Spodobało ci się? Polub nas
Kto w Pałacu Przebendowskich, takim odludnym, takim zaciszny, mógłby straszyć? Położony na uboczu ważnej dziś arterii, pełni dostojną funkcję państwową, mieści się w nim Muzeum Niepodległości.
Może przed wiekami stał tu jakiś młyn, w którym straszyło i duchy przeszły do postawionego później w tym miejscu worku Wojciecha Niemiry? Niektórzy mówią, że w jednym z okien pałacu pojawia się czasem (bardzo rzadko, raz albo dwa razy w ciągu tysiąclecia) stary jak tysiąclecie gruby Chińczyk, który pali haszysz! Mruży oczy niczym kot. Życie spędził na oswajaniu świata. Bezowocnym, niestety. Skąd Chińczyk w tym pałacu, nie wiadomo. Jest to zapewne jedna z nielicznych tajemnic starego budynku.
Na Starówce, na Zapiecku i innych też, straszyło przez półtora wieku. Przecież kiedyś (dawno temu) znajdowały się tu liczne knajpy, w których gorzałka ostro się lała. Dochodziło do rękoczynów, urządzano krwawe bijatyki i złych słów padało za dużo. Ile głów poleciało "od wypitki i od wybitki"? Toteż w tym rejonie aż gęsto było od duchów. Może i jest nadal? Na Zapiecku, na Rynku, uliczkach przyległych do Zamku (na Zamku dość banalnie straszyły białe damy).
Ludzie do dziś opowiadają (choć pamięć się zaciera, to legendy trwają), że szczególnie na Zapiecku, niewielkiej przecież uliczce, często chodziła groźna zjawa. Była smutna jakby ją kto wyrwał z szeregów. I była straszna. Przerażała nawet tych, co w zjawy nie wierzyli. Pierwszy kto ją zobaczył, tak był wystraszony, że słowa nie mógł wydobyć. Nie wiadomo więc co widział, ani z której epoki?
Prawie od pierwszych dni istnienia pałacu mówiono, że w nim straszy. I to nie żaden pojedynczy duch. Chmary całe przemieszczały się przez jego zakamarki! Jakoby były to strzygi, południce, także demony, upiory i zjawy. Cała plejada zagadkowych istot.
Archiwum Kancelarii Prezydenta RP www.prezydent.pl
Duchy pojawiły się tutaj nie tylko dlatego, że budynek swoje lata ma. Dużo starych pałaców jest przecież w Warszawie, a niektóre całkowicie wolne są od zjaw. Duchy upodobały sobie to miejsce, być może dlatego, że dawno tam, gdzie rozciąga się dziś Krakowskie (przedtem Czerskie) Przedmieście znajdował się... cmentarz grzebalny.
Przez kilka wieków (aż!) mieszkały tutaj zjawy: dziwna, bezgłowa postać rycerza i olbrzymi duch jakiegoś magnata, być może był to ktoś z licznego rodu Radziwiłłów.
Archiwum Kancelarii Prezydenta RP www.prezydent.pl
"Bezgłowy" (zapewne został ścięty) i "Magnat" jakoby były ze sobą zaprzyjaźnione, często spotykano je razem. "Bezgłowy" opuszczał swoją kryjówkę - tak mawiano w pałacu - tylko nocą, mimo że nie odróżniał ciemności od świtania, nocą nie było tu jednak tumultu tak wielkiego jak w dzień, a wrzawa w pałacu prawie cichła. Czy nocą, czy za dnia, "Bezgłowy" potykał się o sprzęty, gasił świecie, a kiedyś nawet, wpadając na nikłe światełko niesione przez dworkę, wywołał pożar. Panna słysząc łomot rzuciła łuczywo gdzie popadnie i spanikowana uciekła. Od ognia zajęły się, misternie ułożone draperie. Pożar dość szybko ugaszono i większych strat nie odnotowano. Kroniki o tym milczą.
Ducha rzeczywistego, czy też wyimaginowanego Radziwiłła, widywano najczęściej przy oknach wychodzących na Krakowskie Przedmieście.
Marcin Radziwiłł (1705-1756) krzyczał głównie nocami, prześladował go mrok. Ludzie związani z pałacem mówili, że młody książę już za życia straszy.
Marcinowi trudno było współczuć, raczej się go bano niż okazywano mu litość i zrozumienie, mimo że choroba (od redakcji: umysłowa) tego wymagała. Miał cechy wyjątkowo paskudne, a niektóre budziły wręcz odrazę. Sporo nabroił, zanim go (pod koniec życia dopiero) ubezwłasnowolniono. Dręczył żonę i dzieci, utrzymywał harem, a obok haremu hołubił tak zwane kadetki. Były to małe dziewczynki, często głodne i zaniedbane (Marcin był nieprawdopodobnie skąpy), które miały zostać jego kochankami, gdy dorosną. Marcin był bowiem człowiekiem wyjątkowo lubieżnym.
Fot. Robert Kowalewski / AG
Proces ubezwłasnowolnienia młodego Radziwiłła trwał bardzo długo, dobiegł końca wtedy, kiedy z Marcinem już nie dało się wytrzymać. Imaginacje, jakie go prześladowały były nie do zniesienia i zagrażały życiu domowników. Zwidy i omany, które go dniem i nocą nawiedzały przerażały wszystkich.
Ojciec Marcina, Michał, pałac na Miodowej w którym się działo, odsprzedał po latach Ludwikowi Pacowi (od redakcji: zasłużony żołnierz Powstania Listopadowego). Obecnie jest tu siedziba Ministerstwa Zdrowia, które zapewne poradziłoby sobie z chorobą Marcina Radziwiłła. Duch jego nie uspokoił się do tej pory i wciąż "nie tylko po obłokach błądzi". Nieraz w jakimś zaułku trzęsący się ze strachu cień, rozpaczliwie szukający schronienia.
Duch znanego warszawskiego hazardzisty Mikołaja Pierepletczykowa to był zupełnie inny duch. 'A że jak wiadomo hazard był jego największą pasją, zaś brzęk monet nie tylko przyprawiał o dreszcze, w tajemnych zakamarkach Hipoteki jeszcze dziś da się słyszeć ów charakterystyczny dźwięk monet albo szelest banknotów. A przecież nikt tu nigdy nie posługiwał się żywą gotówkę! Jakże wytłumaczyć ten osobliwy szelest i brzęk? Przed wojną słyszały go wielokrotnie panie sprzątające pokoje późnym wieczorem. Do tej pory nie wiadomo czy, legenda to, czy prawda?"
*Dom Pierepletczykowa stał w pobliżu Hipoteki, a gdy spłonął, Pierepletczykow który swoim sprawom majątkowym poświęcał sporo czasu, przeniósł się do Hipoteki.
Warszawskie duchy lubią zaułki, zaułki lubią duchy. Tę starą prawdę potwierdzają losy pałacu Zamoyskich na ulicy Foksal, stanowiącej jak to kiedyś mawiano "lekarstwo skutecznie na wszelką posępność". Tyle tu było igraszek, zabaw i rozrywek. Pałac Zamoyskich zbudowano w pięknym, otoczonym drzewami kąciku wciśniętym w sam koniec ulicy. Ta bogata rodzina miała mnóstwo pałaców rozsianych po całej Warszawie, między innymi Błękitny na Senatorskiej, ale ten na ulicy Foksal uważanym jest za najpiękniejszy. Zaprojektował go Leander Marconi, architekt wybitny, który sam "podobno" wybrał to miejsce, albo namówił na nie Zamoyskiego.
Za pałacykiem, wciąż kruchym i pięknym rozciągają się jak kiedyś ogrody. Nieraz - jakoby - przechadza się po nich, zachwycony jak przed laty Warszawą, marszałek Foch. Widać jak wymachuje elegancką laseczką, poprawia wysoką czapkę i podkręca wąsa. Jego duch jest wyraźnie zadowolony z tego, że wciąż zdarza mu się bywać w Warszawie, kiedyś Paryżu Północy.
Nie od dzisiaj mówi się, że na Długiej straszy. Nie na całej ulicy, ale na pewno w jednym z pałaców, nazwanym nie bez racji pałacem Pod Czterema Wiatrami. Bo tu właśnie straszą wiatry uwięzione w czterech kamiennych posągach: Boreasz, Eurus, Notus oraz Zefir.
Duchów w tym pałacu jest wiele, nie tylko dobrych. Do złych należy duch Kurta Hoffmana, kierownika warszawskiego Arbeitsamtu, który został rozstrzelany w swoim gabinecie przez żołnierzy podziemia.
Jeszcze całkiem niedawno różni ludzie opowiadali, że w pałacu wcale nie przestało straszyć. Ksiądz Stanisław Staszic podobno wciąż się pojawia, a zdarza się to w każdą kolejną rocznicę jego śmieci. A że jej data nie jest dokładnie znana, nigdy nie wiadomo gdzie, komu i kiedy się pokaże. Nieraz przemknie bocznym korytarzem, albo wychynie z jakiego zakątka, czy też z bibliotecznej szafy wypełnionej starymi księgami. Zawsze jest przejmująco blady. Jak to duch.
Spodobało ci się? Polub nas
Najdłużej straszyło jednak - a może nadal straszy? - w położonej niedaleko Katedry Mansjonarii. Ta zagadkowa kamienica stoi u wylotu ulicy Świętojańskiej na plac Zamkowy, a jej niezwykła nazwa, przypominająca egzotyczne imię, pochodzi od mieszczącego się tu przed wiekami kolegium księży mansjonarzy mazowieckich śpiewających psałterze u świętego Jana. Zwie się ją także kamienicą książąt mazowieckich, gdyż tutaj właśnie mieszkał książę mazowiecki Stanisław, znany podówczas lampart i hulaka. Stanisław, w bardzo młodym wieku (miał zaledwie dwadzieścia cztery lata) zmarł, jak wtedy mawiano na "chorobę niedocieczoną dzień przed świętym Wawrzyńcem". Było to 8 sierpnia 1524 roku. Gadano, że został otruty, a o tę niesłychaną zbrodnię, popełnioną prawdopodobnie na skutek intryg królowej Bony, posądzono dwie usługujące na książęcym dworze kucharki. Sąd, jaki to tam sąd! Postawił im zarzuty, że systematycznie podtruwały księcia. A Stanisław był alkoholikiem i być może zaszkodził mu także nadmiar wypitego wina, czego nie dało się ukryć przed historią.
fot. Natalia Bet
Kiedy Stanisław zamienił się w ducha, obie podejrzewane o zbrodnie kucharki zostały zamęczone na ówczesnym miejscu kaźni, tak zwanym Piekiełku. Dziś stoi tutaj pomnik Jana Kilińskiego. "Piekarska jakaś, rodem z Krakowa i wieśniaczka Klimaszewska, żywcem zostały spalone" (cyt. "opowiadania o Starej Warszawie Wiktora Gomulickiego, rok wydania 1900).
fot. Natalia Bet
Trudno więc aby te dwie nieszczęsne kobiety nie straszyły w Mansjonarii. Przez długie wieki, podobno jeszcze w pierwszych powojennych latach, słychać było jakieś rozmowy prowadzone w pradawnej polszczyźnie gęsto przetykanej łaciną, jakieś przesuwanie mebli, dźwięczenie naczyń, brzęk tłuczonego szkła. A potem znów kroki i szepty oraz dziwne szelesty.
* Materiał powstał na podstawie książki "Gdzie w Warszawie straszy?" Danuty Szmit-Zawieruchy, varsavianistki, autorki licznych książek poświęconych Warszawie.