Od samej myśli o walentynkowej słodyczy nabawiasz się próchnicy? W Dniu Świętego Walentego zaszywasz się w czeluściach domu, unikając hord zakochanych szturmujących miasto? Ewentualnie jesteś najzwyczajniej w świecie obojętny na uroki Święta Zakochanych? Nie jesteś sam.
W standardowym świętowaniu nie ma nic fajnego'
Sylwia (zajmuje się pierwszym dzieckiem i oczekuje drugiego) i Kuba (informatyk)
W standardowym świętowaniu nie ma dla nas nic fajnego. Nie kupujemy sobie z Kubą prezentów na siłę. Kupowanie czegoś "bo jest okazja" zupełnie do mnie nie przemawia. Od jakiegoś czasu staram się pozbywać z domu rzeczy, a nadal mam ich za dużo. Pozbywanie się prezentów jest jeszcze trudniejsze, więc nie ma co sobie życia utrudniać. Zresztą jesteśmy małżeństwem, mamy wspólny budżet, co to za różnica, kto kliknie 'kup to' albo pójdzie do sklepu. Jeżeli czegoś chcę, nie muszę na to czekać do walentynek.
A jeśli chodzi o spędzanie czasu razem, to staramy się robić to na co dzień, nie od święta. Nawet gdybyśmy chcieli uczcić ten dzień w jakiś specjalny sposób, to i tak skończyłoby się na oglądaniu filmu. Oczywiście jakiegoś dla dzieci, ze względu na naszą córkę Maję. I jedzeniu pizzy, ale to tak czy inaczej robimy raz w tygodniu. I żeby nie było: robimy ją w domu sami, nie karmię dziecka pizzą z sieciówki.
Jeśli chodzi o wychodzenie do knajpy, to w jedne z naszych pierwszych wspólnych walentynek byliśmy w naszej ulubionej pizzerii. Było strasznie tłoczno. A zasady rezerwacji tego dnia były idiotyczne: nie można się spóźnić, nie można siedzieć dłużej niż godzinę przy stoliku - zmiany jak w fabryce. Do kina czy w inne tego typu miejsce nie odważyliśmy się pójść, bo wszędzie tłumy. Oglądanie filmu przy pełniej sali, gdy połowa osób gada i szeleści papierkami, a druga połowa się obściskuje, nie mieści się w mojej kategorii przyjemnego spędzania czasu. Zresztą na co bym miała pójść, na Greya? Książka była słaba, pierwsza część filmu do chrzanu. A nie zależy nam na walentynkach na tyle, żeby na siłę wymyślać jakieś nasze własne sposoby na świętowanie.
Nie mam nic przeciwko walentynkom. Nie jest tak, że uważam je za złe konsumpcyjne święto, które nie powinno mieć miejsca. Wszystko mi jedno, co robią inni. Nam po prostu z walentynkami nie po drodze.
Mariusz (pracownik korporacji) i Jacek (stylista fryzur; razem występują w programie "Gogglebox. Przed telewizorem")
Nasze pierwsze walentynki, rok 2009: Mariusz kupił Jackowi bombonierkę w kształcie serca, zapominając o tym, że Jacek nienawidzi czekolady. Jacek natomiast kupił Mariuszkowi jabłko z sercem w osiedlowym sklepie zapominając, że jego partner jest na te owoce uczulony. Pierwsze walentynki skończyły się więc małym spięciem oraz wizytą w aptece w celu zakupu leków antyhistaminowych.
Rok później: postanowiliśmy nie robić sobie żadnych niespodzianek i wybraliśmy się do kina, na polską komedię "Ciacho". W kinie tłum, kolejka po popcorn, reklam mnóstwo. Wkurzeni, zmęczeni doczekaliśmy się projekcji filmu. Po 10 minutach mieliśmy już dosyć - na wstępie bohaterka znajduje pierścionek zaręczynowy w dupie ukochanego! W tej roli obleśny Karolak! Film okazał się klapą dekady. Jednym godnym uwagi elementem tego seansu była para niemal kopulująca na fotelach obok.
Na tym skończyła się celebracja walentynek w naszym związku. Od tamtej pory mamy to święto głęboko w poważaniu. Oraz sprawdzamy wcześniej opinie, wybierając się do kina na polski film.
Częściej zdarzyło nam się celebrować noc kupały. Przynajmniej jest cieplej i nazwa fajniejsza. Uważamy, że walentynki są mocno przereklamowane. Miłość celebrować trzeba w każdy inny dzień roku - bez kiczowatych, niepotrzebnych gadżetów, bez tłumu w restauracjach, teatrze czy kinie.
Marta (redaktorka) i Jeremi (prowadzi hostel, uczy capoiery)
Ostatni raz celebrowałam walentynki na etapie gimnazjum (niebawem tego typu wspomnienia nabiorą szczególnej wartości historycznej). Umówiliśmy się na randkę łączoną: ja, moja ówczesna przyjaciółka i nasi ówcześni chłopcy. Niestety, mój chłopiec, jak to miał w zwyczaju - bo nielichy był z niego urwis - nabroił, dostał szlaban i nie dotarł. W efekcie podszyty goryczą wieczór spędziłam w charakterze piątego koła u rozpędzonego wozu młodzieńczej miłości.
Dziś walentynki (14.02) roznamiętniają mnie w równym stopniu, co Światowy Dzień Słomki do Picia (3.01), Dzień Filatelisty (6.01), Dzień Kultu Masy Mięśniowej (28.07) czy Dzień Serka Wiejskiego (30.12). Choć nie wybaczyłabym sobie, gdybym o święcie tym zapomniała. I zaplanowała wypad do kina, teatru, kawiarni czy innej strefy oblężenia. Wieczór spędzimy zatem zapewne jak co roku: Jeremi będzie grał w grę, ja zagrzebię się pod kocem z książką. Ewentualnie w charakterze urozmaicenia obejrzymy serial.
Walec komerchy rozpłaszczył Święto Zakochanych niemal do stanu przezroczystości. Może więc w odpowiedzi na potrzebę chwili powinniśmy jako społeczeństwo podnieść sobie poprzeczkę i połączyć to święto z dniem miłowania bliźniego bez względu na kolor skóry, wyznanie czy orientację seksualną? Zapoczątkowując tym samym całoroczną świecką tradycję. Świętowalibyśmy!
Marta (prowadzi działalność gospodarczą) i Tomek (zajmuje się poligrafią - drukiem fleksograficznym)
Walentynek nie obchodziliśmy z mężem nigdy. Dlaczego? Zadaliśmy sobie kiedyś pytanie: "Na czym w ogóle polegają dziś walentynki i o co w nich ludziom chodzi?". Jeżeli tylko o to, że w ten konkretny dzień mamy być dla siebie mili, to jest to bez sensu. Bo co z resztą roku? Mamy się kłócić? To samo z mówieniem "kocham cię" - tylko raz w roku? Mąż ma iść rano do sklepu po bułeczki i zrobić mi śniadanie do łóżka? Robi to bez okazji i nie muszę go o to prosić. Prezenty? A czy musi być jakaś okazja, żeby otrzymać choćby kwiaty? Upominki cieszą bardziej, jeśli dostajemy je niespodziewanie. Wyjście do kina albo restauracji? To co, przez resztę roku mamy siedzieć w domu?
I tym sposobem doszliśmy do wniosku, że walentynki powinniśmy obchodzić codziennie. I rzeczywiście, jak ckliwie by to nie brzmiało, obchodzimy. Nie potrzebujemy specjalnych dat w kalendarzu, żeby o tym pamiętać. A tym bardziej nie musimy się nakręcać na marketingowy szał w sklepach.