Spodobało ci się? Polub nas
- Czy ja pamiętam jakieś warszawskie przedwojenne neony? Nie za bardzo, za dziewczynami się wtedy oglądałem nie za neonami - mówi Stanisław Paradowski, najstarszy warszawski neoniarz. Spotykamy się na ul. Rzecznej na Targówku Przemysłowym, w niewielkiej pracowni neonów Jacka Hanaka. Pan Stanisław jest w typie "dziarskiego dziadka", ruchliwy, niski, żylasty staruszek, w "ślubnej" marynarce i ze śrubokrętem próbówką zamiast kwiatka w brustaszy. Pan Stanisław zamiast przecinka używa słów niecenzuralnych. Również do podkręcenia wypowiedzi, nadania jej większej wagi. Słowa nie rażą, są soczyste i naturalne, a oczy mu przy tym świecą, jak neon.
- Do pracy w Stołecznym Przedsiębiorstwie Instalacji Reklam Świetlnych "Reklama" przyszedłem w 1964 roku. Byliśmy wtedy największym przedsiębiorstwem reklamowym w Polsce, później się tych firm narobiło więcej - mówi osiemdziesięciopięcioletni Paradowski - Miałem 32 lata, byłem wykształconym elektrykiem, po zawodówce i technikum. Zacząłem pracować od razu po szkołach, już w 1948 roku. Zanim trafiłem do Reklamy, stawiałem instalacje elektryczne m.in. w Ministerstwie Bezpieczeństwa, w koszarach na ul. Podchorążych - wspomina.
Stanisław Paradowski, najstarszy neoniarz w Warszawie fot. Igor Nazaruk fot. Igor Nazaruk
Siedzimy w kantorku socjalnym, prócz mnie i pana Stanisława jest też młodszy, za to, jak mówią koledzy "łebski" pan Ryszard, pan Tadeusz i jego zięć Krzysztof, przyuczający się do zawodu neoniarza.
Panowie kończą śniadanie, siorbią gorącą herbatę. Nikt nie pali, szkoda czasu i zdrowia. Roboty nie ma dużo, trzeba skończyć zamówiony przez pizzerię, niewielki neon, a po południu pojechać na serwis większego neonu na Powiślu.
W pracowni cieplutko, w kącie grzeje opalana drzewem koza. Wielki stół, na nim rozłożona papierowa płachta z projektem neonu dla pizzerii. Neoniarze zanim wezmą się za robotę, wpierw dyskutują, długo się przyglądają, wymownie milczą i w końcu niespiesznie zabierają do pracy. Ja z panem Stanisławem mamy chwilę, żeby powspominać rozświetloną neonami Warszawę.
Pracownia neonów Jacka Hanaka fot. Igor Nazaruk fot. Igor Nazaruk
- Pierwszy neon zrobiłem w 1964 roku dla kina Palladium na ul. Złotej. Jak wszedłem na rusztowanie, powiedziałem, że tak to ja już nie będę więcej pracował. Rurowe, cienkie rusztowanie, deski od słońca powykrzywiane, ja pierdziu! A przecież do neonów przyszedłem prosto z Przedsiębiorstwa Robót Kolejowych, gdzie miałem swoją elegancką pakamerkę, warunki pracy galant. A tu, po tych dachach, piwnicach, gdzieś na węglu, wiadro z wodą, żeby się umyć, raz zimno, raz gorąco. Pomyślałem, co ja tutaj robię? Źle mi było elektrykiem zwyczajnym być? Trzeba się było do Reklamy pchać?
- Panie Stanisławie, ale przecież całe życie pan z neonami przepracował. To coś musi w nich być wyjątkowego - mówię.
- Bo to się człowiek przyzwyczaił, z początku się człowiek buntował a z czasem się przyzwyczaił. Poza tym mogłem z góry na dziewczyny patrzeć - śmieje się pan Stanisław - A po prawdzie, to głównie z powodów finansowych przyszedłem. Na kolei płacili 3 tys. zł, a w Reklamie na początku dawali 5 tys. zł. Kupę forsy.
Pracownia neonów Jacka Hanaka fot. Hanak. Reklama wizualna fot. Hanak. Reklama wizualna
Na szczęście kinowy neon Palladium nie był duży. Największy w historii Warszawy był neon na Domach Towarowych Centrum. Neoniarze wspominają, że składał się z 5 km rurki neonowej! To była robota! Składało się go dopiero na dachu, jak z klocków Lego.
Przy neonach to była sama ręczna robota. Ale to była mocna, fachowa i pewna robota
- Dostawało się rysunki, jeden do jednego, projekt konstrukcyjny, projekt elektryczny, szkło neonowe, podkłady literowe itd. Projekt się rzutnikiem na ścianie wyświetlało, ręczny obrys robiło i dopiero z blachy się wycinało litery, lutowało i składało. Szklarz brał szklaną rurkę, lepiszcze do środka wrzucał, taką klejową kulkę i jak już klej rozprowadził sypał kolorowy proszek, żeby uzyskać odpowiednie kolory. Dopiero zabierał się za wyginanie na palniku, dmuchał, żeby się szkło nie daj bóg nie załamało. Z jednej strony rurka zatkana i cały czas trzeba dmuchać. To trzeba było być specem! Dopiero po tej robocie na konstrukcji się szkło układało, ręcznie boki blachy doginało, spawało i na kołeczkach do szkła się neon zakładało. Do środka rurki się gaz szlachetny wpuszczało: gaz neon, z którego powstaje kolor czerwony, a z argonu zielony, żółty, jaki pan chce. Jak już szkło było wygięte, to się lutowało elektrody. Gaz wystarczał na parę lat, później kolor brudny się robił, neon można było przepompować tzw. szpindlem, ale argonu nie, bo by się człowiek rtęcią zatruł. Jednym słowem, przy neonach to była sama ręczna robota. Ale to była mocna, fachowa i pewna robota. Na lata. Dziś rzemiosło wyginęło, młodzi się nie garną do nauki, a jak robią to na diodach ledowych, a to badziewie jest. Ni jak się to nie świeci. Znasz pan Mozaikę - pyta Paradowski.
- No znam, bardzo lubię na śledzika tam wpadać - odpowiadam.
- Ale ja o neon się pytam - precyzuje pan Stanisław - Ekran z różnych kolorów się składał, to było cacuszko, projektowane przez artystów z tzw. grupy neoniarzy (projektantami byli Maksymilian Krzyżanowski, Zbigniew Labes i Tadeusz Rogowski red.). Lubiłem też neony "Życia Warszawy", "Sztandaru Młodych", "Trybuny Ludu", ale najbardziej "Gazeciarza", "Siatkarkę" i "Krówkę". A fachu się uczyłem od przedwojennych majstrów, tych co robili "Adrię" czy "Ziemiańską". Pamiętam, że demontowałem kilka przedwojennych neonów, a tam szkło było jeszcze dobre, świecące były.
- Co się z nimi stało? - pytam.
- Się wyrzuciło w diabły, po co to, jak zaraz się nowy robiło. To były inne czasy - mówi Paradowski, a mnie się chce krzyczeć ze złości.
Pracownia neonów Jacka Hanaka fot. Hanak. Reklamy wizualne fot. Hanak. Reklamy wizualne
- Szklarz, zanim majstrem został, wpierw 20 lat się uczył ze szkłem obchodzić. A dziś? Panie, szkoda słów z tymi komputerami! Poza tym, to nie jest praca dla każdego - mówi Paradowski wyraźnie poirytowany - Pamiętasz Rysiek tego grubego eletryka, co jeden dzień z nami pracował? - pyta.
- Pamiętam, na dach wlazł, w Krakowie żeśmy robili i mówi, że nie zejdzie. Wysoko nie było. We trzech go prosiliśmy, w końcu się zgodził po rusztowaniu zleźć. Nogi mu stawialiśmy, a on się trząsł, jak trusia - śmieje się pan Ryszard.
- Najbardziej to tych "pisanek" nie lubiłem - mówi pan Stanisław - "Pisanka" to taki niby ręcznie pisany neon, moc roboty przy nim. Przerwy się malowało, żeby literkę uwidocznić, powyginane to to pieruństwo.
Pracownia neonów Jacka Hanaka fot. Igor Nazaruk fot. Igor Nazaruk
Neonowcy robią przerwę w robocie. Znów spotykamy się w socjalnym. Popijamy czarną kawę "plujkę", mocną, że aż łyżka stoi. Od słowa do słowa i bierze ich na wspominki. Jeden przez drugiego, trochę przechwalając się, licytuje się na bardziej skomplikowane neony. Pan Stanisław wspomina najstarszy czynny neon Warszawy "Orbis" w Alejach Jerozolimskich. Stawiać go nie stawiał, ale wielokrotnie serwisował. Ten oryginalny obracał się wokół własnej osi, miał na czerwono obrysowane kontynenty, zaś południki i równoleżniki były niebieskie.
- To był galantny neon - mówi Pan Stanisław.
Pracownia neonów Jacka Hanaka fot. Igor Nazaruk fot. Igor Nazaruk
Pod koniec lat 50. prócz państwowej Reklamy powstały jeszcze dwie spółdzielnie pracy: Lumen (w latach 70. spółdzielnia została wchłonięta przez Reklamę) i Spójnia (upadła na początku lat 70.) Lumen prócz Pałacu Kultury i Nauki, Sali Kongresowej, czy Muzeum Wojska Polskiego rozświetlał m.in. stolicę Mongolii Ułan Bator.
- A ile tych "Cepelii", "Społem" czy "Jubilerów" się robiło? Lata 50., 60. i do połowy 70. to była "neonizacja" stolicy. Te neony były z nakazu. Partia mówiła, że musiał być neon i kropka. I robili takie neony o niczym, np. "Czysta, żywa wełna". Był też taki wielki na Chmielnej, czy Żelaznej, coś z kolejami radzieckimi, ale już nie pamiętam, co tam było napisane - mówi pan Staniosław.
Faktycznie, warszawiacy mogli mieć w tym czasie dosyć niektórych neonów. Wspomniany przez pana Stanisława neon głosił wielkimi czerwonymi literami: "Koleje radzieckie z Warszawy do Moskwy w wagonach radzieckich wygodnie atrakcyjnie punktualnie". Światła rozpraszały kierowców, a okoliczni mieszkańcy przeklinali po nocach czerwoną łunę. Podobnie było z iluminacją punktowca przy ul. Tamka 40. Stołeczna "Stolica" w 1975 roku pisała: "Spójrzmy na przykład na neon "Totalizatora" na Tamce. Krwawy odblask neonowego światła przedziera się przez najszczelniejsze story w oknach okolicznych mieszkańców. Znękani tą łuną mieszkańcy ślą za dnia petycje do wysokich urzędników, po nocach śniąc o walkach byków i rzezi niewiniątek."
Krówka fot. Hanak. Reklamy wizualne fot. Hanak. Reklamy wizualne
- Później to zaczęli demontować. Pod koniec lat 70. mówili, że to niepotrzebne, tamto niepotrzebne, kryzys przyszedł energetyczny i ciemno się zrobiło. Szkoda tych neonów, bo większość poszła do śmieci - mówi pan Ryszard.
Rzeczywiście, lata 80. i 90. to czas, kiedy szklane rurki wypełnione szlachetnym gazem popadły w niełaskę. Ile się ich zmarnowało? Ile zastąpiono instalacjami LED, billboardami i innymi kolorowymi szmatami, szpecącymi Warszawę?
- Dopiero niedawno się ludzie na nowo neonami zainteresowali, Muzeum Neonów powstało, ale wcześniej nikt o tym nie myślał. Pierwszą osobą, która się o neony upomniała była Paulina Ołowska. Dziewczyna by za neon życie oddała - mówi pan Ryszard.
Paulina Ołowska, malarka, fotografka, autorka kolaży, rysunków, wideo, instalacji a także fanka warszawskich neonów w 2006 roku doprowadziła do modernizacji "Siatkarki" z Placu Konstytucji. To dzięki niej, do dziś można podziwiać rzut piłką. Rekonstrukcją "Siatkarki" zajęli się neoniarze z pracowni Jacka Hanaka.
Muzeum Neonów fot. AG fot. AG
- Do tego muzeum odnawialiśmy neon "Berlin", "Ambasadora", "Sarenkę", same cudeńka - mówi pan Stanisław - A jak Reklama upadła, to pan Jacek Hanak, nasz szef techniczny, zabrał nas do do swojej firmy. W Reklamie było nas z 300, tu pracujemy w kilka osób. No ale świecimy, póki mamy siłę - mówi
- No panowie, za chwilkę fajrant, można by tak rozlać po jednym - mówi pan Stanisław, z szelmowskim uśmiechem zacierając ręce, a oczy znów mu świecą, jak neon.