- Gdy dowiedziałam się, jaką będę dostawać emeryturę, popłakałam się - mówi 66-letnia pani Wanda. Jest emerytką od sześciu lat. Poznajemy się na Woli, na podwórku Osiedla za Żelazną Bramą. Otaczają nas bloki, modne warszawskie knajpki. Nad nami górują nowoczesne wieżowce, pod które podjeżdżają luksusowe auta. Pani Wanda zdradza, ile wynosi świadczenie emerytalne. - Wstyd się przyznać, ale 1050 złotych. Chyba jedna z najniższych w państwie. Po opłaceniu czynszu i mediów zostaje mi dokładnie 203 złote na jedzenie i leki - wyznaje.
Pani Wanda jakoś żyje tylko dzięki wsparciu dzieci. - Córki opłacą rachunki, syn zrobi zakupy. Sama liczę każdy grosz. Zakupy robię w Biedronce, często zaglądam do kosza z przecenami, szukam produktów, które mają krótki termin ważności, żeby mniej wydawać na jedzenie - opowiada.
Pani Wanda wraca właśnie z zakupów. W siatce tylko pieczywo. - Taniej w dużym sklepie niż w osiedlowej piekarni. Jakbym nazwała swoje życie w Warszawie po 35 latach pracy? Zwykłe ubóstwo - kończy smutno warszawska seniorka.
Wśród warszawskich emerytów są tacy, którzy, aby zarobić na chleb, wychodzą na ulice i sprzedają własne ubrania czy naczynia. Takie osoby spotkać można m.in. przed Halą Mirowską i Halą Gwardii.
- Klapki po pięć złotych, garnek oddam za 10 - mówi pani Irena, która dostaje 950 złotych świadczenia emerytalnego miesięcznie. Po zapłaceniu rachunków, na codzienne wydatki zostaje niewiele. - Dorabiam, żeby chociaż na chleb i masło było - wylicza. Co jak nie dorobi? - Nie jem - kończy emerytka. Po chwili przyznaje, że są okresy, gdy mięsa nie widzi na oczy.
W sezonie letnim handluje kwiatami, które zbiera na działce oraz warzywami z działkowego ogródka. - W lecie idzie lepiej, bo mam nagietki i koper. Wszystko, by kilka złotych wpadło. Liczy się każda złotówka - podkreśla. W przeciwieństwie do pani Wandy, nie może prosić o pomoc rodzinę. - Córka mi zmarła, mąż też. Nie mam już nikogo - mówi.
Pani Alicja z warszawskich Jelonek jest emerytką od trzech lat. Wcześniej przez 10 lat pracowała w biurze w wojsku. Można powiedzieć, że na razie żyje jej się lepiej od pani Wandy i Ireny, bo ma własną działalność. - Od 26 lat prowadzimy z mężem zakład fryzjerki. Ale przestańmy zaklinać rzeczywistość. Emeryci w Warszawie to biedota. Do końca życia musimy liczyć każdy grosz - mówi. - Gdybym nie miała własnej pensji, to jadłabym szczaw - ironizuje 63-latka.
Nawiązanie do 'szczawiu' to oczywiście pstryczek w nos politykom, a dokładniej marszałkowi Stefanowi Niesiołowskiemu, który mówił w 'Kropce nad i', że za jego czasów też była bieda, a dzieci jadły szczaw z nasypów. - Mam żal do polityków wszystkich opcji. Nikt nigdy nie wziął odpowiedzialności za emerytury, dlatego są takie, jakie są - żenujące i odbierające nam - emerytom - godność - tłumaczy pani Alicja.
Odważnie mówi, jak wygląda jej sytuacja: Na rękę dostaję 986 złotych emerytury miesięcznie po 36 latach pracy. Czynsz - 730 złotych miesięcznie. Tu już mogłabym postawić kropkę, bo z emerytury za nic innego bym nie mogła zapłacić. A przecież jeszcze rachunki za wodę i prąd. Nie mówię już o tym, że człowiek musi jeść, odwiedzić lekarza, pójść do dentysty.
Co by zrobiła, gdyby nie miała własnej firmy? - Nie mam zielonego pojęcia - przyznaje. - Jedno jest pewne. Przeciętna emerytura jest niska, a co mają powiedzieć emeryci z Warszawy, gdzie życie jest najdroższe? To ja panu zdradzę. Nic. Bo starość nie ma prawa głosu - kwituje.
- Moja emerytura wynosi niecałe 1200 złotych na rękę po 30 latach prowadzenia firmy - mówi pani Mirosława z Bemowa. W dzielnicy prowadzi od 30 lat magiel. Gdyby nie jej własna działalność, musiałaby prosić dzieci o pomoc. - Wie pan, jakie to przykre prosić się po tylu latach pracy o jedzenie? - zwierza się.
Pani Mirosława marzyła o tym, aby na emeryturze w końcu mieć spokój i odpocząć. Dziś wie, że nie może zamknąć firmy. - Każde zlecenie biorę, aby zarobić na czynsz i jedzenie - mówi.
Przyznaje, że kiedyś magiel osiedlowy to było coś. - Dobry biznes i można było odłożyć. Gdy byliśmy młodzi, to żyliśmy z mężem dostatnio. Niczego nam nie brakowało. Mieliśmy trójkę dzieci i robiliśmy wszystko, aby im też niczego nie zabrakło. Dziś jest zupełnie inaczej. Ludzie chodzą do pralni w supermarketach albo do automatów piorących, bo jest taniej - wylicza emerytka.
Efekt? Zaczęło ubywać mi klientów. - Żeby się utrzymać, wzięłam się za mycie dywanów. Kupiłam nawet specjalny odkurzacz za kilka tysięcy. Biorę 7 złotych za metr wypranego dywanu - opowiada. Ile zarabia w ciągu miesiąca? Średnio dwa tysiące złotych. - Ale ile muszę się ja, stara baba narobić. Chciałabym odpocząć, jak przystało na emerytkę. A wie pan, jak się czuję? Jak niewolnica, co do końca życia będzie ciułać - wyznaje.
Na co pani Mirka wydaje najwięcej? - Nie licząc czynszu, to oczywiście na leki. Mam wysoki cholesterol i nadciśnienie. Miesięcznie wychodzi około 200 złotych. Nie daj Bóg, jak przytrafi się grypa, to kolejne 50 złotych trzeba wydać. Mam też problemy z zębami. Ostatnio musiałam zrobić cały ząb, dodatkowo wyleczyć go kanałowo. 850 złotych. Z czego emeryt ma w Warszawie żyć? Z tych 1200 złotych? - dopytuje.
Wyznaje, że gdy jej mąż jeszcze żył, było jej o wiele łatwiej. - Odszedł cztery lata temu. Gdy zostałam sama, poczułam, jak pieniądze szybko się rozchodzą i praktycznie od razu po wypłacie emerytury jest tak, że zostaję bez grosza - zasmuca się emerytka. I kończy: Dlatego sprzedaję nieruchomość, na której stoi magiel. Nad nim mam swoje mieszkanie. Jest taki plan, żeby kupić coś mniejszego w bloku. Z tego, co mi zostanie, będę żyć. Jest tylko jeden problem: nikt mojego magla nie chce.
Są w Warszawie emeryci, którzy nie mają własnej firmy, nie mogą też liczyć na pomoc rodziny. Co robią? Żebrzą na ulicy.
Na Pradze-Południe spotykam schludnie ubraną staruszkę. Na ustach szminka, w uszach złote kolczyki. Zamiast przechadzać się ulicami Saskiej Kępy, podchodzi i prosi o kilka złotych. - A z czego mam żyć? - pyta. - Z samej emerytury się nie utrzymam - mówi. Ile dostaje, zdradzić nie chce. - Wstyd powiedzieć, ale stanowczo za mało. Gdybym miała pieniądze, to czy byłabym tutaj? - stwierdza. Zaznacza, że nie jest jedyną emerytką w Warszawie, która, choć ma gdzie mieszkać, nie stać ją na zaspokajanie podstawowych potrzeb. - Nie chcę nikogo obarczać swoimi problemami -odpowiada dumnie.
Emeryci często o dumie wspominają. Wielu z nich podkreśla, że to właśnie ona jest głównym powodem, dla którego nie proszą o pomoc. - Starsi ludzie wstydzą się swojego ubóstwa, nawet przed najbliższymi - mówi elegancka seniorka z Pragi.
Ile w ciągu dnia potrafi zarobić? - Ludzie chętnie dają. Dziś zebrałam 20 złotych, a chodzę od godziny. Prażanka dodaje, że pieniądze wydaje na bieżące potrzeby - jedzenie i leki. Ma nadciśnienie i problemy ze stawami kolanowymi. - Chleb, do tego jakaś wędlinka, pomidorek. I kilkanaście złotych zostaje w sklepie - wylicza seniorka.
Pan Andrzej mieszka na Ochocie. Jest emerytowanym policjantem. 65-latek obecnie dostaje 1700 złotych emerytury na rękę. Mieszka sam - jest rozwiedziony. Dzieci nie ma, bo, jak mówi, nigdy nie było czasu na rodzicielstwo. Pytam, jak emerytowany kawaler, do tego były policjant, radzi sobie w wielkim mieście.
- Nas emerytów pytacie, jak sobie radzimy. Rzeczywiście, inaczej nie można naszego życia określić. To ja odpowiadam: Radzę sobie byle jak - mówi i wylicza: Wynajmuję mieszkanie, bo nie mam swojego. Razem z opłatami wychodzi ok. 1500 zł. Żeby zarobić na chleb, imam się dodatkowych prac, np. pilnuję parkingu samochodowego, pomagam sąsiadom coś naprawić, wypakować z auta meble.
Z dodatkowych robót 'wyciąga' nawet do tysiąca złotych miesięcznie. - Za 'nockę' parkingowy dostaje 120 złotych. Za pracę typu wymiana kranu w kuchni od 50 do 10 zł - informuje. Odkąd przeszedł na emeryturę, zaczął również zwracać uwagę na rabaty i zniżki dla seniorów i promocje w sklepach. - Grunt to dobrze się rozejrzeć, aby jakoś przetrwać do pierwszego - mówi.
Zaznacza, że nigdy się nie załamuje. - Jako glina zahartowany jestem. Nie choruję, mam siłę do pracy. Co by było, gdybym jej nie miał? Nie wiem. Nie wyobrażam sobie życia w Warszawie za 1700 zł miesięcznie - wyznaje.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, w 2016 roku na Mazowszu było ok. 120 tysięcy emerytów, z czego duża część pochodziła z Warszawy. Według GUS przeciętna miesięczna emerytura i renta brutto w I półroczu 2016 r. ukształtowała się na poziomie 2079,39 zł. Z naszych rozmów wiemy, że wielu otrzymujących świadczenia emerytalne może o takich pieniądzach pomarzyć.
Według danych przeprowadzonych przez urząd w 2015 roku dotyczących jakości życia starszych osób w Polsce, aż 12 procent przyznało, że żyje w ubóstwie dochodowym, 8 procent, że dopadło ich ubóstwo warunków życia.