Miasto się zmieniało - jak grzyby po deszczu powstawały spółdzielnie mieszkaniowe, przekształcające miejsca po wyburzonych kamienicach w place budowy nowych osiedli - praktycznych, ekonomicznych i dbających o wszelkie potrzeby małych ojczyzn klasy pracującej.
Miasto się zmieniało - jak grzyby po deszczu powstawały spółdzielnie mieszkaniowe, przekształcające miejsca po wyburzonych kamienicach w place budowy nowych osiedli - praktycznych, ekonomicznych i dbających o wszelkie potrzeby małych ojczyzn klasy pracującej.
W roku 1952 jedna z takich spółdzielni rozpoczęła budowę osiedla między ulicami Nowoparkową, Czerniakowską, i na gruzach przedwojennych zabudowań pomiędzy Chełmską i Belwederską. Socrealistyczny projekt (ponoć miejscami stylizowany na styl XVIII-wiecznego baroku) przygotowali Jerzy Baumiller, Barbara Grzesło oraz Zofia Fafiusowa. Zaczynała się era wiary w centralne planowanie - odpowiedniej ilości mieszkańców należały się: pralnia, poczta, apteka i centrala rybna, komunikacja do fabryki i porcja rozrywki. Zaprojektowano wszystko: sklepy, urzędy i - oczywiście - restaurację z dancingiem.
Tak narodził się "Lotos". Elegancka, duża restauracja z ogromną kuchnią (wyposażoną nawet w masarnię), dwiema salami, szatnią i podwyższeniem dla orkiestry. Obok znajdował się szybki bufet, w którym na stojąco, przy wysokich stołach można było ugasić pragnienie - zwłaszcza duszy.
Lokal szybko stał się ulubionym miejscem pracowników otwartej kilka lat wcześniej Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych. Migracje ludzi kultury pomiędzy Lotosem a wytwórnią celnie nazwano "biegami na setkę". Plotka głosi, że następne pokolenia filmowców biegają do dziś. Nie sprawdzałem.Miasto się zmieniało - jak grzyby po deszczu powstawały spółdzielnie mieszkaniowe, przekształcające miejsca po wyburzonych kamienicach w place budowy nowych osiedli - praktycznych, ekonomicznych i dbających o wszelkie potrzeby małych ojczyzn klasy pracującej.
W roku 1952 jedna z takich spółdzielni rozpoczęła budowę osiedla między ulicami Nowoparkową, Czerniakowską, i na gruzach przedwojennych zabudowań pomiędzy Chełmską i Belwederską. Socrealistyczny projekt (ponoć miejscami stylizowany na styl XVIII-wiecznego baroku) przygotowali Jerzy Baumiller, Barbara Grzesło oraz Zofia Fafiusowa. Zaczynała się era wiary w centralne planowanie - odpowiedniej ilości mieszkańców należały się: pralnia, poczta, apteka i centrala rybna, komunikacja do fabryki i porcja rozrywki. Zaprojektowano wszystko: sklepy, urzędy i - oczywiście - restaurację z dancingiem.
Tak narodził się "Lotos". Elegancka, duża restauracja z ogromną kuchnią (wyposażoną nawet w masarnię), dwiema salami, szatnią i podwyższeniem dla orkiestry. Obok znajdował się szybki bufet, w którym na stojąco, przy wysokich stołach można było ugasić pragnienie - zwłaszcza duszy.Lokal szybko stał się ulubionym miejscem pracowników otwartej kilka lat wcześniej Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych. Migracje ludzi kultury pomiędzy Lotosem a wytwórnią celnie nazwano "biegami na setkę". Plotka głosi, że następne pokolenia filmowców biegają do dziś. Nie sprawdzałem.
Restauracja Lotos Piotr Perzyna Piotr Perzyna
Rok 1976 był dla "Lotosa" momentem przełomowym. Kierownikiem restauracji został Włoch - Giovanni Adeo. Ambitny, zakochany w Polsce (i w pewnej Polce) Giovanni tchnął nowe życie w restaurację, wprowadził do karty trochę dań kuchni włoskiej i zapragnął serwować jedyną w Warszawie pizzę. Niestety, większość niezbędnych produktów była wówczas nieosiągalna, a o prawdziwym piecu do pizzy nie mogło być mowy. Jedynym śladem tej próby był, utrzymujący się w karcie przez wiele lat, zapiekany makaron w sosie pomidorowym.
Po lewej Giovanni Aldo archiwum prywatne archiwum prywatne
Kryzys lat osiemdziesiątych dotknął całą branżę - "Lotosa" także. Zdarzało się tak, że z centralnego rozdzielnika dostarczano wyłącznie kurczaki, i dania z czerwonego mięsa trzeba było zastąpić drobiowym ekwiwalentem. Na pamiątkę tych czasów, trochę dla żartu pozostawiono w karcie absurdalne danie - antrykot z kurczaka.
Małe klęski i trudności nie zniechęcały ani kierownika, ani personelu. Klientów przybywało, popularność restauracji rosła. Słyszałem o redakcji pewnej gazety (tytuł ukazuje się do dziś, więc nie wymienię), która de facto przeniosła się do "Lotosa". Ale to już były lata 90.
Na ulicy, za oknami zaczynała się nowa era. Jednak wewnątrz zmieniło się niewiele. Kierownictwo lokalu przejęła Zofia Kossowska - od 1976 prawa ręka Giovanniego. Utrzymała w niezmienionej formie kuchnię, wystrój i charakter restauracji. Do karty powróciły prawdziwe dania - kurczak nie musiał udawać już wołowiny.O tutejszej kuchni napisano wiele: że doskonała, że tradycyjna, PRL, oldschool. Ale zawsze - że doskonała.Najważniejsze, że "Lotos" przetrwał czas, kiedy był trochę niemodny. Przetrwał dzięki doskonałej jakości serwowanych dań, konsekwencji i stabilności; dzięki tym, którzy potrafili to docenić - wiernym klientom, odpornym na wichry mód.
Wielki świat przemknął gdzieś obok, choć zdarzały się incydenty - Rolling Stones przysłali kogoś po słynną golonkę, Roman Polański fotografował się z gośćmi, ale później musiał odstać swoje w kolejce do szatni, zaglądał Radosław Piwowarski."Lotos" nigdy nie zmienił nazwy. Nie wprowadził większych zmian w wystroju. Do dziś pracują w nim ludzie z ponad 40-to letnim stażem. Pani Zofia Kossowska nadal jest współwłaścicielem restauracji. Pomaga jej córka - Hanna Szymańska. I też nie planuje rewolucji. Bo i po co?
Pani Hanno, bardzo dziękuję za poświęcony czas i opowieść o "Lotosie". Powodzenia na następne sześćdziesiąt lat.