"Zaczął kopać swój neseser i krzyczeć: chcę rozmawiać z kierownikiem!" Warszawiacy świadkami wybuchów agresji

Byliście kiedyś świadkiem niezrozumiałego, niekontrolowanego czy absurdalnego wybuchu agresji w miejscu publicznym? Oni byli i nie mieli pojęcia, jak zareagować. Te historie przyprawiają o szybsze bicie serca. Skąd w warszawiakach tyle agresji? Czy jesteśmy tak bardzo sfrustrowani? Jak sobie radzić z agresją? Te historie wydarzyły się naprawdę.
Kolejka na poczcie Kolejka na poczcie Agata Grzybowska/ Agencja Wyborcza.pl

"Zaczyna kopać swój neseser i krzyczeć"

Przypominamy nasz tekst z 2016 roku.

Tomek: "To wprost niesamowite, jak w jednej chwili człowiek w garniturze może używać języka z rynsztoku, a do tego zachowywać się jak menel.

14:00, poczta przy ulicy Olbrachta na warszawskiej Woli. Na poczcie spory ruch. Wchodzi nagle mężczyzna w garniturze. Jest może koło pięćdziesiątki. W ręku trzyma neseser, w drugiej komórkę - jak na biznesmena przystało. Staje w kolejce do okienka, przed nim pięć osób. Ja siedzę przy stoliku i adresuję spokojnie listy. Kolejka posuwa się bardzo opornie.

Mija 15 minut. Mężczyzna zaczyna się niecierpliwić. Mam wrażenie, że z sekundy na sekundę staje się coraz bardziej pobudzony i zdenerwowany.

W końcu wybucha: "To skandal, żeby tyle czekać w państwowej instytucji!", "Jak długo można wydawać komuś list?", "Czy nie mógłby ktoś otworzyć dodatkowego okienka?".

Jedna z pań pracujących na poczcie zwraca mu w końcu uwagę, żeby był ciszej, ponieważ nie słyszy co do niej mówi osoba przy okienku. W jednej chwili, z wiadomych tylko dla pana biznesmena powodów, rzuca on na ziemię swój neseser, wykrzykuje kilka wulgaryzmów, które miały znaczyć tyle co "to ja jestem klientem i mam być obsługiwany z kulturą".

Do dyskusji podłącza się pewna pani. Mówi, że jeśli mężczyzna chce być obsługiwany z kulturą, to sam powinien się tak zachowywać.

Gdyby wiedziała, co wywoła, mówiąc te słowa, zapewne ugryzła by się w język. Mężczyzna zaczyna kopać swój neseser. Podchodzi po chwili do okienka i żąda rozmowy z kierownikiem, używając przy tym słów z tzw. łaciny kuchennej.

Pani z okienka wstaje i bez słowa wychodzi. Mężczyznę rozjusza to jeszcze bardziej. Więc uderza w szybę, "uprzejmie" pytając gdzie owa pani się wybiera. "Chciał Pan rozmawiać z kierowniczką" - rzuca.

Przychodzi kierowniczka. Nie kończy zdania z pytanie "co się stało", a mężczyzna zaczyna krzyczeć, że to skandal, co się dzieje na poczcie, że gdyby u niego w firmie ludzie tak pracowali, to nikt nie chciałby z nimi współpracować. Kierowniczka zaczyna przepraszać mężczyznę i w tym momencie on ją popycha.

Trzech mężczyzn, którzy byli również na poczcie w mig interweniuje. Łapią biznesmena i wynoszą na zewnątrz. Mężczyźni chcieli nawet zadzwonić na policję, ale biznesmen uciekł."

Agresja na ulicy Agresja na ulicy Franciszek Mazur/ Agencja Wyborcza.pl

"Do dziś mam traumę po tym, co się stało"

Ania: "Mimo że od tamtego zdarzenia minęły dwa lata, cały czas mam po nim traumę.

Był ciepły letni wieczór. Stałam z trzema znajomymi przy ulicy Brackiej. Akurat się rozchodziliśmy, więc wymienialiśmy kilka słów na pożegnanie.

Nagle podeszły do nas dwie dziewczyny. Młode, bardzo ładne, zadbane, takie "hop do przodu" i pytają czy mamy fajki. Podeszły z taką pewnością siebie, że każdy z nas pomyślał, że któreś z nas musi je znać. Tak jednak nie było.

Powiedzieliśmy, że nie mamy fajek, tak na luzie, bez wchodzenia w jakąś gadkę. Ale one nie odpuściły. Zwłaszcza jedna. Drążyła temat, rozpoznała też w moim znajomym znanego projektanta i ciągnęła rozmowę. W końcu dałam im do zrozumienia - grzecznie, ale stanowczo, że my tu rozmawiamy i żeby już sobie poszły. Dziewczyna była strasznie pobudzona. Zapytałam ją, co ona bierze, że się tak zachowuje. To był błąd.

Dziewczyna wpadła w szał. Co ja biorę?! - krzyknęła i rzuciła się na mnie. Złapała za torebkę i zaczęła szarpać. Potem chwyciła za moją spódnicę i zaczęła mi ją ściągać. W końcu ją porwała.

Moi znajomi próbowali ją odciągnąć, ale była tak silna, że mieli z tym duże problemy. Ta mała dziewczyna miała w sobie tyle siły, że nie chciała mnie puścić. Nawet jej koleżanka próbowała ją uspokoić.

Wokół nie było ludzi, więc nikt specjalnie nie mógł zareagować. W końcu udało się ją spacyfikować i dziewczyny sobie poszły.

Mówię - dobra, idziemy stąd, bo aż strach! Ale na tym nie koniec. Pożegnaliśmy się z dwójką znajomych, zostałam z jednym kumplem. Spacerowaliśmy jeszcze po okolicy i w pewnym momencie widzimy, jak ta dziewczyna biegnie w naszą stronę z pełną prędkością, rzuca się na mojego znajomego, rozrywa mu koszulę i znów ucieka. To trwało kilka sekund. Musiała nas śledzić.

Po tym zdarzeniu czułam się strasznie. Nie wiedziałam, jak zareagować. Z jednej strony nie chciałam pozwolić jej na takie traktowanie mnie, z drugiej nie chciałam też pozwolić, żeby sytuacja przerodziła się w jakąś autentyczną bójkę. Ani ja nie chciałam dostać "w nos", ani tez nie zależało mi, aby jej stała się krzywda. Długo po tym incydencie miałam takie myśli, żeby w ogóle nie reagować na obcych ludzi, którzy coś będą ode mnie chcieli. Albo będę udawać, że jestem z innego kraju."

Agresja w klubie Agresja w klubie Agata Grzybowska/ Agencja Wyborcza.pl

"Rzuciła się na niego i zaczęła go okładać"

Marta: "To było w klubie. Z jednej strony trochę przeraziła mnie ta sytuacja, z drugiej mam wrażenie, ze facet zasłużył.

Było już późno, impreza powoli dobiegała końca. Stanęłam w kolejce po kurtkę. Przede mną stały dwie dziewczyny - w wieku studenckim. Na pewno były trochę pijane, ale nie jakoś hardkorowo. Dały numerki szatniarzowi - przynajmniej tak mi się wydawało. Szatniarz zniknął w gąszczu kurtek.

Po chwili wraca - ale tylko z jedną kurtką. Dziewczyna, która nie dostała kurtki, cały czas czeka, w końcu pyta: "A gdzie moja kurtka"?

I zaczyna się wymiana zdań. Chłopak mówi, że nie ma kurtki, bo ta nie dała mu numerka, na co dziewczyna, że jest przekonana, że mu dała. Chłopak w końcu ją olał i poprosił mnie o numerek. Dziewczyna nie odpuściła. 

Przeskoczyła przez okienko szatni i zaczęła przebierać w kurtkach. Szatniarz, gdy to zobaczył, zaczął ją szarpać. Dziewczynie puściły hamulce. Musiała być silna, choć nie wyglądała - szczupła, całkiem drobna, bo zaczęła faceta okładać. W końcu koleś wylądował pod nią, ona na nim okrakiem. Chyba nie sądził, że ma tyle siły. Zaczął krzyczeć, że wezwie ochronę. Rzuciła mu tylko, że proszę bardzo, jeśli tylko ma wystarczająco siły.

Jakoś się spod niej wydostał. Zniknął w gąszczu kurtek i po chwili wrócił z jej kurtką.

Reakcja dziewczyny mnie przeraziła, z drugiej strony ewidentnie facet chciał ją naciągnąć na kaucję za zgubiony numerek. Szał się opłacił. Dziewczyna wyszła z klubu ze swoją kurtką i uratowaną dumą."

Agresja na drodze Agresja na drodze Jakub Orzechowski/ Agencja Wyborcza.pl

"Kobieta przerażona, ja podobnie - to było okropne"

Karolina: "Historie z warszawskich ulic, to temat na odrębny artykuł. Mam czasem wrażenie, że nawet najbardziej kulturalnemu i wyważonemu człowiekowi grozi psychiatryk w momencie, w którym wyjeżdża na warszawskie ulice. I spotyka na swojej drodze kobietę...

Sobotni poranek, idę ulicą Madalińskiego, gdzie jest ograniczenie prędkości do 50 km/h. Widzę jadący samochód, za kierownicą kobieta. Jedzie powoli, ale się nie toczy! Widzę, jak podjeżdża do niej z dużą prędkością ogromny SUV, dosłownie siada jej na ogonie.

Kobieta powoli dojeżdża do świateł. Zaczyna świecić się pomarańczowe. Kobieta zwalnia i w tym momencie facet siedzący za kierownicą SUVA zaczyna trąbić. Nie przestaje przez kilka sekund. Kobieta przerażona. Ja podobnie - to było okropne! Facet był ewidentnie wściekły, że kobieta nie przyspieszyła na pomarańczowym, żeby przejechać skrzyżowanie."

Agresja w kinie Agresja w kinie Franciszek Mazur/ Agencja Wyborcza.pl

"Zamiast przeprosić, krzyknął: Pier*** się"

Ewa: "Kino Atlantic. Kameralne, spokojne, przynajmniej tak mi się wydawało. Poszłam z koleżanką na "Ostatnią Rodzinę". Spodziewałam się obrazu refleksyjnego, może nawet trudnego, dramatycznego. Dzięki pewnej parze, która siedziała obok mnie, czułam się, jakbym przyszła na trzecią część przygód Bridget Jones.

Ona - blondynka z dużym biustem, wydatnymi ustami. W sweterku, który ciągle poprawiała, co sprawiało, że co chwilę uderzała mnie łokciem w ramię. Obok niej - jej rechoczący chłopak. Na ich kolanach ogromny popcorn, w ręku gigantyczna cola. Czym mogli - tym wydawali głośne dźwięki. Albo paszczami, rozmawiając na głos lub cmokając się w usta, albo colą, siorbiąc przez słomkę, lub pop cornem - gdy ona zanurzała rękę w pojemniku w poszukiwaniu odpowiedniego ziarenka, które z wielkim namaszczeniem wkładała swojego ukochanemu do ust.

Nie wiem, dlaczego, ale nie miałam odwagi się odezwać. W końcu zareagował ktoś z rzędu naprzeciwko. Mężczyzna w średnim wieku. Powiedział grzecznie, ale stanowczo - "Czy mogliby państwo nie rozmawiać, przeszkadzają państwo innym w seansie". Nie takiej reakcji mężczyzna, ani nikt prawdopodobnie kto siedział w sali, włącznie ze mną, się spodziewał. "Jak ci przeszkadza, to sobie zmień salę albo nie chodź do kina, gdzie są inni ludzie" - krzyknął chłopak. Kobieta siedząca obok mężczyzny, który odważył się zwrócić uwagę, postanowiła kontynuować dyskusję - "Jeśli nie przestanie pan rozmawiać, zawiadomimy obsługę".

Mężczyzna nie wytrzymał. Wykonał szybki ruch ciałem w kierunku kobiety i krzyknął: "Pierdol się!". Zamurowało mnie. I nie tylko mnie. Kobieta nie zareagowała. Nie zareagował nikt. Blond dziewczyna również. Do końca seansu jakoś wytrzymałam. Zszokowało mnie zachowanie mężczyzny, jeszcze bardziej brak reakcji całej widowni, w tym mojej.

Para trochę się uspokoiła, rozmawiali ciszej, śmiali się rzadziej. Może gdyby dalej kontynuowali donośne rozmowy i cmokanie, ktoś by w końcu zawiadomił obsługę. A może nie. W tym chamstwie, braku kultury i impulsywnej reakcji na zwrócenie uwagi, była jakaś nienazwana siła."

Agresja w Warszawie Agresja w Warszawie Michał Grocholski/ Agencja Wyborcza.pl

"Jesteśmy dość nerwowym społeczeństwem"

Rozmowa z psychoterapeutką poradni Sukces z Warszawy - Joanną Andrzejewską.

Skąd biorą się takie ataki agresji? Czy to duże miasto-Warszawa jest miastem stresogennym?

Joanna Andrzejewska: Duże miasto - większa anonimowość. Z badań psychologa społecznego Philipa Zimbardo wynika, że m.in. anonimowość i rozproszenie odpowiedzialności, wzrost pobudzenia emocjonalnego i przeładowanie informacyjne prowadzą do zmniejszenia koncentracji na własnej osobie, obniżają regulacyjną funkcję zarówno norm osobistych, jak i ewentualnej społecznej oceny zachowania.

To prowadzi do wzrostu natężenia zachowań impulsywnych, w tym także aspołecznych i antyspołecznych.

W innych miastach, równie dużych, a może nawet większych niż Warszawa, ludzie są przyjaźniejsi, milsi, spokojniejsi. Może to kwestia kultury?

Jesteśmy dość nerwowym społeczeństwem. Sonda uliczna z 2008 roku wykonana na zlecenie RMF FM wykazała, że "Polakom lepiej dać słabe kije niż broń. Polacy bez broni i tak się tłuką, biją, zabijają, kamieniami rzucają".

Mówi się o nas - Polakach, że dużo w nas nienawiści. Nie lubimy, jak komuś się coś udaje, odnosi sukces, jest popularny. Polski internet kipi nienawiścią, a największa nienawiść w internecie jest tam, gdzie można ukryć się pod ksywką.

Co wywołuje tę frustrację, zawiść i w końcu - agresję?

Przede wszystkim brak zainteresowań. Problem w tym, że większość Polaków nie ma pasji i nawet zwykłych zainteresowań. Na ich brak narzeka 28 proc. 30-latków i 14 proc. osób, które nie skończyły jeszcze 24 lat.

Coraz częściej myślimy "dostałem służbowy samochód, trochę odłożyłem, ale nadal jestem nieszczęśliwy i dotąd nie realizowałem, i nie realizuję swych marzeń".

Na realizację życiowych pasji wprawdzie nigdy nie jest za późno, ale odkładanie tego "na potem" jest najgorszym rozwiązaniem. Powoduje bowiem ciągły stres i napięcie, czego efektem jest rosnące rozdrażnienie, frustracja i niezadowolenie.

Obserwuję od jakiegoś czasu w moich podróżach, że Polacy nie umieją wypoczywać i cieszyć się urlopem. Jadą do drogich hoteli, robią awanturę, że brakuje "papieru w łazience" lub mają pokój z widokiem na ogród, a nie na morze, itp. A wystarczy popatrzeć np. na Nepal, nazywany "krajem łagodnego uśmiechu". Przebywając w Nepalu zwróciłam uwagę na ludzi. Nie gonią, nie są zawistni, lecz mają łagodny, przyjazny uśmiech na twarzach. Wśród Nepalczyków czułam się spokojnie i radośnie, można powiedzieć błogo. Na twarzach tych ludzi rysuje się zadowolenie, spokój i serdeczność. Ta atmosfera udziela się turystom.

Często spotykam się z tym, że atak, agresja służą komuś po to, by okazać siłę i tym samym przewagę nad drugą osobą.

Tak, bo przemoc bierze się z potrzeby uwagi, gdy jedynym celem i wyznacznikiem wartości jest sukces, władza i  dominowanie nad innymi.

Coraz częściej mówi się, że przemoc i agresja jest wpisana w świat pieniędzy,  biznesu i sukcesu. Menadżerowie na wysokich stanowiskach nie liczą się z pracownikami, liczy się wynik nie człowiek, nie zespół.

My, jako społeczeństwo jesteśmy agresywni, bo walczymy o władzę, zdanie, chcemy wiedzieć lepiej. Zauważam, że często agresja, krzyk daje nam poczucie "ważności". I to często działa - ludzie nie wiedzą jak, reagować na agresję - więc jest powtarzane.

Czy władza czyni nas agresywnymi?

Być może osoby, które zajmując wysokie stanowiska, nie zdają sobie sprawy, jak mają używać władzy, a co za tym idzie - swojej odpowiedzialności. Być może ludzie na wysokich stanowiskach, odpowiedzialni za zarządzanie, uczestniczą w wyścigu "kto ładniejszy albo kto skuteczniejszy, nie zależnie od środków i celu". Nie bez powodu wybieramy taki lub inny zawód, pewne zawody dają nam nawet przyzwolenie na agresję, bo mamy poczucie "pewnej władzy nad innymi".

Jak radzić sobie z agresją? I dlaczego pozwalamy sobie na danie upustu emocjom w miejscach publicznych?

Ludzi denerwuje zazwyczaj to, że nie mogą czegoś wyegzekwować i czują się bezradni. Agresja najczęściej nas zaskakuje. Silne emocje ograniczają zdolność do myślenia. Często brakuje nam uważności na to, co się w naszych głowach dzieje i nie zauważamy wcześniejszych, bardziej delikatnych oznak narastania frustracji.

Jeśli mamy dostęp do tego, jaki jest moment krytyczny, gdzie tracimy, tracę kontrolę nad sobą, wtedy możemy próbować z takiej sytuacji w porę wyjść. Żeby odzyskać zdolność do rozumienia, co się dzieje.

Złość możemy przerwać "fizycznie", odchodząc, dając sygnał "muszę wyjść, uspokoić się, jestem zbyt zdenerwowana, by teraz z tobą rozmawiać". To jest bardzo dobry sposób modelowania dzieciom, w jaki sposób radzić sobie ze wzburzeniem, emocjami, złością.

Gdy krzyczymy na dziecko, dajemy im do zrozumienia, że jesteśmy bezradni, a jednocześnie dajemy przyzwolenie na to, by konflikty rozwiązywać krzykiem.

Można być wściekłym, ale jednocześnie mieć świadomość, że dziecko mnie nie niszczy. To ja sobie nie radzę z zachowaniem dziecka.  Jak tak na to spojrzymy, łatwiej jest poradzić sobie z własną złością.

Więcej o: