Czekają tu już od 5 rano. Polacy osobno, Ukraińcy osobno. Sprawdziliśmy, jak się szuka pracy na czarno w Warszawie

- Poza Warszawą robią za 10 zł i są szczęśliwi. Tu się wszyscy zgadali i tylko od 15 w górę - narzeka mężczyzna, który szuka rąk do pracy. Na czarno i na chwilę - dzień, dwa. Koszenie trawy, pielenie, prace w polu, sprzątanie, remonty, przeprowadzki. To wszystko mogą robić ludzie - Polacy i Ukraińcy - którzy już od bladego świtu czekają na tzw. bazarkach niewolników. Odwiedziliśmy dwa z nich - w Warszawie i Piasecznie.
Bazarek niewolników przy Grochowskiej na Pradze Bazarek niewolników przy Grochowskiej na Pradze JS

Polacy razem, Ukraińcy razem

Są w Warszawie i okolicach miejsca, gdzie zbierają się poszukujący pracy. Dorywczej, fizycznej i na czarno. Polacy, Ukraińcy, czasem Białorusini. Bezrobotni, dłużnicy, emeryci, którzy chcą sobie dorobić. Czekają, aż ktoś podjedzie i zabierze do roboty. W polu, w szklarni, na budowie. Bez umowy, bez ubezpieczenia.

W jednym z tego typu miejsc, tzw. bazarku niewolników na Grochowskiej, tuż przed urzędem pracy, ruch zaczyna się tuż po 6 rano. W środę jest tam kilku mężczyzn w raczej średnim wieku. To przede wszystkim Polacy. Ukraińcy stoją kilkadziesiąt metrów dalej, przy skrzyżowaniu z Majdańską. A wszystko odbywa się pod nosem policji - zaraz przy urzędzie jest siedziba rejonowego Wydziału do walki z Przestępczością Gospodarczą i Korupcją.

Bazarek niewolników w Piasecznie Bazarek niewolników w Piasecznie JS

Zatrzymują się furgonetki

Na bazarek idę około 5. O 6.30 mężczyzn jest już około dziesięciu. Torby i plecaki postawili obok, wciąż przychodzą nowi, podają sobie ręce. W pewnym momencie na czerwonym świetle na Grochowskiej zatrzymuje się furgonetka. Dwóch z czekających wsiada do szoferki i odjeżdża. Przed 7 do grupy podchodzi mężczyzna, dołącza do niego inny i razem udają się do jego samochodu po drugiej stronie ulicy.

Potem część stojących się wykrusza - z tego, co mówią zainteresowani, po 7 są już mniejsze szanse na znalezienie roboty.

Bazarek niewolników przy Grochowskiej na Pradze Bazarek niewolników przy Grochowskiej na Pradze JS

W poniedziałek nie ma co przychodzić

Podchodzę do grupki mężczyzn. Na rozmowę godzi się tylko Tadeusz, który na targu nie bywa codziennie - dorabia sobie tu do emerytury.

- W poniedziałek nie ma nawet co przychodzić - czeka wtedy nawet 50 osób - mówi. Jak dodaje, są tu ludzie z całej Polski, nawet ze Szczecina. Także bezdomni. - Wychodzą z noclegowni albo nocują na działkach, jedzą w jadłodajniach i szukają roboty. Dziś tu, jutro gdzie indziej - dodaje. Bo miejsc takich jak to jest w Warszawie i okolicach kilka. - W Piasecznie, w Jabłonnie czy na Woli - przekonuje.

Bazarek niewolników przy Grochowskiej na Pradze Bazarek niewolników przy Grochowskiej na Pradze JS

Budowlanka, przeprowadzki

Na Wspólnej Drodze - jak mówią na targ od nazwy ulicy naprzeciwko urzędu - stoją sami mężczyźni. Prace są z tych cięższych - budowlanka, przeprowadzki. Ktoś podjeżdża, mówi, ilu i do czego potrzebuje, ile płaci i zabiera tych, co są chętni. - Czasami wybiera, patrzy na aparycję - opowiada Tadeusz. Zdarza się, że umawiają się na późniejszą godzinę, np. wyniesienie mebli o 15.

Stawki? W granicach 15 złotych. Dziennie można zarobić na czysto od 100 do 150 zł, gdy pracuje się dziesięć godzin. Pytam, czy Ukraińcy biorą mniej. - Nie, tyle samo. Są dobrze zorientowani - odpowiada.

Pytam, jak to jest z tą robotą? - Loteria to jest - mówi Tadeusz. Dziś prawie nikt nie podjeżdża. A stoi się zwykle do 9, 10. Potem nie ma sensu. Idziemy zobaczyć, gdzie na oferty czekają Ukraińcy. Ale ok. 8 już nie ma tam nikogo. - Grosza jakiegoś masz? - pyta nagle na koniec Tadeusz. - Dyszkę daj!

Bazarek niewolników przy Grochowskiej na Pradze Bazarek niewolników przy Grochowskiej na Pradze JS

"Weź mnie pan nie wku***aj"

Pytam, czy zdarzają się oszuści. - Weź mnie pan nie wku***aj - obrusza się Tadeusz. Jeden pracodawca wziął go na trzy dni pracy do Ząbek. Pierwszego dnia zapłacił wszystko, drugiego zaczęły się, jak opowiada mężczyzna, "chachmęty". Dostał tylko pół stawki, trzeciego dnia jeszcze mniej. - I co zrobić, skoro wszystko jest na czarno? Policję wzywać? Nie ma umowy, nie ma dowodu - komentuje.

Jak jedzie się na fuchę z nieznajomymi, trzeba też uważać, żeby tymczasem oni czegoś nie ukradli. Współpracownikom albo pracodawcy. Pewnego razu szefowi zniknęła wiertarka. Oraz jeden z pracowników. Pracodawca spytał Tadeusza i pozostałych, czy znają zbiega. - Tyle, co pana. Wiedział pan, z kim tańczy, trzeba było spisać dane z dowodów - odparł mu mężczyzna.

Tadeusz opowiada, że taki oszukany szef może szukać zemsty. - Przyjeżdża innym samochodem, wypatruje złodzieja. Zlokalizuje go - przyjeżdża kolega, niby zabiera delikwenta do roboty, a za autem jedzie drugie z kilkoma karkami. Wywożą do lasu i winowajca dostaje bęcki - mówi Tadeusz.

Bazarek niewolników przy Grochowskiej na Pradze Bazarek niewolników przy Grochowskiej na Pradze JS

Policja robi prawdziwą obławę

Naloty policji? Mówi, że zdarzają się, średnio dwa razy w tygodniu. Jak widać radiowóz, niektórzy oddalają się spiesznym krokiem - rzeczy przechowają im kumple. - Bo tu cały majątek to to, co na garbie - mówi emeryt. Można schować się za bramą czy w toalecie w urzędzie pracy.

Czasem, jak opowiada, policja robi prawdziwą obławę. - Radiowozy nadjeżdżają z dwóch stron, wyskakuje dziesięciu chłopa, uciec nie jest łatwo. Sprawdzają dokumenty. Wśród chętnych do pracy są też dłużnicy. Wzięli kredyt, potem stracili legalne źródło dochodu, mają komornika na karku i tu na czarno próbują coś zarobić - opowiada Tadeusz.

Bazarek niewolników w Piasecznie Bazarek niewolników w Piasecznie JS

Bazarek niewolników w Piasecznie

W Piasecznie "targ" zaczyna się wcześniej. W czwartek po 5 rano na przystanku przy Jana Pawła II niedaleko Dworcowej jest już kilkanaście osób. Na razie większość to kobiety. Wszystkie z Ukrainy. Kilkanaście metrów dalej stoją ich rodacy płci przeciwnej. Na słupach ogłoszenia pisane cyrylicą - odręcznie i drukowane, jak to agencji pracy.

Bazarek niewolników w Piasecznie
JS

5:38 - podjeżdża biały van. Kobiety od razu otaczają auto, rozpoczynają się negocjacje. Po chwili do środka wsiada kilka z nich. Potem podchodzi jakiś mężczyzna. Pada "dzień dobry" po polsku i od razu otacza go wianuszek chętnych.

Bazarek niewolników w Piasecznie
JS

Zbiera się coraz więcej mężczyzn. Po 6 jest już ich kilkunastu, kobiet też przybywa. Średnia wieku to na oko jakieś 40 lat, ale zdarza się też sporo młodszych. Do kobiet podchodzi Polka. - Do czego? - pytają od razu. Mija moment i targ dobity, cztery idą z nią. Kolejny samochód - kolejne trzy panie wsiadają.

Teraz wolno przejeżdża inne auto, ale w środku już jest czterech facetów. 

Bazarek niewolników Bazarek niewolników JS

Interwiu? A może Interpol?

Ukrainki nie chcą rozmawiać. - Interwiu? A może Interpol? - śmieją się. Tylko Irina spod Iwano-frankiwska (daw. Stanisławów) nie ma oporów. Już od 17 lat jest w Polsce. Głównie dlatego, że blisko stąd do domu. - Tyle samo do Warszawy, co do Kijowa, w którym nigdy nie byłam - zaznacza.

Dlaczego Polska? - Bo płacą lepiej, ale niewiele lepiej - wyjaśnia. I mówi, że ci, co za ojczyzną tak nie tęsknią, jadą dalej, do Niemiec czy Włoch. - U nas też jest normalnie, są łazienki, wszystko jest - śmieje się ze stereotypu zacofanej Ukrainy. Kilkanaście lat temu, dodaje, była większa bieda. Ale wciąż w Polsce można więcej zarobić.

Irina teraz pracuje, by opłacić studia dla wnuków. Jak tłumaczy, trzeba mieć m.in. na łapówki.

Bazarek niewolników w Piasecznie Bazarek niewolników w Piasecznie JS

12 zł za godzinę? To za mało

Podjeżdża kolejny samochód, Irina idzie uczestniczyć w negocjacjach. Te jednak spełzają na niczym. - Do zbierania fasoli chciał za 12 zł za godzinę - mówi mi. - Za mało. Jakby na stałe było, to może. Tak to 14, 15 zł - podkreśla.

Długo miała tu stałą pracę. Robiła za pomoc w kuchni, ale kiedy nowy właściciel władzę oddał tam swojej teściowej, która zamiast współpracy wolała despotyczne rządy, Irina odeszła. Teraz szuka czegoś na krótko.

Jest tu legalnie, ma zaproszenie dla cudzoziemca od wojewody. Na miejscu jest też jej syn, który teraz próbuje ściągnąć do Polski swoją żonę i dziecko. Robi remonty, a pracodawca bardzo go ceni i zapewnia mieszkanie.

Policja? Raczej jej tu nie ma, ale Irina się nie boi, bo wszystkie papiery ma.

Bazarek niewolników w Piasecznie Bazarek niewolników w Piasecznie JS

"Szto ty pie***lisz!"

Podjeżdża następny potencjalny pracodawca. Ale kobiety są oburzone. Szuka do pracy 100 km za Warszawą. - Szto ty pie***lisz! - grzmi jedna.

Idę do ukraińskich mężczyzn. Nie chcą rozmawiać. - Za pieniądze, k**wa, za darmo nie będę mówił - stwierdza jeden z nich. Świeci złotymi zębami. Argument, że i tak na razie czekają i nic nie robią, do nich nie przemawia. Udaje mi się tylko dowiedzieć, że warto stać tu nawet do 10. Fuchy są różne - wcześnie z rana szukają do pracy w polu, potem do innych.

Cały czas podjeżdżają auta, zabierają ludzi. Ale i tych ciągle przybywa.

Bazarek niewolników w Piasecznie Bazarek niewolników w Piasecznie JS

Ci, co lubią pić

Polacy stoją za rogiem pod starą mleczarnią na Dworcowej. Ale, jak mówi zarówno Irina, jak i Ukraińcy, tam czekają głównie ci, co pić lubią. - Jakby dobrze pracowali, to by nie musieli tu stać - uważa kobieta.

Dziś jest ich tu tylko kilku. Akurat podjeżdża pracodawca. Szuka dwóch na budowę. - Jedno-dwa piwa można wypić, ale na budowie jest alkomat - informuje z marszu. - Widzi pan, jak to wygląda - mówi mi jeden z czekających, który zdecydował się z nim jechać. Drugiego chętnego szef tu nie znalazł.

Podchodzi inny, szukający ludzi do pracy. Do koszenia trawy. Pyta mnie, czy jestem zainteresowany. - Za ile? - próbuję wcielić się w rolę chętnego do pracy. - Ile pan chce? - odbija piłeczkę. - 15? - ryzykuję. Zgadza się. Mógłbym już jechać kosić, ale przyznaję się, że jestem z Metrowarszawa.pl.

Mirosław ma firmę budowlaną, szuka ludzi do różnych robót. Na tym bazarku jest pierwszy raz. Największy problem? - Wszyscy piją. I Polacy, i Ukraińcy. Alkomat jest, więc nie można. Zaraz ma taki na koparkę wsiąść, a pokazuje 1,3 promila - opowiada. Jak któryś pierwszego dnia pracuje, a drugiego już się nie pokazuje, to wiadomo, że wziął pieniądze i poszedł w tango. Kobiet nie zatrudnia, bo praca ciężka. Tutaj przyszedł szukać na krótko - na stałe zatrudnia na umowy, jak podkreśla.

- Poza Warszawą robią za 10 zł i są szczęśliwi. Tu się wszyscy zgadali i tylko od 15 w górę - narzeka.

Idzie szukać szczęścia dalej, podchodzi do pozostałych Polaków. - 17 zł - mówi jeden z nich. Pracować umie? Mierzą się wzrokiem. - Pije pan? - pyta Mirosław. Chwila ciszy. - Za kołnierz nie wylewam - przyznaje w końcu mężczyzna. - Pytam, czy dzisiaj jest pan pijany - Mirosław nie bawi się w dyplomację. Jest nieco po 7. - Jedno piwo wypiłem, nie będę pana oszukiwał - odpowiada szczerze tamten. - To dziękuję - słyszy w odpowiedzi. W końcu udaje się z trzecim. Odjeżdżają razem.

Bazarek niewolników Bazarek niewolników JS

"Nie można im zabronić stania tam"

Policja, jak poinformował nas rzecznik prasowy komendy w Piasecznie, interweniuje na bazarku przy ulicy Dworcowej, ale również w innych miejscach w Warszawie. - Takich punktów jest kilka w stolicy. Policja prowadzi akcje we współpracy ze strażą graniczną, która upoważniona jest do kontrolowania, czy osoby zbierające się w tych miejscach mają zgodę na pobyt w kraju - mówi kom. Jarosław Sawicki. Jak dodaje, w większości przypadków Ukraińcy, zbierający się na bazarku, przebywają w Polsce legalnie. - Pojedyncze osoby nie mają zgody na pobyt - informuje.

Inną kwestią, jak mówi, są zgłoszenia od samych mieszkańców. - Interweniujemy również dlatego, gdyż te miejsca są uciążliwe dla ludzi. Samochody, które zatrzymują się po pracowników, tamują ruch, powodują utrudnienia. Mieszkańcy skarżą się również na zaśmiecanie i zanieczyszczanie terenu - mówi i dodaje: Mieszkańcy nawet apelowali, aby samorząd wydzielił specjalne miejsce na takie spotkania, ale oczywiście nie można tego zrobić. Nie możemy wyznaczyć miejsca, w którym odbywać się będzie nielegalne zatrudnianie.

"Nie możemy zabronić ludziom, żeby tam stali"

Sawicki podkreśla, że działania policji polegają przede wszystkim na interweniowaniu, gdy dochodzi do zakłócania porządku lub gdy jest podejrzenie, że ktoś nie ma zgody na pobyt w kraju. Wtedy wkracza również straż graniczna. - Nie możemy zabronić ludziom, żeby tam stali - przekonuje.

Co z samymi pracodawcami, którzy zatrudniają na czarno? - Policja nie ma obowiązku sprawdzania, czy pracodawca zatrudnia tych ludzi na umowy, czy odprowadza podatki i składki. To obowiązek inspekcji pracy. Oczywiście, jeśli jakiś urząd prosi nas o wsparcie, to zawsze go udzielamy - wyjaśnia. Jak podkreśla, "bazarki niewolników" to problem ogólnopolski. - Skoro jest popyt, jest i podaż - mówi.

Na końcu przekonuje, że w najbliższym czasie mają się odbyć kolejne akcje policji i straży granicznej na bazarkach niewolników.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Co sądzisz na ten temat? Napisz do nas: listy_do_metrowarszawa@agora.pl

Więcej o: