i stwierdziłem, że warto wykorzystać też inne sceny, zrobić coś odnoszącego się do Warszawy, ale rozpoznawalnego dla całej Polski.
W tym filmiku m.in. strasznie się wyśmiewałeś z ówczesnej mody na indie.
Indie było wtedy tym, czym teraz jest hipsterka, czyli pewnym stylem życia, ale żadną subkulturą. Indie miało chociaż coś wspólnego z muzyką, hipster już nie ma. W czasie kiedy robiłem ten film powiedzenie komuś, że wygląda jak indie było obelgą, tak jak teraz powiedzenie, że jesteś hipsterem.
Skąd wziął się twój pseudonim?
Jego historia może trochę rozczarować: aliasu Taco Hemingway używałem w trybie menadżerskim w Fifie przez wiele lat. Nie ma w nim żadnej ideologii.
Myślałem, że jesteś fanem Ernesta Hemingwaya.
Lubię jego tom opowiadań "Mężczyźni bez kobiet", kiedyś próbowałem zmęczyć "Komu bije dzwon", ale mi się nie udało. Hemingway nie jest moim wielkim idolem. Może kiedyś za to dostanę wciry od fanów jego prozy. Podoba mi się jego nazwisko, jest bardzo stare i ładnie brzmi, więc sobie je przejąłem.
Taco Hemingway Taco Hemingway i jego Taco Hemingway i jego "Trójkąt warszawski". fot. Jonasz Tołopiło
Czy "Trójkąt warszawski" jest płytą autobiograficzną?
W pewnym sensie tak, ale nie jeden do jednego. Jest na tyle autobiograficzna, na ile te wątki ogólne, jak złamane serce i miłość są autobiograficzne. Powiedziałbym raczej, że jest to płyta fabularna.
Jest na tym albumie jakiś ukryty smutek. Miałeś złamane serce, kiedy ją tworzyłeś?
Złamane serce, które można znaleźć na tej płycie, nie jest tylko moje. To są raczej takie cegły, których doświadczyłem ja i wielu innych ludzi. Z nich jest zbudowana narracja. Nie są to dosłownie moje doświadczenia, ten Piotr (jeden z bohaterów "Trójkąta warszawskiego" red.) nie jest moim nemesis. Ktoś mnie już pytał, kto mi tyle przykrości zrobił, kto to jest ten Piotr.
No bo rzeczywiście jest słabym gościem.
Piotr jest zlepkiem wyobrażeń o kimś, w kim zakochała się nasza niespełniona miłość. Ktoś jednocześnie lepszy i gorszy od nas. Nic o nim nie wiesz, ale wyobrażasz sobie, że może ma więcej kasy i lepiej wygląda, ale za to jest głupszy i upośledzony emocjonalnie. Jak bym miał kiedyś zrobić teledysk do tej płyty, to Piotra grałoby wielu różnych aktorów, ubranych i zachowujących się tak samo. Bo on jest tylko symbolem, figurą. A ponieważ główny bohater jest ciągle pijany, to może widzieć wielu innych mężczyzn ze swoją ukochaną kobietą, ale wyobrażać sobie, że to ciągle jest ten sam Piotr.
O czym jest "Trójkąt warszawski"?
Ktoś mi powiedział, że to płyta o rozczarowaniu wielkomiejskością. Ja bym raczej powiedział, że jest o pijanych, zakochanych ludziach w mieście. O miłości, która rodzi się z używek i jest nimi wzmacniana.
Doświadczyłeś takiej miłości?
Każdy pewnie coś podobnego przeżył. Alkohol potęguje na przykład chęć odezwania się do atrakcyjnej dziewczyny. Każdy miewał takie sytuacje. Zakochanie i używki są ze sobą bardzo splecione.
Kolejnym bohaterem płyty jest Warszawa. Z jednej strony aktualna, z drugiej odchodząca. Wielu z tych miejsc, o których wspominasz już nie ma. Nie ma Zakąsek Przekąsek, Kamieniołomów, Bistro, Powiększenia itd.
To był jeden z moich pomysłów, kiedy skończyłem pracować nad płytą uświadomiłem sobie, że za dwadzieścia lat, jak jej posłucham, to przypomnę sobie te lokale i historie z nimi związane. Wspominam też najstarszego w Polsce McDonalda na Świętokrzyskiej, który wydawał się wieczny, a jednak został zlikwidowany. Miejsca się zamykają, nie mają długiej żywotności, więc w tej kwestii "Trójkąt warszawski" może mieć jakąś wartość historyczną.
Na podstawie twojej płyty można by stworzyć imprezową mapę Warszawy
Ciekawe, że o tym mówisz. Mój przyjaciel Łukasz Partyka projektuje właśnie fizyczne wydanie płyty. ("Trójkąt Warszawski" można za darmo pobrać ze strony tacohemingway.com) . Miał taki pomysł, żeby do płyty dołożyć insert, na przykład w postaci nocnej mapy Warszawy. Ostatecznie z wielu powodów okazało się to niemożliwe, ale pomysł wydawał mi się świetny. Mapa byłaby przeterminowana, trzeba by było nad tymi nieżywymi miejscami postawić krzyże. Ale jaką mamy pewność, że za chwilę kolejne miejsce nie zniknie; może za rok się okazać, że płyta jest w ogóle nieaktualna. Płyta wyjdzie jeszcze w marcu bez mapy, ale świetnie zaprojektowana.
Mam wrażenie, że oprócz odchodzącego miasta piszesz o odchodzącym dzieciństwie, przemijającej bezpowrotnie beztrosce, o utracie wolności.
Cieszę się, że w niej to usłyszałeś, bo właśnie coś takiego teraz przeżywam. Nad "trójkątem warszawskim" pracowałem kilka lat i w trakcie powstawania kolejnych utworów czułem, że coraz mniej jestem uczestnikiem wydarzeń, a coraz bardziej ich zewnętrznym obserwatorem. Na szczęście. Te czasy permanentnego szlajania się po klubach już się skończyły, coraz gorzej przeżywam kaca. Nie jest tak jak na pierwszym roku studiów, kiedy świat stał przede mną otworem i mogłem się nim zachłysnąć. Tęsknię za tymi czasami. Mieszkałem na ul. Koziej przy Starym Mieście, to był okres świetności Kamieniołomów. Bywałem w Przekąskach Zakąskach, uwielbiałem to miejsce szczególnie, kiedy naprzeciwko, pod Pałacem Prezydenckim, stał krzyż i mieszali się w Przekąskach pijacy i obrońcy świętego symbolu. W moim mieszkaniu non stop byli znajomi, impreza trwała bez przerwy. Dziś już bym chyba nie dał rady tak żyć.
Za dużo melanżu?
Trochę tak. Poza tym teraz jestem szczęśliwy. Melanż ostatecznie rozczarowuje: budzisz się rano po konkretnej imprezie i uświadamiasz sobie, że znowu nie było tak fajnie, jak sobie wyobrażałeś. Można było inne rzeczy w tym czasie robić. Prawda jest taka, że gdybym kiedyś mniej melanżował, to pewnie dużo wcześniej wydałbym swój pierwszy album. Nie twierdzę, że teraz nie chodzę na imprezy, zdrowo się odżywiam i ćwiczę ciągle na siłowni, bo wciąż miewam ostre imprezy, ale zdecydowanie rzadziej niż kiedyś.
Czym się teraz zajmujesz?
Jestem tłumaczem języka angielskiego, tłumaczyłem komiksy, scenariusze, książki dla dzieci, ale marzy mi się praca przy dialogach w jakimś dobrym filmie, bo dostaję białej gorączki kiedy słucham niektórych przekładów. Jestem też aspirującym scenarzystą; film komediowy, nad którym ostatnio pracowałem, właśnie wchodzi w fazę produkcji.
Każdy chce napisać powieść. Ostatnio Jakub Żulczyk wyśmiewał nową modę na Facebooku, polegającą na tym, że ludzie publikują fragmenty swoich nie napisanych jeszcze książek.
Mam nadzieję, że moją uda mi się skończyć. Daję sobie jeszcze trochę czasu. Na razie chce wydawać kolejne płyty i nie zrażać się, jeśli nie będę miał takiej publiczności jak Peja czy Tede. Będę rapował, bo strasznie się jaram tą ekspresją. Mam nadzieję, że znajdę swoją niszę, że ktoś mnie będzie chciał wydać.
Ile lat masz teraz?
Dwadzieścia cztery.
Pierwsza ćwiara, pierwsza przecena.
Tak, ale staram się o tym nie myśleć.
Mam wrażenie, że chcesz młodych przed czymś ostrzec, że starasz się trochę moralizować.
Nie chcę być moralizatorem czy głosem rozsądku, ale już coś przeżyłem, i chciałbym o tym opowiedzieć, bo trochę się martwię o młodszych.
Rapujesz: dzieciaki krążą po mieście, by zgubić swoje upiory . Jakie upiory mogą mieć dzieciaki?
Kto nie ma upiorów? Dzieciaki mają masę upiorów związanych z wchodzeniem w dorosłość. Przynajmniej ja tak miałem. W klasie maturalnej zdałem sobie sprawę, że nie wiem, co chcę w życiu robić, i bardzo się tego przestraszyłem. Jest niewielki odsetek młodych, którzy wiedzą, że chcą być np. lekarzami, prawnikami czy kimś tam. Koniec końców, ten moment przejścia jest naprawdę ciężki. Kolejnym ciężkim momentem jest, kiedy zdajesz sobie sprawę, że nie istnieje to przebudzenie na które czekasz, że nagle nie staniesz się dorosły, odpowiedzialny. Zdajesz sobie sprawę że wszyscy wokoło improwizują, że studia cię nie jarają, że przyszłość jest niewiadomą. Stąd się ten melanż bierze. Nie chcę nikogo uświadamiać, bo każdy sam musi przez to przejść.
Jesteś naprawdę niezłym opowiadaczem. Kto cię inspiruje?
Jestem kolosalnym fanem Sokoła i Mesa, lubię też Łonę, ale on mało historii opowiada, uwielbiam jego "Balladę o szlachetnym czorcie", ma dobre pióro.
A O.S.T.R?
Też jest dobry, lubię go z tych projektów z Emade, ale nie słuchałem go przesadnie dużo i wolę go na cudzych bitach.
Kogo byś chciał zaprosić na następną płytę?
Zawsze chciałem porapować z Łoną, Sokołem i Mesem, fajnie by było pracować z Małpą. Jego "Kilka numerów o czymś" otworzyło mi oczy na polski hip hop. Niestety zniknął gdzieś i trochę zaprzepaścił ten swój moment; czytałem z nim jakiś wywiad i mówił, że pisze jeden kawałek pół roku, więc może coś szykuje nowego. Byłoby super, bo ta jego płyta była naprawdę niesamowita.
Planujesz jakiś teledysk i jeśli tak, to do którego kawałka?
Nie spodziewałem się tego, ale wszyscy mówią, że "Wszystko jedno" jest takim utworem, który się wybija przed szereg. Do bitu do tego kawałka zostałem trochę zmuszony przez Rumaka, nie byłem do niego przekonany, wolę bity mniej elektroniczne, bardziej szmery i trzaski, proste sample a w tym przypadku uległem i okazało się, że dobrze. Ludziom się podoba.
"Wszystko jedno" to też świetna, uniwersalna historia.
Którą na dodatek da się wyciągnąć z płyty i będzie funkcjonować jak oddzielny byt. Ma początek i koniec, nie trzeba znać całego albumu, nie trzeba wiedzieć kim jest Piotr żeby zrozumieć ten kawałek. Można go wyjąć z kontekstu, a i tak powie ci coś o całej płycie, o fabule. Jeśli zaś chodzi o teledysk, to mam pomysł, mam ludzi i w końcu mam czas, ale nie mam pieniędzy na realizację.
Skąd wziąłeś skity? (skit - przerywnik między utworami. red)
Z Polskiej Kroniki Filmowej. Zawsze się nimi interesowałem, ojciec mnie tym zaraził.
Tam trafiłeś na Czesława Śliwę, legendarnego oszusta PRL-u?
Tak, i totalnie się w nim zakochałem. Wcześniej trafiłem na jakiś sześciominutowy wywiad z nim, z tymi najlepszymi kąskami o wyłudzaniu hajsu. Do ślubu poszedł przebrany w mundur inżyniera górnika, potem został skazany za liczne oszustwa i wyłudzenia. Po wyjściu z więzienia posługiwał się nazwiskiem Jacek Ben Silberstein. W tym okresie zajmował się między innymi wyłudzeniami dużych kwot pieniędzy od krewnych osób, które rzekomo ukrywały go w czasie II wojny światowej, a które mamił obietnicą przekazania znacznie większych sum w dewizach w ramach podziękowania. Później mianował się fałszywym konsulem Austrii, fałszował dokumenty i podróżował po Polsce z ośmioosobową świtą i szukał kolejnych ofiar. Mówił przepiękną polszczyzną. Film "Konsul" z Piotrem Fronczewskim jest inspirowany jego historią. Śliwa pasował mi do płyty z powodu Piotra, który też jest oszustem, tylko że uczuciowym, nie finansowym. Śliwa zmarł w więzieniu próbując wymóc na władzach więziennych przeniesienie do lepszego więzienia; połknął jakiś metalowy przedmiot, udusił się. Sampel w pierwszym utworze "Szlugi i kalafiory" to wypowiedź żony Śliwy, która opowiada o nim bez złości - była nim zauroczona, nawet po tym, jak się okazało się, że jest oszustem. Jest też skit z innej kroniki z lat 50., w którym kobieta narzeka na melinę, która zainstalowała się po sąsiedzku. Uwielbiam Polską Kronikę Filmową, mogę oglądać godzinami.
Pracujesz nad czymś nowym?
Piszę nowe utwory, w tym roku na pewno chcę coś nowego wydać. Chciałbym żeby wydało mnie Prosto, Alkopoligamia albo Asfalt. Promują świetnych artystów, bardzo to cenię.
Za co lubisz Warszawę?
Podoba mi się, jak się zmienia, lubię knajpy: Dom na Żoliborzu, Kuchnię Funkcjonalną na Saskie Kępie czy Solec z autorską kuchnią Aleksandra Barona, chodzę tam ze swoimi gośćmi z zagranicy. Uwielbiam Wisłę, bulwary i dziki brzeg na Pradze. Lubię latem zjeść dobre śniadanie w plenerze. Śniadaniownie nie są typowo warszawskim konceptem, i co mnie śmieszy, wzbudzają skrajne emocje w internecie. Ilekroć się pojawia jakiś tekst, przewodnik po śniadaniach na mieście, to w komentarzach zawsze pojawia się strasznie dużo hejtu. Komentujący piszą, że żaden prawdziwy Polak nie je śniadań na mieście, może bułkę, a jak się poszczęści to pomidora malinowego do bułki. Lubię Plac Zbawiciela, ale nie mogę tam za długo przebywać, średnio znoszę tłumy. Lubię też Veturilo i ogólnie mam wrażenie, że te zmiany idą w dobrym kierunku. Jestem dumny z Warszawy.