Żeby mieć na życie, sprzedają wszystko, nawet pamiątki po bliskich. "Najlepsze są dni, gdy ktoś umiera"

Buty po żonie za 15 złotych, patera po rodzicach za 80. Warszawscy seniorzy sprzedają prywatne rzeczy i pamiątki, by mieć na jedzenie i leki. - Miesięcznie zarobię 800 złotych, ale nie mam emerytury ani renty - żali się pan Gienek, handlarz sprzed Hali Mirowskiej.
Hala Mirowska Hala Mirowska Fot. Tomasz Golonko

Szlafrok po żonie, ciuchy od znajomej

Hala Mirowska. Tu od wczesnych godzin porannych rozkładają się z towarem nie tylko sprzedawcy warzyw, owoców czy mięsa, ale też tzw. drobni handlarze. W większości to emeryci i renciści, którzy chcą dorobić do niskich emerytur. Co sprzedają? Wszystko. Kosmetyki, chemię gospodarczą czy sprzęt AGD. Wśród nich przeważają ci, którzy sprzedają swoje prywatne przedmioty - ubrania oraz pamiątki. Niekiedy to bezcenne przedmioty, które oddają za kilka złotych. Dlaczego się na to godzą?


Fot. Tomasz Golonko

Wielu nie pracowało tyle lat, by dostać godną emeryturę. Tak jak pani Kasia, która handluje zarówno ciuchami ze swojej szafy, jak i garderobą koleżanek. - Nie każda moja znajoma ma odwagę tu przyjść, rozłożyć towar i sprzedawać, więc niepotrzebne ciuchy oddają mi. I wylicza: Szalik jest za 8 złotych, garsonkę sprzedam za 20 złotych.

Hala Mirowska Hala Mirowska Fot. Tomasz Golonko

Nie jestem złodziejką

Przyznaje, że emerytura to nie wszystko, czego jej brakuje. Nie ma również domu. - Jestem bezdomna, mieszkam kątem, gdzie się da. Na co zbieram? Na jedzenie i papierosy. Przyznaję, że palę fajki. Dziennie ze sprzedaży ciuchów zarobię ok. 30 złotych. Wszystko wydam ma bieżące potrzeby. Czy są dni, że nic nie zarobię? No pewnie. Wtedy po prostu nie palę, nie jem, ale nigdy nie kradnę. Wolę chodzić głodna niż być złodziejką.


Fot. Tomasz Golonko

Seniorka wyjaśnia, że straciła dom, ponieważ nie płaciła rachunków. Została eksmitowana. Mogłaby pójść i załatwić w urzędzie swoje sprawy, ale wtedy, zamiast zarobić na chleb, nie będzie miała nic. Czy tak wyobrażała sobie życie w wieku 70 lat? - A nigdy! Ale ja nie narzekam na swój los. Zdradzę panu, że rozkładam się zawsze w okolicach nawiewników, z których leci ciepłe powietrze, więc nigdy nie jest mi zimno. I to mnie zawsze cieszy najbardziej - mówi.

Hala Mirowska Hala Mirowska Fot. Tomasz Golonko

Na dobry obiad

Kilkaset metrów dalej towarem handluje pan Krzysztof i pani Ewa. Są parą, ale bez ślubu. On sprzedaje filmy DVD, które kiedyś oglądał. - Drogówka świetna, filmy o projektancie mody Yves Saint-Laurencie ciekawy - wylicza mężczyzna. I dodaje: Odsprzedaję za jedną trzecią wartości rynkowej, czyli po 5 złotych.


Fot. Tomasz Golonko

Na co para zbiera pieniądze? Na przykład na dobry obiad. - Chodzimy do knajpki wege dla młodych, tu na Woli. Dobry obiad można zjeść za 16 złotych, co nie, Misiek? - retorycznie pan Krzysztof pyta swoją miłość. Pani Ewa: Ja akurat lubię bez mięsa, ty już nie za bardzo - śmieje się kobieta.

Para dodaje, że przychodzi pod Halę Mirowską handlować dla towarzystwa i "dotlenienia się": - Wie pan, wychodzę z założenia, że zamiast wyrzucić na śmietnik, to lepiej przyjść i sprzedać - mówi kobieta. - Bo jak nie my, to inni wezmą ze śmietnika i sprzedadzą - dodaje.

Hala Mirowska Hala Mirowska Fot. Tomasz Golonko

Najlepsze są dni, gdy ktoś umiera

Jędrzej jako jeden z nielicznych tutaj mówi, skąd naprawdę bierze towar: - Zbieram po śmietnikach. Czasami kilkanaście kilometrów zrobię w nocy z moim kumplem, aby znaleźć rzeczy nadające się na sprzedaż.

Co sprzedaje? - Klapę od klozetu, przedłużacze czy porcelanę. Czasami sam nie wiem, do czego pewne rzeczy są, ale biorę i próbuję sprzedać. Bywa tak, że to klient mi powie, do czego służy dany przedmiot - opowiada. Jakie ma stawki? - Podstawki pod szklanki są na przykład po złotówce - przyznaje.

45-latek nie chce pokazywać twarzy, natomiast chętnie zdradza kulisy swojej pracy. - Najlepsze są dni, gdy ktoś umiera, a jego rzeczy wyrzucane są na śmietnik. Po starych ludziach wyrzuca się niemal wszystko, bo dzieci uważają, że te przedmioty nie mają wartości. To nieprawda. Nawet nie wiedzą, co wyrzucają.


Fot. Tomasz Golonko

Jędrzej dodaje, że w kontenerach można znaleźć przedmioty warte kilkaset złotych. - Kiedyś znalazłem komplet srebrnych sztućców, które były związane gumką. Na pierwszy rzut oka wyglądały jak zużyte, zwykłe widelce i noże. Gdy zaniosłem do lombardu od razu powiedzieli, że to srebro. Dostałem za nie 150 złotych - mówi uradowany.

Kto kupuje rzeczy zebrane przez Jędrka? 45-latek przyznaje, że najwięcej klientów ma wśród młodych ludzi. - Kupują to, czego w życiu na oczy nie widzieli. Albo lampy czy ozdobne szklanki. Wszystko, co z lat 70. Dlatego takich przedmiotów też szukam. A dorośli chcieliby wszystko za darmo. I kończy: - Zimą źle się handluje, bo ludzi jest mniej.

Hala Mirowska Hala Mirowska Fot. Tomasz Golonko

Od dwóch lat jest ch**nia

- Ludzi nie ma, jest coraz gorzej - mówi pan Witek, który sprzedaje kosmetyki. - Starzy umrą i tu już nikt nie przyjdzie, bo młodzi robią zakupy na Allegro albo OLX. Jeszcze inni chodzą do marketów - dodaje.

Pan Witek jest bezrobotny. Mówi, że rozważa zarejestrowanie się w Urzędzie Pracy. Na razie żyje z pensji żony. - Handluję tak od 30 lat, sprzedaję, co popadnie. Teraz wziąłem się za kosmetyki, ale bywa, że wyprzedaję, co mam. Żona nie gania mnie do pracy, bo wie, że zdarzy się, że w miesiącu zarobię kilkaset złotych - przekonuje.


Fot. Tomasz Golonko

Mówi, że przed Halą Mirowską stoi trzeci tydzień po dłużej przerwie. - Nic nie zarobiłem, a idzie grudzień i święta. Trzeba szukać zarobku. Naprawdę jest ciężko z tego handlu wyżyć - opowiada. - Od dwóch lat jest ch**nia, bo Biedronkę w Feminie otworzyli - szczerze wyznaje. - Po wakacjach może było lepiej, ale teraz znów wszystko siadło. Te dziadki z Nowolipek chodzą teraz do Biedronki, a coraz rzadziej tu do Mirowskiej - dodaje.

Hala Mirowska Hala Mirowska Fot. Tomasz Golonko

Najcenniejsza była patera

Nieco lepiej jest u pana Gienia, którego spotykam przed głównym wejściem do Hali Mirowskiej. Na rozłożonych kartonach sprzedaje posrebrzane przedmioty. - Zarabiam miesięcznie od 800 do 1000 złotych - mówi dumnie. - Nawet, jak mam więcej, to innym daję. Na przykład jednemu panu po udarze, co tu zbiera na leki, to czasem dam z 10 złotych - opowiada.

I zaczyna reklamować swój towar: - Szkatułki są po 80 złotych, te mniejsze przedmioty po 35. Wynoszę z domu, odkupuję od innych i handluję, bo nie mam renty, a o emeryturę się staram - mówi. Sprzedaje srebro, ale handluje też koralami oraz kryształami. - Mam 70 lat, to się przez życie tego nazbierało - mówi. Najcenniejszą rzecz, jaką musiał oddać, to srebrna patera z Norblina.


Fot. Tomasz Golonko

- Dostałem ją w spadku po rodzicach. Była u mnie przez 50 lat, u rodziców jeszcze dłużej. To była rodzinna pamiątka - żali się senior. Za ile ją oddał? - Za 80 złotych - mówi ze smutkiem.

To, co 72-latek zarobi, wydaje na jedzenie. Czynsz opłaca kuzyn, u którego pan Gienek zatrzymał się po powrocie z Niemiec. - Pracowałem tam pięć lat i odłożyłem dużo pieniędzy. Mój kuzyn zadłużył mieszkanie na 20 tysięcy złotych, więc umówiliśmy się, że ja go spłacę w zamian za możliwość mieszkania u niego - wyjaśnia.

Hala Mirowska Hala Mirowska Fot. Tomasz Golonko

Najgorsze w tej robocie? Zima i straż miejska

Wszyscy drobni handlarze, z którymi rozmawialiśmy, przyznają, że dorabiają do niskich emerytur i rent. Niektórzy mówią, że handel to ich jedyne źródło utrzymania. Za kilkaset złotych zarobionych na sprzedaży swoich osobistych przedmiotów muszą kupić jedzenie oraz leki, które średnio kosztują seniorów sprzedających przed Halą Mirowską około 200 złotych miesięcznie.

I, choć zdania na temat tego, czy takie życie jest lekkie, były podzielone, to wszyscy byli zgodni co do tego, co jest największym utrapieniem w tej "branży". - Straż miejska nas gania - mówi pan Gienek. I wylicza: - Potrafią wlepić nam, biednym ludziom, mandat po 100 złotych!


Fot. Tomasz Golonko

Pani Kasia przyznaje, że nigdy nie dostała mandatu, ale widzi, jak straż gania ludzi: - Panie Tomku, przecież to starsi i biedni ludzie, dlaczego im się wlepia mandaty, a nie prawdziwym złodziejom - pyta retorycznie seniorka sprzedająca pod Halą Mirowską ubrania.

Jeszcze inni dodają, że straż miejska potrafi odebrać towar tłumacząc, że jest z nielegalnego źródła, a sami sprzedawcy nie mają pozwolenia na sprzedaż. - Ile razy już mi strażnicy zawinęli moje prywatne rzeczy. Porcelanę po rodzicach, sprzęt AGD z własnego domu - mówi pan Józef, który handluje przed Halą Gwardii używanym sprzętem gospodarstwa domowego. I kończy: - Gorsza od strażników jest tylko zima.

Więcej o: