Zapytaliśmy kilkoro mokotowian z różnych rejonów dzielnicy, jak mieszka im się w ich okolicy. Oto co doceniają i co chętnie by zmienili na Sadybie, Starym Mokotowie i w Mordorze, czyli Służewcu.
To kolejny tekst z naszego cyklu #MojaDzielnica. Następny - już w poniedziałek! Więcej o projekcie przeczytacie TUTAJ.
Tekst: Agata Michalak
Krzysztof Antolak: freelancer, researcher w branży nieruchomości. Wychowany w blokach Stegien i Sadyby, po udanej transformacji zamieszkał na wymarzonym Starym Mokotowie, obecnie na zesłaniu w Mordorze:
Półtora roku temu porzuciłem moje mieszkanie w apartamentowcu przy Rakowieckiej na Starym Mokotowie, by zamieszkać z partnerką w "małym miasteczku na Mokotowie" (tak reklamował je deweloper). Miasteczko na Mokotowie jest dziś już oficjalnie "miasteczkiem na Służewcu" (czy dlatego że sprzedano już większość mieszkań?).
Osobiście doceniam dewelopera za spóźnioną szczerość, jednak partnerka czuje się lekko oszukana. Miasteczko jest jednak przyjemne - niestety, całkowicie ogrodzone - dużo zróżnicowanej zieleni, ławeczki, place zabaw. Część lekcji z koszmarnych molochów lat 90. w stylu J.W. Construction została odrobiona. W witrynach przez całą ul. Obrzeżną ciągną się małe punkty usługowe, są droższe i tańsze knajpeczki, sklepiki, których żywot trwa często ledwie kilka miesięcy.
Przy pętli autobusowej Bokserska jest wielki dyskont, a więc wydatki na żywność zmniejszyłem znacznie, bo ceny w małych sklepikach przy Rakowieckiej są horrendalne. W "miasteczku" klimat multikulti, wydaje się, że obcokrajowcy i ich dzieci, szczególnie o innym kolorze skóry, mogą się na grodzonym i strzeżonym osiedlu poczuć po prostu bezpiecznie. I trudno dziś odmówić temu myśleniu racjonalności. Sielanka, nieprawdaż? Otóż nie dla wszystkich. Na pewno nie dla psów. Na całym osiedlu powtykano w trawę tabliczki "Zakaz wyprowadzania".
Pal licho, że według mojej wiedzy ich ustawianie jest bezprawne. Administratorzy chyba oczekują, że wszystkie psy będą wyprowadzane na urocze, pięknie odnawiane i, co ważne, nieogrodzone zielone osiedle z lat 60. po drugiej stronie ulicy (jeśli miałbym wybór, to chyba właśnie tam chciałbym mieszkać). Dlatego uparcie pozwalam mojemu koledze labradorowi robić kupę na trawniku tuż pod domem (tak, po fakcie sprzątam) i po cichu liczę, że zaraz ktoś mnie skrzyczy, a ja będę mógł perorować o bezprawności głupiego zakazu. Niestety jeszcze się to nie zdarzyło.
Z pewnością wielką wadą mieszkania na Służewcu postprzemysłowym jest też brak publicznych parków. Do nowo powstającego parku przy Stawie Służewieckim jest jednak kawał drogi. Można pospacerować po terenie Toru Wyścigowego, ale oczywiście nie z psem. Okolica z pewnością zmienia się na lepsze, funkcja biurowa i mieszkalna zaczynają się równoważyć. Dla pracowników okolicznego zagłębia biurowego zamieszkanie w jednym z nowo powstających osiedli wydaje się atrakcyjne, ceny mieszkań w porównaniu ze Starym Mokotowem nie odstraszają.
Gołym okiem widać jednak błędy w planowaniu przestrzennym. Przeprawa przez potworne kładki nad Rzymowskiego i Marynarską w drodze do GalMoku do przyjemnych nie należy, a niepełnosprawni i matki z dziećmi muszą modlić się, żeby winda ruszyła (ta przy Marynarskiej nie działała nie tak dawno przez wiele miesięcy). No i właśnie GalMok, Oko Mordoru, z tamtejszym kinem, do niedawna był jedyną kulturalną propozycją w okolicy. Powstał jednak na szczęście nowy Dom Kultury Kadr, o czym cały czas zapominam i jeszcze do niego nie dotarłem. Nie jest źle tu mieszkać, choć pewnie bardziej doceniałbym to, mając dzieci.
Harel, czyli Ewa Kowalewska-Kondrat, twórczyni bloga modowego Harelblog.pl i konsultantka muzyczna, mieszkanka nowego apartamentowca na Starej Sadybie, mężatka, posiadaczka psa imieniem Łatka:
Uwielbiam to, że mieszkając dwadzieścia minut od centrum, mam wokół tyle zieleni i dzikich terenów. Dla posiadacza psa, Sadyba to prawdziwy raj. Zresztą wraz z innymi psiarzami stworzyliśmy mały plac zabaw dla psów w ramach inicjatywy społecznej. Lubię tutejsze knajpki, nie ma ich zbyt wiele, ale za to każda ma swój charakter. Jest ulubione Nabo, sąsiedzkie i kameralne, jest La Civetta - przypomina włoską stołówkę, a wewnątrz słychać dosłownie wszystkie języki świata. Ponieważ pracuję głównie w domu, miło jest mieć gdzie wyskoczyć na obiad albo zawodowe spotkanie.
W porze zimowej brakuje mi latarni w niektórych miejscach - na przykład w drodze na psi placyk. Już koło szesnastej robi się dość nieprzyjemnie, tym bardziej, że można u nas spotkać... dziki. Zawsze wtedy lepiej widzieć je z daleka, a nawet z najlepszą latarką to niemożliwe. Poza tym Sadyba jest idealna.
Anna Theiss, konsultantka ds. sztuki i designu, pomaga inwestować w sztukę i tworzyć kolekcje, mieszka na północnej granicy Mokotowa:
Mokotów dla mnie, z urodzenia ursynowianki, zawsze był miejscem, gdzie zaczynała się "ta stara Warszawa", a jeszcze wcześniej, w dzieciństwie, po prostu - miasto.
W dorosłych latach wybrałam sobie do życia w moim przekonaniu najbardziej miejską część dzielnicy, czyli północną granicę Górnego Mokotowa. 300 metrów od mojego domu administracyjnie leży już Śródmieście. I to jest absolutnie wspaniałe!
Z jednej strony oddech Słonecznej i Chocimskiej, i dwa kroki do Morskiego Oka, z drugiej - na większość spotkań w mieście można chodzić piechotą.
Moimi ulubionymi miejscami w mokotowskim heimacie są te związane z moim życiem
zawodowym - uwielbiam antykwariat na Rakowieckiej ze świetną ofertą sztychów, udało mi się tu wypatrzeć też wspaniałe rysunki Szancera. Zachwycić można się nawet samymi jego witrynami, w dodatku mieści się w najstarszej na Mokotowie eklektycznej kamienicy. Mijam go codziennie na trasie do Rossmana i tramwaju, i zawsze myślę sobie - jak wspaniale, że coś tak eleganckiego współistnieje z okolicznymi straganami z brudnym ziemniakiem (za ten stylistyczny przeplataniec też kocham Mokotów). Lubię też antykwariat Schowek na Narbutta i świetną ofertę szkła w lumpeksie na rogu Puławskiej i Narbutta.
W ogóle wydaje mi się, że Stary Mokotów ma szczęście do materii. Zachowało się tu, mimo
wszystko, sporo detalu architektonicznego - wspaniałe mozaiki w kamienicach w okolicy
Dworkowej, klatki z gorsecikami, uchwyty drzwiowe z brązu i cała ta menażeria ciesząca oko i serce warszawianki. Jeden z najfajniejszych patentów na weekend na Mokotowie to wzięcie do ręki atlasu architektury 'MOK' wydanego przez nieocenione Centrum Architektury i eksplorowanie. Gwarantuję dużo estetycznych wzruszeń.
Czego brakuje mi na Mokotowie? Sensownej ścieżki rowerowej wzdłuż Puławskiej - często mam spotkania w Królikarni, gdzie oczywiście chodzę piechotą, i walczę o chodnik z rowerzystami.
Wcale im się nie dziwię, że nie chcą jeździć przypominającą autostradę Puławską, ale mam wrażenie, że można by to uporządkować, bo póki co jest bezpardonową przepychanką.
Katarzyna Chodacka-Chłopaś, strateg w agencji reklamowej, mieszkanka starej kamienicy na Starym Mokotowie, mężatka, mama dwójki dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym:
Nie będę obiektywna, bo bardzo Stary Mokotów lubię i w zasadzie całe warszawskie życie tu mieszkam.
Zarówno nam, jak i dzieciakom mieszka się tu świetnie, pewnie w dużej mierze dzięki zatrzęsieniu terenów zielonych: parków, ogródków jordanowskich, placów zabaw. Ale też bogatej ofercie gastronomicznej na każdą kieszeń, okazję i zachciankę. Nie bez znaczenia jest oferta kulturalna, w naszym przypadku konsumowana głównie, z racji bliskości tychże, w Nowym Teatrze i czasami Guliwerze.
Ale wiadomo - coś za coś. Kameralność i lokalność idą w parze ze sporymi odległościami od dużych (a więc i tańszych) sklepów. Niby do Biedronki nie tak daleko, ale jednak nie na piechotę. Tydzień mody dziecięcej w Lidlu regularnie omija nas szerokim łukiem. Ucieszył nas Plac Unii, bo można tam skoczyć po kąpielówki na basen czy długopis ścieralny w razie sytuacji awaryjnej. Ale pod względem tzw. podstawowego zaopatrzenia rodziny jest pewnie gorzej niż choćby na Ursynowie.
Lubię za to mokotowską różnorodność ludzką - od bogactwa, przez hipsterstwo, po żulerstwo. Uważam za duży plus fakt, to że moje dzieci stykają się z pełnym przekrojem społecznym. Zdarza mi się tłumaczyć synowi, dlaczego pan obok grzebie w śmietniku. Albo uśmiechnąć się na widok absolutnego zachwytu córki nad wściekle różową grzywką przechodzącej pani (tak, to była Sylwia Chutnik). Dużo tu osób starszych, którym wciąż łatwiej przychodzi nawiązanie kontaktu i pochwalenie "jaka córeczka grzeczna". Choć karmienia gołębi resztkami ze stołu i niesprzątania po psach wybaczyć im nie mogę.