29 września miasto pochwaliło się odnowioną Halą Gwardii. Wielu obawiało się, że powstanie kolejne miejsce dla "bogatych hipsterów", jak Hala Koszyki. Wiceprezydent Michał Olszewski zapewniał jednak, że hala będzie dla każdego i na każdą kieszeń - i starszej pani, i młodych, i rodzin z dziećmi. Czy udało się osiągnąć cel?
Z bohaterami rozmawiał: Tomasz Golonko
Spacerując wokół hali zderzamy się z rzeczywistością pełną kontrastów. Tu mieszają się ze sobą różne światy, różne grupy społeczne - seniorzy, hipsterzy, rodziny z dziećmi, bezdomni. Kogo jeszcze można tu spotkać? I kto może się tu poczuć naprawdę jak u siebie?
Ramen z kaczki nie dla każdego
Marek Ignaciuk prowadzi w hali ramen bar Shiso. - Odwiedza nas najchętniej pokolenie Y, czyli dzisiejsi 30-latkowie. To dla nich Hala Gwardii jest najbardziej atrakcyjna - mówi. Ignaciuk dodaje, że klientelę Gwardii tworzą ci sami ludzie, którzy latem bawią się nad Wisłą i na Nocnym Markecie. I, jak zaznacza, takie miejsca się przyjmują, bo taki panuje trend w całej Europie.
Co najchętniej jada się u Marka? - Zdecydowanie ramen z kaczki, który kosztuje 30 złotych. Oczywiście nie dla wszystkich ta cena jest przystępna, ale my gwarantujemy wysoką jakość dań, cena wynika m.in. z ilości i jakości mięsa - dodaje.
Marek Ignaciuk uważa, że Hala Gwardii była Warszawie potrzebna. - Obecnie w całej Europie jest taki trend, by foodies (osoby, które interesują się dobrym jedzeniem, lubią testować nowe miejsca, zdecydowanie częściej niż inni jedzą na mieście, przyp. red.) zamykać w przestrzeniach starych hal. Takie miejsca rosną na Zachodzie, jak grzyby po deszczu. Oczywiście w Polsce jest to na mniejszą skalę, co wynika choćby z braku takich hal - wyjaśnia.
Dla kurczaka z rożna
Czy Hala Gwardii jest zarezerwowana tylko dla pokolenia Y? Marek nie ma złudzeń, że takie miejsca nie są dla seniorów. - Zdecydowanie dla młodych. Jeżeli chodzi o seniorów, to niestety, przykro to mówić, ale jest ich bardzo mało w Gwardii. Skąd się to bierze? To proste. Emeryci w Polsce są za biedni i muszą liczyć każdy grosz, czego nie muszą robić emeryci na Zachodzie - dodaje.
Ignaciuk mówi, że ważne jest, by dbać także o miejsca właśnie dla starszych. Jak na przykład sąsiadująca z Halą Gwardii Hala Mirowska. - Osobiście chodzę tam na pysznego kurczaka z rożna. Wiem, że dla seniorów to ważne miejsce, gdzie spędzają swój wolny czas i ważne, by takie miejsca też istniały - stwierdza.
Sery nie na każdą kieszeń, ale warte swojej ceny
Agnieszka Pruszyńska w Hali Gwardii prowadzi stoisko La Petite France, którego głównym asortymentem są sery. - Francuskie różnego rodzaju - mówi. I wylicza: Od dojrzewających po pleśniowe, od aromatycznych do tych zdecydowanie delikatniejszych.
Agnieszka wie, że ceny bywają wysokie, ale jak zaznacza, produkt jest sprawdzony i sprowadzany przez nią bezpośrednio z samej Francji. Cenami zaskoczeni są przeważnie starsi bywalcy Hali Gwardii. - Ale czasem wystarczy opowiedzieć historie powstania produktu - że nawet kilkunastu miesięcy potrzeby, by ser dojrzał i smakował najlepiej, żeby klienci zrozumieli, dlaczego te ceny są tak wysokie - mówi. - Płacimy za naprawdę unikatowy produkt - dodaje.
Co kupują najchętniej Warszawiacy? - Ser Comte. Co ciekawe, to jest także ulubiony ser Francuzów, który można znaleźć w niemal każdej francuskiej lodówce. To bezpieczna pozycja, bo jest podobny do naszych żółtych serów, więc pewnie dlatego Warszawa pokochała ten smak - mówi Agnieszka. Warszawiacy, jak mówi, kupują także kozie sery, jak Saint Moret, ale przychodzą także po solone masła.
Co o samej idei Hali Gwardii myśli Agnieszka? - Warszawa potrzebowała takiego miejsca. Na całym świecie są takie przestrzenie, jak choćby słynny bazar La Boqueria w Barcelonie. Myślę, że nasza stolica czekała na takie miejsce, co zresztą widać po liczbie gości. Halę odwiedza w każdy dzień weekendu po kilka tysięcy ludzi.
Warszawa zmienną jest
Andrzej przychodził do Hali Gwardii na boks. Dziś jest jednym z klientów nowej Hali, gdzie można nie tylko kupić jedzenie, ale i zjeść na miejscu.
- W latach 60. był tu klub sportowy "Gwardia", stąd potoczna nazwa hali. Przychodziło się tu trenować boks, ale także oglądać walki - mówi. - Potem był tu sklep spożywczy, a wokół Hali tętniło kupieckie życie. Dziś w tym miejscu jest coś, jak targ spożywczy, który odwiedzam, by kupić kozi ser - dodaje.
Pan Andrzej jest z urodzenia warszawiakiem i jak mówi, dzięki temu, żadne zmiany w mieście nie robią na nim wrażenia: Warszawa jak piękna kobieta. Zmienną jest.
Każdy ma swoją halę
Mieszkańcy pobliskich bloków oraz dalej położonych kamienic mają podzielone zdanie na temat Hali Gwardii. Dla jednych miejsce znów tętni życiem, dla innych jest tu zbyt drogo. Ale jest i wspólny głos.
Sąsiadująca z Halą Gwardii Hala Mirowska przeznaczona jest dla starszych, zaś nowa Gwardia została uznana przez mieszkańców tej części miasta za nowe miejsce dla młodych ludzi.
- Niech młodzi się bawią. Jest w weekendy hałas, ale aż serce rośnie, jak się zobaczy takie tłumy przed domem. Jak za dawnych, dobrych lat - mówi pan Andrzej.
Każdy może z każdym zasiąść do wspólnego stołu
- Dlaczego tu przychodzę? Lubię takie miejsca, jak Hala Gwardii, gdzie przenikają się różne grupy społeczne i kulturowe, różne smaki, czasem nawet religie - mówi Aniela, warszawska hipsterka. Ma 22 lata, jest studentką medycyny.
- Idea takich hal jest lekiem na całe zło współczesnych miast. W Gwardii nie ma znaczenia, skąd jesteś, ile masz lat i z kim sypiasz. Każdy może z każdym zasiąść do wspólnego stołu i nikt nie ma prawa ci odmówić - wyjaśnia. Po chwili jednak dodaje: No, chyba że nie ma miejsca, co często się zdarza w weekendowe wieczory.
Aniela zaznacza, Gwardię od Koszyków coś różni. - Przede wszystkim większy luz. Tu można usiąść na podłodze w towarzystwie przyjaciół i napić się prosecco. Nikogo to nie dziwi, a myślę, że w Koszykach to już nie przejdzie. To jej zdaniem miejsce bardziej przystępne, dla każdego. - Myślę, że to największy plus hali - podkreśla.
Forma patriotyzmu
W jej opinii Gwardia jest modna, dlatego wielu ludzi tu teraz przychodzi. Nie widzi natomiast w takich trendach nic złego. - Lepsza moda na miejsca, gdzie mieszkańców łączy wspólne jedzenie niż moda na wyrywanie kamieni brukowych i rzucanie w okna przy okazji wielkich patriotycznych świąt.
- Dla mnie chodzenie do Gwardii czy Koszyków też jest formą patriotyzmu. Jestem z Warszawy i znam historię tego miejsca. Wskrzeszanie legendy Gwardii uznaję za patriotyczny ruch. Oprócz tego, że warszawiacy przyjdą tu zjeść, zobaczą zdjęcia słynnych sportowców i być może poznają historię tego miejsca - dodaje.
Sprzedaję, co popadnie, żeby mieć na życie
Andrzej jest jednym z kilkunastu handlarzy prowadzących swoje kramy przed Halą Gwardii. Ma 63 lata i sprzedaje rodzinne pamiątki. Na rozłożonym na chodniku obrusie ułożył książki, porcelanę oraz zabawki po dzieciach.
- Sprzedaję co popadnie, aby mieć na życie - mówi mężczyzna. - Wszyscy tutaj handlują, żadne wielkie mecyje. Dla jednych to nic niewarte śmieci, ale dla innych wartościowy przedmiot - dodaje.
Czasem można przed Halą kupić naprawdę ciekawe przedmioty, jak porcelanę czy w pełni sprawny odkurzacz. Kto u niego kupuje? - Młodzi - książki, starsi - urządzenia AGD, jak mikser kuchenny.
Andrzej mówi, że udaje mu się zarobić ok. 20 złotych dziennie. Czasem nic. - Mam stałą pracę, ale w weekendy dorabiam, bo zbieram na leki dla chorej na cukrzycę żony.
Andrzej nic więcej nie chce zdradzić. Postawny, szpakowaty mężczyzna wskazuje palcem aparat, który ułożył na środku obrusu. - To najcenniejsze, co mam - mówi. I wyjaśnia: To jest aparat mojego syna. Dostał go ode mnie na komunię świętą. Ostatnio przyniósł i powiedział, abym sprzedał na leki. Jak pan widzi, dla jednych to będzie zwykły aparat, dla innych wręcz coś bezcennego.
- Hala Gwardii nie jest dla nas - mówi pan Józef, który robi zakupy na otaczającym Halę bazarze. 89-latek z Krochmalnej przyznaje, że przychodzi na zakupy do hali, ale Mirowskiej. - Hala Gwardii miała kiedyś sklep spożywczy i to tu się przychodziło po produkty. Było tanio. Była apteka Miro z tanimi lekami. Teraz to miejsce jest dla młodych. I na ich kieszenie - dodaje senior.
Pan Józef zaznacza jednak, że sam czasami wejdzie do środka, przespaceruje się wzdłuż handlowych alejek. - Podziwiam duże zdjęcia sportowców, które powieszono pod zadaszeniem. Czy tęskni za starą Halą Gwardii? - Nie ma za czym tęsknić, bo to była rudera. Teraz przynajmniej ktoś dba o te mury. Młodzi muszą przejmować powoli kontrolę nad miastem, bo my starzy już żegnamy się z tym światem - stwierdza.
Mówi również, że takie miejsca łączą pokolenia i w żadnym wypadku nie czuje się tu wyobcowany. - My mamy swoją Halę Mirowską, a młodzi Gwardię. Każdy ma swoje miejsce, ale też chętnie się odwiedzamy. Nas nikt z Gwardii nie wygania, tak jak my, nie wyganiamy młodych z Mirowskiej. Myślę, że uczymy się na nowo rozmawiać ze sobą, bo nam niestety odebrała trudna historia tego miasta - opowiada.
Hala Gwardii to miejsce także ludzi bezdomnych
Jedni w dzień zajmują się handlem i w nocy układają ze swojego dobytku miejsce do spania, inni mają tu po prostu swój stały 'meldunek'. - To mój dom od 10 lat - mówi Henryk. Po chwili wskazuje palcem na hipsterów i dodaje, z uśmiechem: Jak widać, takich obdartusów, jak ja, jest teraz tu o wiele więcej.
Henio nie mówi, ile ma lat oraz jak trafił na ulicę. - Żaden bezdomny panu nie powie prawdy, bo my się często swojego życiorysu wstydzimy - przekonuje. - Ja nie chcę mówić o tym, co było, ale co będzie. Dlaczego? Bo mnie bardziej interesuje, czy przeżyję kolejną noc na mrozie. O tym myślę każdego dnia. Nad przyszłością - wyznaje.
Henio zaznacza, że bezdomni to stały element życia Hali Gwardii. Że to ich miejsce, które wciąż się zmienia, ale bezdomni są elementem stałym.
- Był spożywczak i apteka, czasami ludzie oddawali jedzenie czy leki - mówi. Jak Henio czuje się w nowej rzeczywistości, czyli po wielkim otwarciu Hali Gwardii na nowo? - Dobrze. Młodzi ludzie zawsze chcą rozmawiać, a bezdomnemu doskwiera samotność. Do tego poczęstują papierosem, niektórzy przyniosą alkohol i jedzenie - opowiada.
Podkreśla, że młodzi dziś "bardzo w porządku". - Czasami nawet zapraszają do środka, ale ja nie idę, bo my bezdomni znamy swoje miejsce i wiem, że nie każdy chce z nami obcować. Pewnych drzwi się nie otwiera. To rada na całe życie, także dla mających domy - podsumowuje.