Sprawdźcie, jak na Mokotowie można przeżyć prawdziwie męską przygodę!
To kolejny tekst z cyklu #MojaDzielnica. Więcej o projekcie.
Tekst: Łukasz Chmielewski
Zbiórka na Powsińskiej o 10 rano. Zaczynamy od zwiedzania Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej , które znajduje się w zabytkowym Forcie IX Czerniaków. Muzeum nie da się przegapić, bo armaty, czołgi i haubice widać z ulicy.
Na stanie jest sprzęt wojskowy z drugiej wojny światowej i bardziej współczesny. Teraz można zobaczyć wystawę "Wrzesień 1939. Zrobiliśmy to, co do nas należało" z kilkoma ciekawymi eksponatami jak ciągnik artyleryjski C2P - polska produkcja z 1937 roku. Jak was nie kręcą duże lufy, to można zmierzyć się z brytyjskim, drugowojennym reflektorem przeciwlotniczym - w muzeum niewiele o nim wiedzą, więc można błysnąć...
Skoro naoglądaliśmy się armat, to dobrze byłoby samemu postrzelać. Dlatego jedziemy na Warszawiankę, na strzelnicę! A mają tam z czego postrzelać! Zaczynamy spokojnie, żeby rozgrzać palce. Glock na początek to dobry wybór, na start sprawdzi się też jeden z rewolwerów, przecież westerny znamy na pamięć.
Przed daniem głównym można przetestować jeszcze Uzi, a rekonstruktorzy sięgną po pepeszę. Kiedy już rozstrzelaliśmy się na dobre, to warto sprawdzić, czym odrzut jest naprawdę. Dlatego sięgamy po klasyka, czyli AK47. Pamiętamy jednak, żeby się nie wystrzelać, bo fajnie byłoby też kropnąć z shotguna. Kolejne magazynki opróżniamy bez stresu, bo jak komuś nie idzie strzelanie na 25 metrów, to podjeżdżamy sobie tarczą bliżej.
Adrenalina jeszcze nie spadła, ale głód daje znać o sobie. Tym razem nie będziemy polować na ptactwo wodne, ale uderzymy do rzeźnika, który zna się na swoim fachu. Wpadamy więc do Buczera przy Puławskiej po wołowinkę. Wybieramy spory antrykot, raczej tłustawy. Mazurska wołowinka jest sezonowana cztery tygodnie i będzie godnym posiłkiem dla strzelca. W zasadzie wystarczy tylko pieprz i patelnia. Przy okazji możemy zrobić zakupy na potem, wybierając trochę dziczyzny albo baraniny. Leniuszki mogą sobie kupić gotowego tatarka albo kotlecika na burgera.
Zmywając po jedzeniu, zauważamy, że nasze przedramię może przyjąć jeszcze trochę tuszu. Wpadamy więc do Róży na Różanej. To sprawdzona miejscówka na fajną dziarkę. Czynna do ostatniego klienta, więc nawet większą ekipą da się wyrobić w jeden dzień. Robimy coś szybkiego, dlatego ten brytyjski reflektor z muzeum raczej dopada, ale armata morska Bofors wzór 36 już może trafić na łapkę. Pamiętajcie, że nie trzeba dziarać sobie różyczki!
Po dziaraniu nie można pić, więc wypad do Lotosa, baru i restauracji przy Belwederskiej, który istnieje nieprzerwanie w jednym miejscu od 50 lat i jest żywcem wyjęty z PRL-u, odpada. Idealnym finałem męskiego będzie zatem masaż! Uderzamy pod sprawdzone adresy.
Możemy pójść do Alchemy Day Spa przy Klonowej. To najstarszy warszawski taki gabinet. Dobrym wyborem zawsze jest aromaterapia z masażem na odstresowanie. Założymy fizelinowe stringi, wybierzemy olejek i możemy zamknąć oczy (pamiętajcie, żeby nie dać wymasować sobie dziareczki!). Można też bardziej egzotycznie zakończyć dzień, wybierając tradycyjny masaż balijski w Dotyku Orientu przy Białym Kamieniu. Jeśli Tajka masuje jak na przedmieściach Bangkoku, czyli zbyt mocno dla warszawiaka, to można poprosić, żeby robiła to delikatniej.