- Stanisław Grzesiuk zawsze czuł się stuprocentowym warszawiakiem. Był bardem, symbolem i piewcą Warszawy. Nic więc dziwnego, że urodził się poza nią. Syn stolicy, który został przez nią adoptowany - pisze Bartosz Janiszewski w książce "Grzesiuk. Król życia".
Stanisław Grzesiuk zwany był bardem z Czerniakowa. Zasłynął jako pieśniarz i pisarz pisarz, autor trylogii: "Boso, ale w ostrogach", "Pięć lat kacetu", "Na marginesie życia". Z zawodu: elektromechanik. Gromadził i wykonywał kultowe warszawskie piosenki, np. "Bal na Gnojnej", "Czarna Mańka" czy "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka", ocalając je od zapomnienia. Warszawa uczciła go muralem, który znajduje się w jego rodzinnych stronach: na budynku przy ul. Lubkowskiej, od strony Gagarina.
Metrowarszawa
Po cholerę od razu tak kontrowersyjnie?
W niedzielne popołudnia, kiedy Polskie Radio nadaje Podwieczorek przy mikrofonie, ulice miast w całym kraju dosłownie pustoszeją. Telewizja wciąż jest rozrywką elitarną, radio - masową. Stasiek ma za sobą występy na ulicy Chmielnej, na kilku praskich podwórkach, przed więźniami obozów koncentracyjnych, chorymi na gruźlicę i przyjaciółmi w domach, ale to jednak co innego, niż występować dla znacznie liczniejszych radiosłuchaczy. Powinien mieć chociaż małą tremę, ale oczywiście nie ma jej wcale.
Czesia [żona - przyp red.] i dzieciaki zostają w domu. Nerwowo krzątają się przy radiu, które Stasiek rok wcześniej kupił za niemal połowę zaliczki na wydanie Pięciu lat kacetu. Niecałe dwa kilometry dalej, w klubie "Stolica" na placu Powstańców, skąd nadawany jest Podwieczorek..., sala powoli zapełnia się publicznością. Zenon Wiktorczyk, konferansjer i reżyser w jednej osobie, rozgrzewa na zapleczu głos, powtarzając: Witamy państwa w kawiarni "Stolica" w stolicy.
Józek [Rurawski, przyjaciel Grzesiuka, profesor filologii - przyp. red.] i Stasiek palą papierosy i piją kawę przy służbowym stoliku. Stasiek ma wystąpić w drugiej części programu, zaśpiewać dwa utwory: Bal na Gnojnej i U Bronki w Stawach jako przykłady typowej radosnej piosenki przedmieść. Zagrać, uśmiechnąć się, ukłonić, zebrać brawa i wrócić do stolika. Proste.
- W drugiej zwrotce U Bronki... jest fragment: "Felek do majtek już wsadził graby, palą się baby". Uznałem, że to nie przejdzie - opowiada profesor Rurawski. - Powiedziałem Staśkowi, że przecież występuje po raz pierwszy, na widowni i w radiu są różni ludzie, po cholerę od razu tak kontrowersyjnie? Niech przesunie pół metra wyżej. - Czyli gdzie? - zapytał. - Niech za dekolt, a nie do majtek wsadzi graby Felek.
Stasio niby kiwa głową, niby przyznaje, że "Motorek" ma chyba rację i nie ma co szarżować. - Jak tylko wstał od stolika z bandżolką pod pachą, spojrzał na mnie, oczka mu błysnęły i wiedziałem, że zrobi jakąś drakę - dodaje Rurawski.
Stasiek śpiewa Bal na gnojnej chropowato, momentami nierówno, ale z takim akcentem, że zbiera potężną burzę oklasków. Chwila i Stasio już gra skoczną melodię U Bronki w Stawach. Dochodzi do kontrowersyjnego fragmentu z nadpobudliwym erotycznie Felkiem. "Felek do majtek wkłada łapy..." - i nagle urywa.
Cisza. Józef Rurawski wstrzymuje oddech. Zaciął się. Jak nic się zaciął, kaplica. Trzeba było mu nic nie mówić, toby się nie pomylił. Psia krew. Patrzy na scenę przerażony, tymczasem Stasiek odchrząkuje i zwraca się do publiczności: Proszę państwa, proszę wybaczyć, ale mam mały dylemat. Mam tutaj takiego przyjaciela, on malutki jest, ale fajny, zapewniam państwa. Józiu, pokaż się. Ukłoń się państwu ładnie.
Józef Rurawski: Nie było rady, musiałem się podnieść.
- Mój przyjaciel Józio mówi, że nie wypada, żebym tak śpiewał ordynarnie, że Felek do majtek... Więc ja teraz poprawię, jeśli państwo pozwolą - mówi dalej Grzesiuk.
Śpiewa kontrowersyjny wers jeszcze raz, tym razem w wersji z dekoltem, a potem znowu przerywa i pyta: Józiu! Czy teraz jest dobrze?
Rurawski kiwa głową, a cała sala i spora część narodu przed radioodbiornikami ryczy ze śmiechu.
- Zenek nie chciał mi uwierzyć, że tego razem nie zaplanowaliśmy. Cały czas był przekonany, że sobie to dokładnie we dwóch przećwiczyliśmy. Nie mógł pojąć, że ktoś ma taki wielki luz - dodaje Józef Rurawski.
Następnego dnia o występie Grzesiuka rozmawia się w zakładach pracy i szkołach. Do Polskiego Radia przychodzą setki listów z prośbami o powtórkę, nazwisko "tego pana, który śpiewa warszawskie piosenki" i informacje, czy można gdzieś zdobyć jego nagrania. Zarejestrowany w Podwieczorku... Bal na Gnojnej jest powtarzany w kolejnych tygodniach przynajmniej kilkanaście razy.
- Znaliśmy się ładnych parę litrów. Kiedyś nawet żeśmy próbowali policzyć, ile wanien żeśmy wypili alkoholu razem - wspomina Rurawski, a na pytanie "ile?" odpowiada: Nie wiem, przestraszyliśmy się po pierwszej i przestaliśmy dalej liczyć.
Kiedy razem idą na miasto, wyglądają jak starszy i młodszy brat. Kiedy potem chwiejnym krokiem wracają przez Starówkę, wyglądają już jak filmowa para. Idą koło siebie, "Motorek" mieści się Staśkowi pod pachą, ale bywa, że to mniejszy prowadzi większego.
Józef Rurawski: Stasio mnie pilnował. Ja, przy moim wzroście, nie mogłem pić tak jak on. Różnie nam to pilnowanie wychodziło.
Są wiecznie roześmiani i prawie ciągle pijani. - Nigdy nie chodziło nam o to, żeby się zachlać. Stasiek nigdy nie pił na smutno. To był typ Gargantui, człowieka, który pił z radości życia. Pił dlatego, że miał potrzebę weselenia się, a nie po to, żeby o czymś zapomnieć albo nie myśleć - dodaje Rurawski.
Józef Rurawski poznał w swoim życiu całą masę literatów, od Tuwima i Słonimskiego przez Wojciecha Młynarskiego, którego oblał na egzaminie z romantyzmu, po Hłaskę. Grzesiuk był po prostu przyjacielem, nie literatem, ale nawet na tle pijących literatów wypadał wyjątkowo.
Jeszcze w sierpniu 1959 roku Zenon Wiktorczyk [satyryk i współtwórca legendarnego Podwieczorku przy mikrofonie] zaprasza Stanisława do udziału w koncercie Warszawa, Ja i Ty. Wydarzenie organizuje "Express Wieczorny", w ramach zbierania pieniędzy na akcję "1000 szkół na 1000-lecie". Koncert ma się odbyć w świeżo wybudowanej, reprezentacyjnej Sali Kongresowej.
Stanisław powtarza wszystkim, że zupełnie się nie przejmuje. Niemniej każdy wie, że boi się jak nigdy.
Joanna Biegańska [córka Miry Karpińskiej, redaktorki książek Grzesiuka]: Miał kompletną sraczkę, chociaż oczywiście zgrywał pewnego siebie olewusa. Pamiętam, że ten koncert to była straszna afera. Dla niego, ale też dla mojej mamy, ich rodziny, to było wielkie przeżycie. Kiedy Stasiek nie słyszał, pojawiały się komentarze, że to nie najlepszy pomysł. Ze gdzie on, sam, na środku tej wielkiej Sali Kongresowej z tą śmieszną bandżolką. Że to za dużo i nie da rady.
W niedzielę, 27 września, nawet nie chce zjeść śniadania. Czesława i dzieci przekonują go, że powinien wziąć ze sobą chociaż kanapkę. Zaplanowano dwa koncerty, o 16:00 i 19:30. Wszystkie bilety, w sumie 6 tysięcy, wyprzedały się na pniu.
Pierwsza część koncertu dłuży się niemiłosiernie. W programie niemal godzina występów, podczas których Stanisław przygotowuje się za kulisami. Nawet wódka mu nie smakuje, z grzeczności wypija jeden kieliszek.
Na scenie Alina Janowska śpiewa Warszawa, ja i ty, zaraz po niej jazzowe standardy proponuje Zespół Jazzowy Górkiewicza i Skowrońskiego, a potem Mieczysław Fogg śpiewa Bujaj się, Fela i przepiękną Piosenkę o mojej Warszawie, napisany w ostatnich dniach powstania przez Alberta Harrisa utwór, przy którego odtwarzaniu po wojnie powszechnie w stolicy płakano.
Po Foggu na scenę wchodzi Hanka Skarżanka. Śpiewa na scenie Czarną Mańkę, a Stasiek za kulisami, po cichu, tak żeby nikt nie słyszał, do niej dołącza. Wtedy jeszcze nie wie, że niedługo zaprzyjaźnią się na tyle, że Skarżanka zacznie z nim pić wódkę przy stole w dużym pokoju przy Franciszkańskiej, a Czarną Mańkę będą śpiewać w zupełnie legalnym duecie.
Po przerwie ze sceny przemawia "Wiech", Skarżanka śpiewa Warszawskiego walczyka, a Sława Przybylska zachwyca wykonaniem Warszawskiej fontanny. Po niej na scenę wychodzi już wtedy niezmiernie popularny Edward Dziewoński i głośno czyta kilka fragmentów Boso, ale w ostrogach.
Wspominał, że bardzo go to dziwiło. Nie uważał się za pisarza, a to, że znany aktor odczytywał napisany przez niego tekstu, wydawało mu się zupełnie nierealne. Ludzie reagują śmiechem. Biją brawo. Stanisław, onieśmielony, wychodzi na wielką scenę. Staje na środku, sam. Adam Kwiatkowski, akompaniujący mu na gitarze, kilka metrów za nim.
Gra Felka Zdankiewicza, Bal na Gnojnej i Nie masz cwaniaka nad warszawiaka. Dostaje owacje na stojąco. Jeszcze za kulisami podbiega do niego Mieczysław Fogg. A zaraz za nim "Wiech". Stanisław Grzesiuk: Żałował bardzo, że mnie nie słyszał prędzej, kiedy realizowano film Cafe pod Minogą, bo by mnie wziął do nagrania piosenki Warszawa da się lubić.
Wkrótce już obcy ludzie, aktorzy, piosenkarze, pisarze, podchodzą do niego w SPATIF-ie, zapraszają na wódkę, chcą się przywitać, przedstawić albo po prostu powiedzieć, że uwielbiają jego piosenki. Wielu ma go za aktora albo kabareciarza.
Sława Przybylska: Graliśmy razem koncert w Toruniu, w pięknym secesyjnym, starym teatrzyku. Grzesiuk śpiewał, grał na banjo, charakterystycznie przy tym odsuwając marynarkę. W przerwach między piosenkami rzucał jakieś historyjki z Czerniakowa. Po występie za kulisy przyszła moja znajoma. I mówi zachwycona: Jak to cudownie, że macie takiego wspaniałego aktora! Jak on kapitalnie odgrywa czerniakowskiego łobuza! Jak to możliwe, że ja nigdzie wcześniej tego Grzesiuka nie widziałam? W czym on grał?. Odpowiedziałam, że to nie aktor, tylko autentyk, ale nie chciała mi wierzyć. "To na pewno musi być aktor, i to wytrawny, bo zwykły tak by tego nie zagrał". Grzesiuk był sobą, niczego nie udawał. Nikt nie wierzył, że zwykły chłopak z "dołu" może zrobić taką karierę.
Dziennikarz: Ciągle krąży pan w sferze własnych przeżyć. Czy nie zamierza pan w przyszłości napisać, że tak powiem, normalnej powieści?
Stanisław Grzesiuk: Na razie nie myślę o tym. Jestem przecież człowiekiem raczej pozbawionym fantazji. Oto na przykład podziwiam osiągnięcia w dziedzinie opanowania kosmosu, ale jednocześnie czekam z niecierpliwością na usprawnienie warszawskiej komunikacji i boję się, że to drugie okaże się trudniejsze do zrealizowania. zawsze wyłazi ze mnie realista.
Czy trapią pana tylko kłopoty komunikacyjne?
Nie, są też inne problemy. Myślę na przykład, że zwyczajna ludzka życzliwość jest nie mniej potrzebna od podróży kosmicznych i usprawnienia warszawskiej komunikacji. Ciekawe, co władza zamierza z tym zrobić?
[Rozmowa z Grzesiukiem, "Żołnierz Polski", nr 7/1961]
Przy Myśliwieckiej, w siedzibie III Programu Polskiego Radia, Stanisław mógłby otworzyć własną skrzynkę pocztową. Nie ma dnia, żeby nie przyszło do niego chociaż kilka listów. Właściwie po każdej audycji z jego udziałem do radia przychodzą dosłownie tysiące listów. Słuchacze z całek Polski, albo nawet i świata, proszą o powtórkę audycji lub chociaż puszczenie paru piosenek.
Jerzy Skokowski: Pisali do nas ludzie z całego kraju. Na początku to byli warszawiacy, których los rozrzucił po kraju i świecie, dla nich to był powrót do świata, który istniał już tylko w ich głowach. Potem już ludzie z całego kraju, których zachwycały te zawadiackie piosenki, pełne wiary w życie, trudne, ale piękne. Ta popularność bardzo go cieszyła, ale jednocześnie kompletnie nie mógł w nią uwierzyć. Był w tym rozczulający (...).
Stanisław Grzesiuk nie doczekał się wydania żadnej płyty ze swoimi piosenkami, na świecie nie było jeszcze popularnych domowych magnetofonów umożliwiających nagrywanie audycji z radia. Słyszysz piosenkę raz, a potem musisz czekać.
"Pisali do nas robotnicy, profesorowie, bezrobotni, nawet ludzi ze wsi. Kiedy przesłuchiwaliśmy piosenki po nagraniu, na korytarzu przy drzwiach studia zatrzymywali się prawie wszyscy. Rozjaśniały się twarze: Ależ tak! To tak było: o przed wojną w Warszawie! W Warszawie przedwojennych przedmieść, Warszawie hauseraków chodzących z gitarą po podwórkach, Warszawie Antków i Maniek, wirujących w szalonym pędzie na bielańskiej karuzeli. W Warszawie obdartych, ale roziskrzonych dowcipem gazeciarzy, katarynek z papugą i przedsiębiorczych handlowców w zsuniętych na bakier cyklistówkach. To była tamta, bezpowrotnie utracona Warszawa naszej młodości, którą Staszek wyczarowywał przed nami z takim autentyzmem".
Po jednej z audycji Stanisław prosi słuchaczy o teksty warszawskich piosenek. Listy zaczynają nadchodzić jeszcze większą lawiną.
Joanna Biegańska: Grzesiuk znał kilka przedwojennych piosenek, ale przede wszystkim je zbierał od ludzi. W radiu, na ulicy, od każdego, kto coś pamiętał. Tekst Czarnej Mańki podyktowała mu moja babcia, która pochodziła z Włocławka, a do Warszawy trafiła dopiero w czasie wojny. Pamiętam, że uczyli się go przy stole razem: Stanisław, moja mama i mój ojczym.
Czarna Mańka szybko zyskuje status popularnego tanga apaszowskiego, ale w radiu kręcą na nią nosem. Po kilku pierwszych emisjach do redakcji przychodzą listy oburzonych słuchaczy. Zarzut, ten sam, co zawsze, dotyczy promowania złodziejstwa i bandytyzmu. Od tej pory przed jej zagraniem radio informuje, że audycja dopuszczona jest dla słuchaczy pełnoletnich.
W 1960 roku Stanisław jest już prawdziwą gwiazdą. Gazety robią z nim wywiad za wywiadem, publikują sylwetki. Opisuje go nawet inteligencki "Przekrój" (tuż obok opowiadania Sławomira Mrożka):
Chcieli go kiedyś przenieść służbowo do Sochaczewa. Odpowiedział: Możecie konsekwencje wyciągać, ale czołgiem się z Warszawy wyciągnąć nie dam!. (...) Domaga się powstania kabaretu specjalizującego się - na wzór paryskich lokali tego typu - w utrwalaniu piosenki i skeczy o kolorycie warszawskich przedmieść. (...) Wieczorami i w niedziele idzie w swoje strony na Czerniaków i tam dopiero oddycha" - Niech ja tylko pójdę na dzielnicę do ferajny, to gadka od razu idzie na stary styl - znają G. w warszawskich autobusach. Przy wejściu mówi tradycyjnie: Ludzie, posuńcie się, bo dziecko... - Jakie dziecko?. - W domu! No co, ma zostać sierotą, jak ojciec ze stopnia spadnie?
(...)
Izabela Laszuk, wnuczka Stanisława, ostrożnie wyciąga instrument z futerału. Wciąż pamięta, że jako dziecko w mieszkaniu przy Franciszkańskiej bała się go dotykać. Bandżola miała w domu status relikwii.
- Ukochane drewno Stasia - mówi. - A to przecież samoróbka. Pudło bandżoli zrobione jest z siedziska od krzesła i pokryte świńską skórką (pierwotnie była to skórka psia, Stanisław wymienił ją po wojnie), gryf wzięty z uszkodzonej mandoliny - dodaje.
Chwilę po wyzwoleniu z obozu Stanisław pisze na bandżoli "Gusen 1940-45", a pod spodem rysuje Myszkę Miki grającą na bandżoli. Grzesiuk zostanie wielkim fanem Kaczora Donalda i Myszki Miki. Do końca życia będą kojarzyły mu się z amerykańskim wojskiem, które wyzwoliło go z obozu. Z bliżej nieokreślonych przyczyn marines mieli przy sobie obrazki z ikonicznymi postaciami Disneya.
Izabela Laszuk rzadko pożycza komukolwiek instrument. Jej ojciec dał na nim zagrać Muńkowi Staszczykowi, ostatnio za gryf złapał Janek Młynarski, syn Wojciecha, który chce wskrzesić tradycję warszawskiej piosenki. Instrument ma przynajmniej 75 lat, ale wciąż, jeśli go odpowiednio nastroić, brzmi bardzo ostro.
Stanisław, już jako gwiazda muzyki w latach 60., będzie odmawiał całej masie estradowców próbujących przekonać go do zmiany instrumentu. Ze zrobioną z krzesła bandżolą będzie występował w Sali Kongresowej. To na niej, ku przerażeniu akustyka z Polskiego Radia, będzie też rejestrował wszystkie swoje nagrania.
Wszystkie fragmenty pochodzą z książki "Grzesiuk. Król Życia" Bartosza Janiszewskiego (wyd. Prószyński i S-ka). Premiera: 31.01.2017. Wyboru fragmentów dokonała Marta Popławska.
***
Którą piosenkę Stanisława Grzesiuka lubisz najbardziej? Napisz do nas: listy_do_metrowarszawa@agora.pl