Spodobało ci się? Polub nas
Jadwiga Grabowska wyrastała ponad szarą rzeczywistość PRL-u, podobny styl miały jej kolekcje, a dziewczęta pokazujące na wybiegu stroje wyglądały lepiej niż niejedna modna paryżanka. Jadwiga ubierała je w kobiecość, zmysłowość. Jej garsonki i sukienki podkreślały talię, biodra i biust, chociaż mówiła, że nie należy mieć dużych piersi, bo są nieestetyczne. Nawet w latach fascynacji hipisowską filozofią i stylem żaden projekt Grabowskiej nie był worem ze zgrzebnej bawełny przepasanym konopnym sznurem.
Rzeczywistość jest szara i przaśna. W dyrekcji Mody Polskiej Grabowska awanturuje się, że jakość materiału kiepska, dostawy opóźnione, przecież nie zrobi kolekcji z byle czego, bo zepsuje reputację sobie i firmie. W bielskiej fabryce wełny próbowano stworzyć tkaninę na wzór tej, którą przywiozła z Paryża. Analizowano jej skład, splot, technolog ważył, wąchał, brał pod lupę, ale nowy materiał nie dorównywał oryginałowi. Grabowska stawała na głowie, by jej klasyka nie była szyta z byle czego. Zapamiętała obejrzany w Luwrze posążek przedstawiający kobietę w sukni o kroju występującym od około 3200 roku przed naszą erą. Przyjrzałam się i ja temu dziełu. Wzorowane na nim suknie krótsze albo dłuższe noszą współczesne gwiazdy światowego kina paradujące po czerwonym dywanie. Nowości w modzie jest zresztą niewiele. Z tych rewolucyjnych Grabowska wprowadziła do kolekcji spodnie, które powoli wypierały spódnice.
- "A wie pani, kiedy idę Nowym Światem i widzę kobietę w sukience, to się oglądam, bo to już bardzo rzadko spotykany widok" - powiedział mi przed dwudziestu laty Tadeusz Konwicki, kiedy po wywiadzie szliśmy na spacer Szlakiem w kierunku Czytelnika.
Moda Polska dwadzieścia strojów wieczorowych pokazywała z wyprzedzeniem przed karnawałem. Prezentowane w kawiarni na Konopnickiej, przeznaczone do salonów, po dwadzieścia sztuk na całą Polskę. W głównym, wiodącym pokazie trwającym ponad godzinę, dominowała kolekcja damska, z czasem doszła męska, mocne wyjście miała dzianina. Początkowo w Polsce nieobecna, na świecie robiła furorę. Nikt nie przypuszczał, że dzięki niej taką pozycję zdobędzie Dom Missoni ani że Sonia Rykiel wywrze tak wielki wpływ na modę. Najpierw były dżemperki, ręcznie robione kamizelki w stylu lat dwudziestych, także męskie, zapinane na tysiąc guziczków. Moda Polska nawiązała kontakt z dziewiarkami robiącymi na drutach, one dostarczały przepiękne dodatki.
- Nie warto żyć złudzeniami - uważała Grabowska. Wiedziała, że Polska Rzeczpospolita Ludowa to kraj absurdów. Po zamknięciu Feniksa (od redakcji: po wojnie otworzyła sklep z ubraniami Dom Mody "Feniks") nie uległa namowom, by wyemigrować do Stanów czy Anglii, gdzie miała rodzinę. "Uchowaj Boże. Co będzie, to będzie, zostaję tutaj" - postanowiła. Lubiła wytworny świat, elegancję, piękne zapachy i dobre maniery, ale najlepiej się czuła tutaj, w Warszawie.
Kiedy straciwszy Feniksa, przegrała potyczkę, postanowiła wygrać wojnę. Kombinowała, jak stworzyć własną, a jednocześnie państwową firmę, jak sprawić, by jej praca, kontakty, ambicje i talent nie poszły na marne, nie zostały roztrwonione ani zrujnowane domiarami.
Zatrudniła się w Cepelii - gigancie w tamtym czasie - której podlegało 208 spółdzielni rękodzieła artystycznego i 105 zakładów przemysłu artystycznego. Centrala powstała, kiedy Jadwiga zlikwidowała na Marszałkowskiej swój interes, a ponieważ znała Zofię Szydłowską, pierwszą prezes Cepelii, dołączyła do jej ekipy. Obie wiedziały, że w komunizmie zasady wolnego rynku zostały zastąpione przez plany gospodarcze . Planowano wszystko - nawet wygląd obywateli. Urzędnicy od mody zaczęli się spotykać na Międzynarodowych Targach Ubioru w Lipsku, gdzie ustalano obowiązujący styl ludu pracującego miast i wsi, nawet długość sukienek i spódnic, głębokość dekoltów, kolorystykę tkanin.
Kalina Paroll:
Naprzeciwko naszej pracowni, w czasach gdy mieliśmy wspólną siedzibę z dyrekcją na Marszałkowskiej, mały pokój zajmował oficer Wojska Polskiego, który miał nas ewakuować w razie pandemonium. W pracowni krawieckiej było ponad dwadzieścia osób, w tej grupie nieliczni panowie. Pamiętam siedzących przy maszynach w białych fartuchach. Nie zdejmowali ich nawet do miar. Taki socjalistyczny wymóg: pracownik fizyczny musiał być w fartuchu, bez względu na to, czy szył płaszcze, czy sprzedawał mięso, opony albo cukierki. Ponieważ pewnych rzeczy nie można było kupić ani zamówić, ratowaliśmy się w Modzie Polskiej prywatnymi kontaktami. Świetne mieliśmy na przykład w Teatrze Wielkim, gdzie jest najwspanialsza malarnia i farbiarnia, bo Opera musiała malować suknie, farbować sukno do "Krakowiaków i górali". Pan Kominek, szef farbiarni, artysta tworzący kolory oper, zabierał od nas kupon materiału i omijając formalności, przekazywał pięknie ufarbowany. Wiedział, że ma służyć urodzie kolekcji, pokazowi.
Elżbieta Bajon pamięta swój debiutancki pokaz: "Co za pech, poszło mi oczko". Tuszyński, dyrektor generalny Mody, wpadł do garderoby z karczemną awanturą. Kazał mi natychmiast zmienić pończochy. A ja, debiutantka, nie wiedziałam, że trzeba mieć zapasowe. Pani Jadwiga zadzwoniła później do dyrektora, mówiąc, że będę pokazywać całą kolekcję opartowską. Musiał być protest, bo postawiła ultimatum: "Jeśli ona nie wystąpi, nie ma mnie w Modzie". Przekonana do czegoś, pokonywała przeszkody. Miała ogromny talent, osobowość. Gdyby urodziła się w innym kraju, zostałaby jak Chanel wielką kreatorką mody. Wiedziała, co na kogo założyć, w jakim kolorze, stylu, fasonie. Podest wybiegu był w kształcie litery T, pokryty zielonym lub szarym filcem. Na końcu robiłyśmy obrót. Gdy na pokazach kolekcji wiodącej pojawiał się Tadeusz Rolke - świetny fotograf i czarujący facet, którego dziewczyna, Lucyna Witkowska, była modelką Grabowskiej - wzrastała ranga wydarzenia.
W Ośrodku Wzornictwa Mody Polskiej trzymaliśmy się zasady: kolekcje szyjemy na konkretną modelkę, nie na manekina ani modelkę zastępczą, która godzinami mierzy stroje, żeby potem wystąpiła w nich gwiazda. Od pierwszej przymiarki dziewczyny musiały cierpliwie stać na miarach. Rytm pracy narzucony był przez termin wyjazdu na międzynarodowe targi do Lipska. Nie można było zacząć wcześniej, bo w styczniu jechało się do Paryża oglądać kolekcje wiosna-lato i tam kupowało się tkaniny. Zostawały raptem trzy tygodnie na stworzenie naszej kolekcji wiodącej, która musiała mieć około stu wejść. Krawcowe szyły po nocach. Miar było bez liku, modelki stały na stole pół godziny, w ruch szły cyrkle, by idealnie wyrównać doły.
My, młodzi projektanci, mieliśmy pole do popisu podczas rysowania kolekcji. Wśród jego modeli (podobnie jak w innych domach mody na Zachodzie) byli także zawodowi aktorzy. Najstarszy z męskiej załogi Sapecki, aktor Teatru Lalka, wyróżnionego w Paryżu nagrodą Sarah Bernhardt - śpiewał też w chórze. W Krakowie, skąd pochodził, należał do chóru zespołu pieśni i tańca, gdzie tańczyła Barbara Kwiatkowska, pierwsza żona Romana Polańskiego, a w stolicy do chóru Warszawianka. W Modzie Polskiej był lubiany za wsparcie, którego udzielał koleżankom."Przed moim debiutanckim pokazem, chociaż oficjalnie się nie piło, podszedł do mnie z piersiówką: "Masz kielicha, rozluźnisz się, bo widzę, że jesteś spięta" - śmieje się Elżbieta Bajon. "Zrównoważony, miły, wiedział, co robi" - dodaje Kalina Paroll.
Nie było dla niej czegoś nie do zdobycia, nie do załatwienia. Zabiegali o nią dyrektorzy Izby Handlowej, którym organizowała pokazy w demoludach i na Zachodzie. "Kiedyś wróciła z jesiennych pokazów w Paryżu z jedną walizką. Były w niej zdobyte u Chanel cudowności. Wiedziała, co wybrać. Resztka materiału bouclé wystarczyła na żakiet, ale na bluzkę z rękawami zabrakło jedwabiu, więc mankiety doszyło się do żakietu i obramowało splecionymi sznureczkami tkaniny. Wena artystyczna pani Jadwigi pozwalała jej tworzyć prawdziwe arcydzieła. Kilka z nich przechowuję do dzisiaj" - opowiada Anna Rembiszewska.
"Pani Grabowska nie potrafiła rysować. Tłumaczenie, czego oczekuje, było dla niej męką, ale dla nas jeszcze większą. "Jureczku - prosiła Antkowiaka - ty mi zrób tu takie klapki". Nie dopytywaliśmy o szczegóły, wiedząc, że ich nie przedstawi. Nawet szerokość rękawa trzeba było wyczuć, dać propozycję zgodną z paryskimi tendencjami, które wyznaczały dwa pokazy w roku.Zanim zaczęliśmy wyjeżdżać, studiowało się zachodnie żurnale. Pani Jadwiga mówiła: "Zrób taki kołnierzyk jak u Pierre"a D"Alby", i każdy z nas wiedział, o co chodzi. Kiedy jego firma wchodziła na rynek modowy, ostro się reklamował i na paryskich targach można było wejść do jego stoiska, obejrzeć, podotykać. Po roku pawilon D'Alby został opakowany białym płótnem, wejście mieli już tylko handlowcy. Dziewczęta obsadzaliśmy "po warunkach". Na przykład Ula Falińska, jedyna chłopczyca w Modzie Polskiej, świetnie nosiła garnitury i kombinezony, gorzej stroje wieczorowe. Przejęła ją Basia Hoff i Ula była u niej pierwszą modelką na wszystkich zdjęciach.
Próbowała nas uczyć, wychowywać - pamięta Barbara Minkiewicz. "Wtedy się nie przeklinało. Jeśli którejś się wyrwało, tępiła. Podczas wielogodzinnych podróży zawsze nas czegoś uczyła. Zmęczone długą jazdą przysypiałyśmy, a jedna się wyrwała: "Jak to jest, pani Jadwigo, kiedy dama się spoci?". Zapadła krępująca cisza, a chwilę potem padła zwięzła odpowiedź: "Dama się nie poci".
Lubiła się dzielić złotymi myślami, zaczerpniętymi z życia, literatury, ze sfery, do której należała. Powtarzała: "Dama nigdy nie jest zgrzana ani zmęczona". Kiedy nie miała nic istotnego do powiedzenia, milczała. Energii nie trwoniła na głupstwa. Modelkom kazała ubierać się w dobry nastrój. A w podróż? Tylko na biało.
Pani Jadwiga, nosząca się zawsze elegancko, była też, jak przystało na prawdziwą damę, tajemnicza. "Razu pewnego - przypomina sobie Bożena Toeplitz "postanowiłyśmy sprawdzić, co się kryje pod legendarnym turbanem Grabowskiej. Złożyłyśmy się na płyn do kąpieli, osiągalny tylko w peweksie. Zadowolona, że robimy jej ekskluzywną kąpiel z pianką, zamknęła się w łazience. Podekscytowane czekamy w salonie, a ona wychodzi w pięknym jedwabnym szlafroku i jedwabnym turbanie. - Oparta o poduszki, wyprostowana, siedząc w łóżku, poprowadziła lekcję poglądową. "Nie należy nosić stanika, kiedy się nie jest w ciąży, tylko wtedy go nakładałam, albo jeśli się nie przytyło. Stosuję tę zasadę i zobaczcie". Rozchyliła szlafrok. Rzeczywiście, piersi miała małe, jędrne, młodą, gładką skórę. Żadna z nas nie zapytała, jak było ze wspomnianą ciążą, bo przecież nie miała dzieci. Relacje na to nie pozwalały - opowiada Rembiszewska.
Grabowska nie zajmowała się funkcjonowaniem firmy, opędzała się od dyrektorów, nie chciała, żeby wkraczali na jej działkę, przeszkadzali. W Ośrodku Wzornictwa czuli się niepewnie. Rządziła nim pani Jadwiga. Podobno się wyzłośliwiała, kiedy na odbiór techniczny kolekcji przychodzili ludzie pozbawieni gustu, bez pojęcia o modzie, stylu i szyku.
Szła na Ordynacką (od redakcji: tu otwarty został pierwszy salon Mody Polskiej), z postoju brała taksówkę, która wiozła ją na Widok, gdzie rezydowała dyrekcja. Dystans niewielki, zaledwie kilometr. Mijając witryny eleganckiego salonu Mody Polskiej, chluby firmy, tak na nie patrzyła, jak na sukces ukochanego dziecka. Wszystko w tych oknach lśniło, w porównaniu z szarością innych sklepów miało blask i styl. Z Ordynackiej przez Nowy Świat szła kilka razy w roku do Komitetu Centralnego PZPR. Mijając Foksal, spotykała znajomych nałogowo wysiadujących w pięciu tamtejszych lokalach. Na kawę do PIW-u nie wstępowała. Nikt już nie pamięta nazwisk i stanowisk odwiedzanych przez nią dygnitarzy, ale dwór wiedział, że miała świetne kontakty, potrafiła o nie zabiegać i je podtrzymywać, a nawet wpychać się tam, gdzie jej nie zapraszano, jeśli taki akt desperacji mógł posłużyć kolekcji.
Nie była obojętna na maniery modelek, dziewczyny musiały się przy niej pilnować. Elżbieta Bajon sama nie czuła się poddawana tresurze, ma jednak wrażenie, że to słowo oddaje część prawdy o pani Jadwidze.
- Chyba uznawałam jej absolutne prawo do takiego postępowania. W pewnej mierze byłyśmy wizytówką Mody Polskiej i jej samej. Zachowywała się bardziej jak surowa, mądra matka niż jak kat. A maniery? To dziedzina, w której dziewczyny mogły tylko skorzystać - uważa.
"To nie do pomyślenia, żeby modelka jadła golonkę!". Grabowska irytowała się, kiedy któraś z modelek przytyła, choć ich za to nie dręczyła ani im nie ubliżała. Dziwił ją jednak brak silnej woli i charakteru. "Przed wojną jak była moda na małe kobiety, wszystkie byłyśmy małe, a kiedy na wysokie i chude, każda była chuda i wysoka" - mówiła.
"Kobieta nie zmienia perfum, jej wizytówką ma być jeden zapach". Takie mądrości nam prawiła. I słusznie, uważam. Można sobie pozwolić na dwa rodzaje perfum: zimowe i letnie. Pani Jadwiga używała Miss Dior, tylko ten zapach od niej czułam. "Wychowywała nas" - wspomina Bożena Toeplitz. - W peweksie pokazały się perfumy Antylopa. Kupiłam je za dwa dolary dwadzieścia centów, spryskałam się obficie i przyszłam do miary. "Chodź no tu, kochana" przywołała mnie Grabowska, kiwając palcem wskazującym. "Czym ty pachniesz". "Antylopą". "Jak sama nazwa wskazuje, Antylopa to zapach wyłącznie do futra. Idź się umyć, moja droga".
Tak miała się nosić elegancka Polka, która w M2 na Ścianie Wschodniej albo w projektowanych dla samotnych klitkach za Żelazną Bramą gnieździła się z mężem, dzieckiem i ciotką. O garderobie nie marzyła, szafa w domu była jedna na całą rodzinę. Każda spódnica dobrze się komponuje z bluzką koszulową albo golfem. Z takich sugestii korzystała ulica, kiedy można już było coś sobie przywieźć ze świata. Jadwiga nie mogła zalać miast tańszą wersją swoich projektów, nie prowadziła prywatnej firmy jak Barbara Hulanicka, Polka, która w Londynie założyła Bibę i dla niej projektowała. Pierwszy sklep Biby powstał w 1964 roku, niebawem były ich dziesiątki. Każdy model sukienki z tą metką rozchodził się w świecie w kilkunastu tysiącach egzemplarzy. Nosiła je nawet Bardotka. A Grabowska w małej manufakturze dwa razy w roku projektowała siedemdziesiąt modeli, potem dwadzieścia, jej pracownicy resztę. To luksusowe krawiectwo, przeznaczone dla wybranych klientów - zawsze musiała mieć coś spod lady - zapewniło jej tytuł eksperta elegancji.
Teresie Kuczyńskiej, która w miesięczniku "Ty i Ja" kompetentnie pisała między innymi o modzie, powiedziała w 1966 roku: - Kobieta elegancka "w lapidarnym skrócie" to ta, na którą w tłumie nikt nie zwróci uwagi, ale kiedy już ją dostrzeże, to oka z niej nie może spuścić. Fascynuje. Elegancka kobieta nigdy nie nosi najnowszej mody, awangardowej, nigdy żadnego przeboju. Tylko przedostatnią, to jest zasada, a jeśli już coś z ostatniej, to złagodzone, "oswojone". Elegancja z modą muszą się przenikać, ale w sposób indywidualny.
Ale o chlebie mówiła modelkom poważnie: "Tylko skórkę warto jeść, miąższ wyrzucajcie".
Przez lata studiów pracowałam w Modzie Polskiej i w konkurencyjnych firmach, chociaż prawda jest taka, że Moda Polska nie miała konkurencji - wspomina Barbara Minkiewicz. - Tylko z Grabowską wyjeżdżało się na pokazy za granicę, tylko ona sprowadzała materiały i obuwie z Francji. Moda Damska, Telimena, Cora - tam się zarabiało. Chałturzyłam czasem jako "kinówka", z krótkimi pokazami mody przed projekcją filmu, a u Grabowskiej było stylowo, elegancko: najlepsze ciuchy, buty, dodatki. Antkowiak, Paroll i kilku innych projektantów robili fajne rzeczy, a my ubrane, uczesane, umalowane? Po roku pracy u pani Jadwigi poczułam się kobietą zadbaną, pachnącą. Paryżanką w Warszawie.
Spodobało ci się? Polub nas
Denerwowały Grabowską zaniedbane włosy modelek, nie tolerowała u siebie bylejakości, więc firma opłaciła darmową kosmetyczkę i fryzjera w salonie IZIS na placu Trzech Krzyży (później fryzjerka czesała modelki w garderobie).
"Caryca polskiej mody, święci i grzesznicy" Sztokfisz Marta, wydawnictwo W.A.B.
* Moda Polska to przedsiębiorstwo państwowe, założone w Warszawie w roku 1958. Prowadziło około 60 salonów mody, we wszystkich oddziałach zatrudniono 2 tys osób. Główny salon mody mieścił się przy ul. Chmielnej (wówczas ul. Henryka Rutkowskiego). Projektantami "Mody Polskiej"byli m.in. Kalina Paroll i Jerzy Antkowiak, a modelkami Teresa Tuszyńska, Małgorzata Blikle, Bożena Toeplitz, Małgorzata Niemen, Lidia Popiel i Bogna Sworowska.
* Wszystkie fragmenty oraz zdjęcia pochodzą z książki "Caryca polskiej mody, święci i grzesznicy" autorstwa Marty Sztokfisz, która ukazała się nakładem Wydawnictwa W.A.B.