Po 14 latach istnienia Zjednoczenie wydaje w końcu debiutancki album. Czego się możemy po nim spodziewać?
Śmiejemy się, że to najpóźniejszy debiut na polskiej scenie reggae. W większości to nowe utwory, jest kilka starszych i znanych już szerszej publice. Płyta zadowoli każdego, jest klasyczne reggae do bujania, jest ciężki UK dubowy utwór, jest hip hop, jest to z czego słyniemy, czyli szybkie Rub-a-duby plus nawijki raggamuffinowe, jest utwór śpiewany po francusku, rosyjsku i włosku. Mothashipp wykonał kawał pracy nad masterem, płyta brzmi zawodowo. Mam ciary! Jaram się, jak dziecko.
Zjednoczenie Bartlomiej Muracki Bartłomiej Muracki
Do Warszawy przyjechałeś dawno temu z Włodawy? Opowiedz coś o rodzinnym mieście
Włodawa to niewielkie miasto na wschodzie Polski, miasto wzór unijnej Polski obojga narodów. Obok siebie stoją: rzymskokatolicki kościół, cerkiew i synagoga. W klasie miałem kolegów, którzy chodzili do cerkwi, inni do kościoła, do synagogi nikt nie chodził, jest tam muzeum, bo nie ma już Żydów we Włodawie. Niestety dziś młodym jest tam ciężko żyć. Kiedy otwarły się granice, prawie 5 tysięcy osób uciekło z Włodawy. Dziś jest to miasto gimbazy i staruszków, ale wciąż mieszkają tam dobrzy, otwarci ludzie.
Od dzieciaka interesowałeś się muzyką?
Trochę z przekory zaczynałem od bluesa, harmonijka ustna, gitara i te sprawy. Postanowiliśmy z kumplem grać muzykę z delty Missisipi.
Chyba z delty Bugu, nad którą leży Włodawa?
Tak, to była nasza interpretacja amerykańskiej tradycji. Proste podziały, trzy akordy, raczej standardy i szlagiery. Miałem wtedy 15 lat, to było 23 lata temu. Nie było nut, tabulatur, muzyki słuchało się z kaset i winyli. Graliśmy "Sweet home Alabama".
Były inne zespoły we Włodawie?
Tak, starsi kumple grali nowofalową muzykę, była kapela metalowa, reggae, punkowa. Na wschodzie zawsze było dużo muzyki. Graliśmy koncerty w kinie, domu kultury. Równocześnie pojawiła się u mnie potrzeba odtwarzania muzyki. To był czas, w którym jeśli chciałem posłuchać jakiejś muzyki musiałem ją zdobyć i sam sobie zagrać. Na szczęście ojciec miał dużo winyli, muzyka grała w domu na okrągło. Ojciec kupował, dostawał w prezencie, część od swojego starszego brata, znajomi coś mu przysyłali z za granicy. To była duża kolekcja, różne rzeczy, od hipisowskich po bluesowe, rockowe, folkowe.
Czym się ojciec zajmował, był muzykiem?
Był mechanikiem wojskowym. Kiedy jednostka padła założył własny warsztat samochodowy. Generalnie był złotą rączką, taki majster klepka. Ja zawsze stałem w kontrze do jego muzycznych fascynacji. Oczywiście znałem Beatlesów, The Doors itd., ale jednocześnie sam odkrywałem różne rzeczy, jarałem się wtedy elektroniką.
Wtedy słuchało się wszystkiego
I ta ciekawość muzyki mi na szczęście została. Dziś można się bardzo wąsko wyspecjalizować, np. grać hip - hop ze wschodniego wybrzeża z lat osiemdziesiątych. To jest fajne, ale w pewnym momencie bardzo ogranicza i ciebie, i publikę. Otwartość na muzykę wyciągnąłem z domu. Mam radę dla młodych didżejów - trzeba słuchać, słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać, a najmniej muzyki, którą się gra.
Ile godzin dziennie słuchasz muzyki?
Staram się 24 godziny, ale to jest niemożliwe, choć i tak codziennie zasypiam przy jakiejś nowej płycie. Czasami słucham krótkich fragmentów, pojedynczych utworów, ale staram się dziennie przesłuchać ok. 20 - 30 albumów.
Kiedyś muzyki słuchało się z kaset. Pamiętasz swojego pierwszego kaseciaka?
Tak, to był walkman, przenośny odtwarzacz kasetowy polskiej marki "Kajtek", na sześć baterii paluszków, które ledwo wystarczały na odsłuchanie jednej strony kasety. Więc oprócz siatki kaset na imprezę brało się siatkę baterii. Kiedy u kogoś znajomego pojawiała się jakaś nowa płyta, kaseta czy CD, biegłem do niego z naręczem kaset. Robiło się jedną kopię, puszczało się w obieg, z kopii robiło się kolejną kopię, z tej kopii następną i następną. Mimo tego, że każda następna kopia miała słabszą jakość, to i tak było to czymś niesamowitym.
DJ Krzaku fot. Malik fot. Malik
Grałeś imprezy z kaset?
Oczywiście. Miałem tzw. kasety matki z utworami w miarę dobrej jakości i przed każdą imprezą z tych matek zgrywałem sobie utwory, które mnie interesowały, żeby ich później nie szukać. Imprezy grałem z dwóch kaseciaków, przewijałem więc kasety w czasie rzeczywistym.
Słynnym ołówkiem do przewijania kaset?
Tu muszę obalić legendę, że ołówki były najlepsze do przewijania kaset. Najlepsze były żółte długopisy BIC. Miałem więc 2 - 3 pary przygotowanych kaset z całą selekcją na imprezę. System był prosty: grałem pierwszy numer z pierwszej kasety, następnie pierwszy utwór z drugiej, później drugi z pierwszej kasety, drugi z drugiej, trzeci z pierwszej i tak do końca imprezy.
ołówek do przewijania kaset www.demoty.pl www.demoty.pl
Byłeś królem szkolnych dyskotek?
Nie tylko szkolnych, grałem też dyski w domu kultury. Później pojechałem (bez wiedzy rodziców) na koncert zespołu Hypnotix do Lublina. Ludzie chcieli bisów, zespół wyszedł na scenę i zagrał 2 utwory. Trzeciego nie zagrali, nie dali rady, byli już strasznie zmęczeni. Po nich na scenie zagrał legendarny lubelski soundsystem LSM. Zagrali utwór "You can get it if you really want". Poczułem, że ja chcę grać muzykę, chcę być didżejem. Mam w domu pokaźną płytotekę, którą kiszę sam dla siebie, gram tylko dla znajomych z Włodawy, a mogę zacząć grać na większą skalę.
Kiedy się poznaliśmy, jakieś 20 lat temu wyglądałeś, jak hipis.
Hipisowało się trochę. Jeździłem na zloty, pielgrzymki hipisowskie księdza Szpaka. Poznawałem ludzi m.in. spod Lublina, ekipę Słomy, Jacka Kleyffa i jego Orkiestrę na Zdrowie. Kiedy jechałem na studia do Warszawy, miałem już tu niezłą paczkę znajomych.
Kiedy poznałeś Pablopavo? (Pablopavo, Paweł Sołtys został tegorocznym laureatem Paszportu Polityki w kategorii Muzyka Popularna)
Od razu po przyjeździe do stolicy na jakiejś imprezie w Kotłach, a może w Hybrydach. Pablo do dziś wspomina, że miałem długie dready, czerwone ogrodniczki i bęben. Wyglądałem jak rasowy rastaman. To było ponad 20 lat temu.
Mniej więcej z tego okresu cię pamiętam. Widywałem cię w Oku (Ośrodek Kultury Ochota) na próbach Orkiestry na Zdrowie Jacka Kleyffa.
Otwarte próby Orkiestry na Zdrowie były takimi comiesięcznymi hipisowskimi zjazdami w środku miasta. Zacząłem tam przychodzić z bębnem, drumlami, poznawać ludzi z Orkiestry, z których połowa na co dzień mieszkała na wsiach pod Lublinem. Przyjeżdżali w piątek, próby zaczynaliśmy wieczorem, często nocowaliśmy w tym Oku, w sobotę od samego rana znów próby, wieczorem wpuszczaliśmy ludzi na otwartą próbę. Wiedzieli, że mamy prawo się pomylić, zaczynać od początku. Były tańce, hulanki, improwizacje. W niedziele rano znów graliśmy próby i wszyscy się rozjeżdżali do domów. Te weekendy z Orkiestrą to było prawdziwe święto. Moja czteroletnia współpraca z Jackiem Kleyffem i jego ekipą, bezpośrednio zaprowadziła mnie do didżejki. Wymienialiśmy się w zespole muzyką, szukaliśmy inspiracji. Dzięki gitarzyście ONZ, Jackowi "Łosiowi" Osiorowi poznałem Eda Szynszyla, który rozkręcał imprezy w nieistniejącym już klubie Źródełko na Agrykoli.
Kto dziś jeszcze pamięta Źródełko?
Znalazłoby się kilka osób. W tym czasie fascynowałem się nowoczesnymi brzmieniami z Jamajki, UK Dub, Universal Egg, Zion Train, poznawałem pierwsze ostre danchallowe utwory Mr. Vegasa itd. Nikt wtedy tego nie grał.
Jak zdobywałeś muzykę?
To były początki internetu, końcówka lat 90. Słynny w światku pierwszych internautów Michał Kula, który w tym czasie pracował w jakiejś firmie logistycznej, miał dostęp do dużych serwerów i wymieniał się muzyką z ludźmi z ze granicy, a później puszczał ją dalej w obieg. Miałem też zaprzyjaźniony sklep w Krakowie, gdzie pan mi zgrywał nowości na kasety.
Co z tym Źródełkiem?
Dj Leo z Jamalem grali co czwartek stare klasyczne reggae, to było dla mnie wielki źródło inspiracji. Ja z DJ Taszkientem grałem bardziej nowoczesne nuty w piątki. W soboty grał Ed Szynszyl z Macio Morettim, który miał wtedy ksywę DJ Rui, grali muzykę brazylijską. Jednak najważniejszym dniem dla warszawskiej ekipy była środa.
Wiadomo, środa to mała sobota.
Nie tylko dlatego. Od zawsze w środy odbywały się jam session w nieistniejącym już klubie Akwarium. Tam spotykało się nie tylko jazzowe towarzystwo. Tam bywali wszyscy, którzy interesowali się muzyką. Szczerze mówiąc, nie chodziło o ten jazz, choć grały tam perły polskiego jazzu, najlepsi muzycy wpadali na piwko i pyknąć solóweczkę na saksie, czy innym instrumencie. Nam chodziło raczej o spotkanie, bo i tak większość czasu spędzało się na gadkach przed klubem. Kiedy zamknęli Akwarium i wybudowali szpetnego Intercontinentala, który nas do dziś straszy, skończyły się te środy.
Środowa ekipa się rozpierzchła?
Spotykałem ludzi na imprezach, stwierdziliśmy, że trzeba zagospodarować środowy ludzki potencjał. Tak powstała najdłużej trwająca, cykliczna reggae impreza w Warszawie - Reggae Faza. Nieprzerwanie, co środę graliśmy przez 13 lat, co daje imponujący wynik ponad 600 imprez.
Miałeś czas żeby studiować? Mówiło się, że prócz muzycznej zrobisz też karierę naukową.
Studiowałem w Szkole Nauk Ścisłych przy Instytucie Fizyki, Chemii i Matematyki Polskiej Akademii Nauk. Studiowałem fizykę kwantową, a dokładnie zajmowałem się zjawiskami transportowymi w nanostrukturach. Zrobiłem magistra i musiałem to porzucić z przyczyn rodzinnych, trochę finansowych.
Wybrałeś muzykę?
Trudno było połączyć te światy, całonocne granie z porannym wstawaniem do laboratorium, czasami musiałem na noc zostawać w labie i rezygnować z imprez. To był też moment, kiedy umierał mój tato, musiałem bywać częściej we Włodawie. Z moimi studiami wiązały się częste wyjazdy na staże, konferencje, a nam się nie przelewało. Ale fizyką jarałem się strasznie. Wybrałem muzykę, bo jest uniwersalna i pierwotna. Mówimy muzycznie, chodzimy rytmicznie, wszystko jest muzyką. Pani na szpilkach w metrze inspiruje mnie do stworzenia nowego bitu. Sięgam po każdy rodzaj muzyki. Nawet przesłuchałem "Włączamy niskie ceny", żeby wiedzieć, o co ta cała chryja. To wynika też z mojego dziennikarskiego zacięcia, przez 6 lat prowadziłem autorską audycję w Radio Kampus.
zjednoczenie fot. Malik fot. Malik
Ale skąd u ciebie fizyka kwantowa?
Od Mirosława Trociuka, mojego wspaniałego nauczyciela fizyki z liceum. Pokazał mi, że fizyka jest najwspanialszą dziedziną nauki. Zawsze byłem dociekliwy, a fizyka mi tylko w tym pomogła. Zresztą te fizyczne zacięcie przekłada się na moją muzyczną drogę. Jak się już w coś wkręcę, to zagłębiam się w to do końca, jak najgłębiej poznaję gatunki, wykonawców, brzmienia. Staram się dojść do źródeł, to mi dała fizyka, której istotą jest dochodzenie do sedna danego zjawiska.
Wrócisz kiedyś do fizyki kwantowej?
Nie, jestem już za stary.
A może kiedyś znudzi ci się didżejka?
No co ty? To mi się nigdy nie znudzi.
Reggae Faza nie odbywała się w jednym miejscu. Byliście rezydentami wielu klubów, w większości już nieistniejących.
Parę klubów po kilka razy otwieraliśmy i zamykaliśmy, nawet w tych samych miejscach. Pierwsza impreza zrobiliśmy wspólnie z Michałem Aniołem i Jędrkiem, odbyła się w nieistniejącym Cafe Rytm na ul. Pięknej. Powołaliśmy KAJ, czyli Krzaku, Anioł i Jędrek. Co ciekawe w Cafe Rytm debiutował też Pablopavo z zespołem Magara, tam też pierwszy raz nawijał do podkładów. Tam też narodził się pomysł Zjednoczenia sound system. Później dołączyła do nas Marianna, zwana Manianą. Po Cafe Rytm było chyba Genesis czyli obecne Luzztro. Graliśmy też w Czarnym Lwie na Powiślu, kiedy jeszcze nie było Jadłodajni Filozoficznej. Przy barze stała beczka z domowym winem, kupowało się je na szklaneczki. Dopiero później powstała Jadłodajnia, wpierw połączona z Lwem przesuwanymi drzwiami. Kiedy Jadłodajnie zamknęli na czas remontu, graliśmy m.in. w Kotłach, w Le Madame, Cafe Rock and Roll na Mokotowskiej, to miejsce nazywaliśmy "Pod różową mandolinką". Wchodziło się do podziemi, ceraty na stołach, Elvis i Marilyn Monroe na ścianach, Cadillac wystający ze ściany. Graliśmy na domowych wzmacniaczach, wyłączały się nam od przegrzania, chłodziliśmy je wiatrakiem, który dmuchał zimnym powietrzem, w końcu i tak się spalał. Graliśmy też w Aurorze i Diunie, w Śnie Pszczoły zrobiliśmy 10. urodziny Reggae Fazy, przyszło ponad 700 osób, później był Salon Gier itd. Tych klubów nie jestem w stanie wymienić, było ich strasznie dużo, a ja już jestem stary i mam sklerozę.
Zjednocznie 2002 rok fot. Malik fot. Malik
Dlaczego zamknąłeś cykl po 13 latach?
Gdzieś to się rozmyło, wyjechałem na pół roku na Ibizę, nie było momentu i siły żeby kontynuować.
Czyli na kanwie Reggae Fazy powstało Zjednoczenie Soundsystem?
Tak. Na początku Pablopavo się trochę wstydził śpiewać, chował się z mikrofonem za głośnikami, przykucnięty. Już wtedy miał niezłe flow i świetny styl. Ludzie na początku myśleli, że to leci z płyty. Grał podkład, a tu jakiś koleś zaczynał śpiewać po polsku! Paweł leciał na freestyle'u i komentował na bieżąco to, co się działo w klubie i na parkiecie. Śpiewał np. o dziewczynie w czerwonej chustce, czy kolesiu z bębnem. Ludzie baranieli, nie spodziewali się takiej energii na żywo, rozglądali się, a Paweł schowany gdzieś za didżejką, stremowany. Ja w tym czasie grałem z discmanów i kaset, dziś każdy by mnie wyśmiał widząc mój sprzęt. Mikser kopał mnie prądem, do tego discman, domowy odtwarzacz CD plus magnetofon.
Jak się czegoś chce, ma się do tego dryg, zagra się świetną muzykę na kawałku kija i drutu.
Nam to wtedy nie przeszkadzało, byliśmy pierwsi, rozkręcaliśmy scenę reggae w Polsce.
Dlaczego w ogóle reggae?
Może przez tę rytmikę, eklektyzm. Z jednej strony masz etniczną, bębniarską muzykę, którą możesz grać bez prądu, w środku dżungli, na tykwie i kokosie, z drugiej strony masz scenę dubową, dubstepową, gdzie używa się najnowszych technologii. Ta muzyka może choć bywa nowoczesna jest prosta, oparta na pierwotnym rytmie serca.
A przekaz?
Mój kolega Marcin Pospiszyl z LSM mówi, że reggae jest o babach i sprawach. I to jest kwintesencja tego gatunku. Z jednej strony masz piękne, natchnione pieśni o niewolnictwie, udręce, zniewoleniu, o Jah, medytacji, a z drugiej o dziewuchach. Czasem jest to zwyczajna dyskoteka, nawet chamska, agresywna, ordynarna. Na Jamajce dziś śpiewa się o ordynarnym seksie a w tekstach bywa też dużo homofobii. Ja zawsze staram się poznawać kontekst kulturowy i wybieram sobie to, co mnie kręci i nie obraża moich uczuć. Nie jestem czarny, nie zamierzam być repatriowany do Etiopii, Afryka nie jest dla mnie rajem utraconym, dlatego nie zamierzam być czarniejszy od czarnych.
Zjednoczenie 2001 rok fot. Malik fot. Malik
W obecnym składzie Zjednoczenia prócz ciebie jest jeszcze Pablopavo i Diego Cichy Don.
Kiedy zaczynaliśmy Diego był jeszcze w przedszkolu. Na początku byliśmy tylko ja, Pablo i Marianna, wspierał nas Jędrek i Michał Anioł, którego dziś nazwalibyśmy menadżerem. Biegał po klubach, załatwiał nam sztuki, a my tylko robiliśmy swoją robotę. Pierwszą bibę, jako Zjednoczeniu zagraliśmy 22 lipca 2001 roku na imprezie Reggae Manifest Lipcowy, w nieistniejącym od niedawna CDQ. W tym czasie Zion Train niemal co tydzień odwiedzali Polskę. Nie mieliśmy jeszcze nazwy, ale Pablo wymyślił taką piosenkę, już nie pamiętam dokładnie, ale jakoś tak: "mikrofon, gramofon, połączenie, coś tam, muzyczne zjednoczenie". Swoją drogą, ciekawe czy Pablo pamięta jeszcze te teksty? I z tego kawałka zrodziła się nazwa. Później Marianna nie mogła połączyć spraw zawodowych i muzyki wiec troszkę odpuściła, jej miejsce zajął Reggaenerator znany wcześniej z Warszawskiego składu OK System. Następnie jego miejsce zajął najmłodszy z nas Czyli Diego. Marianna i Reggaenerator są nadal z nami, ale nieco mniej aktywni.
Zjednoczenie 2002 rok fot. Malik fot. Malik
Jak przyjmowali was na początku "starzy" rastamani? Z tego co pamiętam zawsze byli konserwatywni, nie uznawali nowych brzmień?
Hip hopowcy mówili: wyłącz to reggae, a rastamani: wyłącz ten hip hop, albo jeszcze gorzej: wyłącz to techno. Dla nich to było za szybkie, za mocne, do tej pory niektórzy nie uznają dancehallu za reggae. To absurd. To jak by powiedzieć, że heavy metal nie jest rockiem. Pamiętam, jak Pablo przywiózł z Kijowa płytę nikomu w Polsce nie znanego zespołu 5'nizza. Zagraliśmy ją pierwszy raz na imprezie. Ludzie się pukali w głowę, mówili wyłącz to g..., śpiewają po rusku, coś tam pitolą na tych gitarkach, co to jest?! Trzy lata później na ich ostatni koncert w Stodole nie było biletów, zostały wykupione na pniu, bo cała Polska nagle pokochała 5'nizze. Dziś można by powiedzieć, że byliśmy trendsetterami, wychowaliśmy dużą publiczność.
Kto przychodził na wasze imprezy? Tym bardziej, że odbywały się w środku tygodnia?
Człowieku, imprezy w Jadłodajni kończyły się w czwartek o 8 rano. Imprezę przed spaleniem Jadłodajni zamknąłem o 7:30 rano, a spłonęła w południe (klub został podpalony w listopadzie 2009 r. red.). W tym czasie było mniej klubów i przede wszystkim chodziło się do konkretnych miejsc, np. do zagłębia klubowego przy ul. Dobrej. Wiedziało się, że w tych miejscach będzie coś fajnego, będzie ekipa.
krzaku pablo diuna fot. Bartek Muracki fot. Bartek Muracki
Niektórzy niemal codziennie podpisywali w tych klubach listę obecności.
Poza tym chodziło się na wszystkie możliwe imprezy, na punkowe, reggae, hip hopowe, transowe itd. Miało się pewność, że spotka się znajomych, stąd trwające do dziś przyjaźnie. Byliśmy jedną odjechaną, alternatywną, klubową ekipą.
Pamiętam wasze czwartkowe imprezy w Punkcie. To był czad
Przychodziło 400 - 500 osób. Można by wymienić kilkanaścioro dzieci, ślubów, rozwodów, które dzięki naszym imprezom nastąpiły. Niedawno grałem na weselu Magdy, która męża poznała na naszej bibie. Ile dzieci zostało poczętych? Tego się nikt nie doliczy (śmiech).
Na imprezę wychodziło się najpóźniej o godzinie 21.
Dziś najpierw jest biforek w domu, do klubu przychodzi się na godzinę 24, wcześniej nie wypada. Kiedyś dobrze było być pierwszym na imprezie. Przyjść zanim didżej się rozłoży, piątkę z nim przybić, pogadać, na spokojnie coś wypić, zapalić. Teraz to obciach pójść do klubu o godz. 21, najwcześniej o godz. 23, najlepiej kiedy zagra główna gwiazda i będzie więcej ludzi. Kiedy zaczynaliśmy ze Zjednoczeniem, to był dobry czas dla polskiego reggae. Nie chwaląc się, wpłynęliśmy na tę popularność. Chwilę potem wyszła pierwsza płyta Vavamuffin, która rozpoczęła drugą, po latach osiemdziesiątych falę polskiego reggae.
zjednoczenie fot. Bartek Muracki fot. Bartek Muracki
Kamil Bednarek był wtedy jeszcze w przedszkolu.
(śmiech)
On ma chyba tyle lat, ile ja mam grania na scenie. Trzymam za niego kciuki. Mam nadzieję, że nie zamieni się w medialną papugę.
Kiedy Zjednoczenie ruszy w trasę koncertową?
16 stycznia odbędzie się premierowa impreza w Hydrozagadce, później Bydgoszcz, Toruń, Katowice, Łódź, Szczecin itd. Zagramy osiem imprez w największych miastach, a dalej to się zobaczy.