Nie każdy robi to jednak z takim wdziękiem i znajomością miejskiej materii. Z przyjemnością dajemy się więc poprowadzić Agnieszce, urodzonej grochowiance, na spacer po jej dzielnicy.
Grochów to z mojej perspektywy świetne miejsce do mieszkania. Mam poczucie, że żyję w prawdziwym mieście, gdzie występuje zróżnicowana tkanka architektoniczna i autentyczna mieszanka ludzka. Śmiejemy się, że na naszej małej uliczce, która ma 250 metrów, moglibyśmy przeprowadzać prawybory - tak szeroki jest tu przekrój społeczny. Mamy tu dwie "zgentryfikowane" kamienice, gdzie wymienił się komplet lokatorów i został zastąpiony ludźmi z branży kreatywnej, często Ukraińcami i Rosjanami. Mieszka też u nas ważny redaktor mediów prawicowych, są redaktorzy mediów liberalnych, Rysia - transseksualna warszawska bywalczyni, właściciele offowych klubów, mocno wierzący emeryci, ale i grochowska patologia.
Jest dużo młodych ludzi, bo Saska Kępa osiągnęła już swoją wyporność i w poszukiwaniu mieszkań 30-latkowie ruszają dalej na wschód, na Grochów i Kamionek, gdzie ceny są atrakcyjniejsze, a pozostało sporo kamienic z lat 20. i 30. Może nie jest to wybitna architektura, ale domy są w dobrym stanie i mają piękne rozkłady mieszkań. Mamy też akademiki na Kickiego, pełne studentów z całego świata i dużo bloków z tanimi lokalami, gdzie mieszkania wynajmują czarnoskórzy, muzułmanie, Romowie, Hindusi, Wietnamczycy. Kiedy ostatnio byłam w banku, nikt w kolejce, czekającej na możliwość wysłania przelewów pieniężnych zagranicę, nie mówił po polsku! Dzięki tej mieszance na Grochowie otworzyło się też kilka fajnych etnicznych knajpek, np. hinduska i gruzińska. Kebab nie jest już dziś jedynym niepolskim daniem królującym na dzielni.
Wszystkich kandydatów na spacer po Grochowie muszę od razu uprzedzić, że rządzą tu silne terytorializmy. Na pewno nie jesteśmy Pragą - Praga to Stara Praga i Nowa Praga, czyli Praga-Północ. Praga-Południe to twór czysto administracyjny, który obejmuje pod-dzielnice o zróżnicowanym charakterze, takie jak Kamionek, Grochów, Saską Kępę i Gocław. Choćbym nie wiem, jak bardzo chciała na użytek naszego spaceru poprowadzić was do Soho Factory, na Błonia Kamionkowskie, do Teatru Powszechnego czy do parku Skaryszewskiego, to jednak nie mogę, bo nie należą do Grochowa. Ale wielkim plusem jest to, że mamy je tuż obok.
Właściwy spacer po mojej okolicy zaczęłabym więc od ogródków działkowych przy Kinowej, które leżą na granicy tych trzech organizmów: Saskiej Kępy, Kamionka i Grochowa. Róg, w którym znajduje się mój ogródek działkowy, przylega do Trasy Łazienkowskiej i Przyczółka Grochowskiego. To wielka przyjemność mieć własny ogród przystanek od domu. Zawsze chętnie spacerowałam tamtędy z psem, od dziecka zresztą tam się bawiliśmy, np. w poszukiwaczy skarbu ze "Stawiam na Tolka Banana". Po ogródkach można spacerować, bramy są otwarte od świtu do zmierzchu.
Stamtąd poprowadziłabym was na Przyczółek Grochowski, który jest bardzo ciekawym osiedlem zaprojektowanym przez Oskara i Zofię Hansenów. Znajduje się tam najdłuższy blok w Warszawie (1,5 km, choć nie w linii prostej), prawdziwy eksperyment architektoniczny i społeczny. Ciekawych tego, jak doświadcza się tej architektury na co dzień, odsyłam do książki "Zaczyn" Filipa Springera, który mieszkał na tym osiedlu i testował to na własnym organizmie.
Potem wsiadłabym z wami w autobus linii 188 lub 523 i przejechała przez cały Grochów. Bez wysiadania można zobaczyć kolos, który powstał w miejscu Universamu Grochów przy rondzie Wiatraczna (aż trudno uwierzyć, że w 2017 roku, w stolicy, można jeszcze tak budować, bez planowania całej przestrzeni wokół). Jedziemy aż do pętli Olszynka Grochowska. Przechodzimy przez tory, mijamy stację, przed nami już las. Polecam, by korzystając z tej podmiejskiej atmosfery udać się na obiad w niezwykłe miejsce: do Stacji Smaku. Mieści się tuż za torami, w modernistycznym pawilonie z lat 60., z dużymi przeszkleniami i piękną fontanną z kolorowych mozaik na dziedzińcu. To połączenie stołówki kolejowej i ogólnodostępnego baru mlecznego, który serwuje pierwszorzędne dania polskiej kuchni. Stacja Smaku najlepiej sprawdza się w środku lata, kiedy można tam pouprawiać "trainspotting" albo zwieńczyć obiadem wycieczkę rowerową.
Przystanek i Stacja Smaku położone są przy ulicy Chłopickiego, która w linii prostej prowadzi do placu Szembeka, dokąd proponuję przejść się spacerkiem. To cudowna okolica pełna domów jednorodzinnych z ogródkami z lat 20. i 30., poprzetykanych nowszymi plombami. Budowę kościoła Najświętszego Serca Maryi rozpoczęto w latach 30 XX w., jest jednym z najpiękniejszych w Warszawie. Doskonale domyka plac, który został niestety trochę zepsuty rewitalizacją. Niby wszystko tam jest: ławki, oświetlenie, drzewa, pawilon z informacją turystyczną, fontanna. Tylko to nie działa, nikogo na nim nie ma. Może dlatego, że został prawie całkowicie wybetonowany.
Na placu możemy wsiąść w dowolny tramwaj i pojechać w stronę centrum ulicą Grochowską. Kto nie najadł się w Stacji Smaku, może spróbować menu w Stacji Grochów, mieszczącej się w pawilonie przy przystanku Czapelska, na rogu ulic Garwolińskiej i Grochowskiej. Ze Stacji Grochów jesteśmy bardzo dumni, są tam tłumy. Można zjeść burgera, wielką porcję "Grochowskiego Schabowego" (z kością) i popić kraftowym piwem. To miejsce przyjazne ludziom i psom (zabieram tam często moją Szprotkę), nowocześnie zaprojektowane, bezpretensjonalne.
Ze Stacji Grochów przystanek dzieli nas od spróbowania słynnych Rurek z Wiatraka. To legendarne miejsce, smak, który pamiętam z dzieciństwa. Być może przez to go idealizuję, ale wielu niezależnych ekspertów z Polski, których tam zaprowadziłam, potwierdziło moją diagnozę. Zawsze, kiedy mnie odwiedzają, znów chcą iść na rurki! Bierzemy wtedy po dwie, bo wiadomo, że jedna to za mało. Mają wybitny smak bitej śmietany, a w dodatku od 1958 roku robione są na miejscu, w tym samym lokalu.
Z ronda blisko już do Antykwariatu Grochowskiego na Kickiego. To mój ulubiony. Może znów jestem nieobiektywna, ale jako szperacz chadzam po różnych antykwariatach w Warszawie i wiem, że choć zdarzają się miejsca bardzo dobrze zaopatrzone, nie ma już tak wielkich, jak ten grochowski. To istny labirynt książek, który poszerzył się ostatnio o dodatkowe pomieszczenie z płytami winylowymi, nie tylko starymi, lecz także nowościami, dokąd zjeżdżają didżeje i fani muzyki z całej Warszawy. W antykwariacie stoją wielkie kanapy, gdzie można się rozsiąść i oglądać te niesamowite zbiory: teczki z pocztówkami i listami, gazety, zdjęcia, bibeloty, komiksy.
Zaprosiłabym was też na bezę i bardzo dobrą kawę do kawiarni U Krawca, którą mam szczęście mieć tuż pod domem.
Na koniec polecam nie miejsce, lecz człowieka: naszego lokalnego aktywistę Cezarego Polaka, który prowadzi klubokawiarnię Kicia Kocia niedaleko ronda Wiatraczna, a niedawno otworzył też jej filię pod nazwą Cała Jaskrawość w zrewitalizowanym parku Polińskiego przy szpitalu na Szaserów. Czarek to charyzmatyczna postać, dziennikarz zakochany w Grochowie, który swoją wiedzą i miłością do tej dzielnicy zawstydza często nas, rodowitych Grochowiaków. Prowadzi m.in. cykl spotkań "Literatura na Peryferiach" z pisarzami, którzy albo mieszkali na Grochowie, albo poruszali wątki grochowskie w swojej twórczości.
Czterech takich naszych lokalnych bohaterów zostało uwiecznionych na barze Całej Jaskrawości: Andrzej Stasiuk, Marek Bieńczyk, Pablopavo i Miron Białoszewski, który mieszkał wprawdzie na "Chamowie" należącym dziś administracyjnie do Saskiej Kępy, ale jeździł na Olszynkę na spacery i jest kultową postacią Grochowa. Patronem wszystkich włóczęgów, którzy tak jak my krążą po tej dzielnicy.