Hala Hangaru 646 na Gocławiu jest wyjątkowym miejscem. Ma około 14 metrów wysokości i jest bezsłupowa. Nie ma takiego drugiego budynku w Warszawie. Wybudowano ją w latach 50. XX wieku jako hangar dla samolotów na potrzeby istniejącego jeszcze wówczas lotniska. Były plany, żeby stworzyć w tym miejscu międzynarodowy terminal, ale lotnisko mocno ucierpiało podczas wojny i ostatecznie zmieniono przeznaczenie całego terenu.
Tak powstało gocławskie osiedle, na którym wiele ulic odnosi się do lotnictwa. Po likwidacji lotniska w hali było lodowisko, co pamiętają starsi mieszkańcy. Kiedy weszliśmy do budynku w 2015 roku, to biegały w nim koty i latały gołębie, a w dwóch pomieszczeniach był magazyn z kawą i serwis jednorękich bandytów.
Ani na Mokotowie, ani na Targówku, gdzie wiosną 2018 roku otworzymy kolejny obiekt, nie mogliśmy wybudować rampy, bo nie pozwalała na to konstrukcja budynku. A na Gocławiu jest wysoko i nie ma żadnych podpór w środku! Można więc skakać do woli na nartach czy desce!
Oczywiście oprócz rampy jest też mnóstwo trampolin, które pozwalają wykonywać najróżniejsze akrobacje - zarówno tym, którzy chcą po prostu poskakać (wtedy zalecamy specjalne, antypoślizgowe skarpetki), jak i tym, którzy chcą pokręcić śruby czy salta z jedną lub dwiema deskami u stóp.
Sama rampa jest ze specjalnie formowanej sklejki. Ma trzy wysokości zjazdu i trzy kąty nachylenia zjazdu, co w praktyce oznacza, że jest dobra i dla początkujących, i dla zawodowców, bo każdy może uczyć się nowych trików. Rampa służy przede wszystkim do skakania. Ląduje się na gigantycznej poduszce powietrznej, która ma trzy metry wysokości i 560 dmuchanych kominów w sobie. Sam projekt rampy zmienialiśmy dziewięciokrotnie, konsultowaliśmy się między innymi z Michałem Ligockim, olimpijczykiem, który specjalizuje się w halfpipe'ie, jeździliśmy też do Stuttgartu, gdzie jest podobna rampa.
fot: Hangar 646
Z rampy można korzystać na dwa sposoby. Można zapisać się na zajęcia semestralne albo wykupić samo wejście tylko na nią. Maciej Ligocki i Aleksander Czuba, mistrz Polski juniorów we freestyle'u na snowboardzie, którzy prowadzą zajęcia ze skoków, zawsze sprawdzają umiejętności przed wpuszczeniem na rampę. Często zdarza się, że ktoś wykupuje wstęp, ale okazuje się, że nie potrafi z niej skorzystać. Wtedy może zjeżdżać na jabłuszku podbitym filcem - tarcie uniemożliwia skok, a przed najazdem na skocznię są jeszcze cztery metry płaskiego, gdzie można spokojnie wyhamować. Tak właśnie zjeżdżają z rampy dzieci, które przychodzą do nas na lekcje wuefu.
Na rampie jeździ się i skacze na specjalnych deskach i nartach, które mają kółka. Dość dobrze imitują zachowanie na śniegu, zwłaszcza przy skoku, gdzie doświadczenie jest porównywalne. Inne obiekty umożliwiają naukę praktycznie dowolnych elementów jazdy na snowboardzie czy nartach. Pod rampą jest betonowy bowl z pumptrackiem - to taki teren z niewielkimi wzniesieniami - musisz pompować własnym ciałem, żeby wymusić ruch. Imituje jazdę po dość płaskim terenie.
Oczywiście mamy też duże trampoliny sportowe, na których w specjalnych deskach i nartach do skoków można uczyć się samych akrobacji. Nie ma czego się bać, bo mamy lonżę, czyli specjalną uprząż do asekuracji - widząc błąd w skoku, trener może ściągnąć linę, uniemożliwiając niefortunny upadek. Są też deski do balansu, deski do nauki na sucho grindingu, czyli jeżdżenia na krawędzi. Pełne przygotowanie do zimowego sezonu można zrobić u nas w tiszercie! Potem śmiało można ruszać na górki w parku Skaryszewskim, w Tatry czy Alpy...