"Ojciec mnie wcześniej pijanego nie widział, a tu nagle - Kolska". Oni przeżyli najbardziej znaną w Polsce izbę wytrzeźwień [ALKOPOLACY]

Kolska nazywana jest "najdroższym hotelem w stolicy". Kryterium wstępu na słynną izbę wytrzeźwień to nie tylko minimum 0,5 promila alkoholu we krwi. Oto historie osób, które przesadziły (nie tylko) z alkoholem.
Izba wytrzeźwień  - zdjęcie ilustracyjne Izba wytrzeźwień - zdjęcie ilustracyjne Agencja Wyborcza.pl

"Macie szczęście, że was nie wyr****li"

Dominik: Na Kolską trafiliśmy w czterech. Miałem 20 lat. Jeden kumpel w jakimś amoku wszedł na dach samochodu i zaczął po nim skakać. Właściciel zauważył, zadzwonił na policję. Zjawiła się błyskawicznie.

Funkcjonariusze byli grzeczni. Wyjaśnili, że doszło do wykroczenia, muszą nas przesłuchać, ale nie mogą tego zrobić, dopóki nie wytrzeźwiejemy. Któryś z kolegów zaproponował, że może nas puszczą, my sobie sami wytrzeźwiejemy i zgłosimy się rano na komisariat. Tylko się uśmiechnęli.

Skuli nas kajdankami w taki sposób, że jeden był skuty z drugim. Zbadali alkomatem. Nie pamiętam, ile miałem, ale na pewno dużo. Wsadzili nas do radiowozu, do bagażówki. Był tam już jeden facet. Jak się następnego dnia okazało na komisariacie, sprawca przemocy domowej. Kolega pożyczył ode mnie komórkę i nagrał się żonie: "Cześć, nie wrócę dziś do domu, bo jadę na "wytrzeźwiałkę".

Izba Wytrzeźwień
Przygotowała Marta Kondrusik

Ci "do dyspozycji"

Była chyba północ. Wejście na Kolską: podłużne pomieszczenie, dużo ludzi, zamieszanie. Procedura składa się z kilku etapów: spisywanie danych, opróżnianie kieszeni, rozbieranie, badanie przez lekarza. Na końcu człowiek ma na sobie jakieś jednoczęściowe wdzianko ze sztywnego płótna sięgające do połowy uda i nic więcej. Żadnych łańcuszków, zegarków, telefonu.

Lekarz zapytał mnie, co takiego przeskrobałem, że jestem "do dyspozycji"? To taka ich adnotacja: ci "do dyspozycji" nie są następnego dnia wypuszczani, tylko przekazywani policji.

Nie traktowali nas źle. Żadnego szturchania, popędzania, wyzwisk. Taka sprawnie działająca maszyna, która z jednej strony przyjmuje pijanego człowieka w ubraniu, a z drugiej - przekazuje strażnikowi. I tu znów miła niespodzianka, bo strażnik nie zamknął mnie z obcymi ludźmi. Poczekał, aż jeden z moich kolegów przejdzie procedurę i umieścił nas obu w pustym pokoju.

W pokoju było sześć łóżek, trochę jak w szpitalu i okna naprzeciw drzwi. Kiedy je zamknięto, zaczęliśmy w nie walić, jakby dopiero do nas dotarło, gdzie jesteśmy. Strażnik był chyba do tego przyzwyczajony. Zapytał spokojnie, o co chodzi. To nas z kolei zbiło z tropu. Kolega wskazał na wdzianko i powiedział: "Chciałem tylko zapytać, kto to projektował".

Smakuje jak siki

W nocy "dokwaterowano" jeszcze dwie osoby. Ktoś krzyczał, że ma cukrzycę i musi dostać zastrzyk. Większość nocy jednak przespałem. Rano leżeliśmy i rozmawialiśmy. Potem mogliśmy wyjść na korytarz. Stał na nim garnek z kawą. Kolega, który trafił do innego pokoju, poinformował nas, że już się jej napił i że smakuje jak siki.

Procedura wyjścia była prostsza, ubieraliśmy się w ciasnym, marnie ogrzewanym pomieszczeniu, w tłoku. Dochodziło do różnych waśni, niektórzy wyglądali bardzo źle. Liczono monety. Pachniało nie najlepiej. Większość wypuszczono, a my oraz ten facet od przemocy domowej długo czekaliśmy na policję. W końcu przyszli, znów nas skuli i zabrali na Wilczą. Gdy wychodziliśmy z Kolskiej, ktoś rzucił w naszą stronę: Macie szczęście, że was nie wyru****o.

Jeżeli chodzi o warunki sanitarne, to musiały być one w miarę w porządku. Byłem pijany, ale nie aż tak bardzo, żeby jakaś skrajna niewygoda uszła mojej uwadze. Łóżka, wdzianka, toalety musiały być znośne.

Kto trafia na Kolską?

Nie rzuciła mi się w oczy jakaś ostra "recydywa", raczej drobne pijaczki. Nie wiem, jak traktują innych. Różne rzeczy się słyszało. Chyba mieliśmy dużo szczęścia, że było, jak było. Myślę, że to też zasługa personelu.

A potem przyszedł rachunek na kilkaset złotych na adres meldunkowy, czyli do rodziców. Jak na studenta kwota była zawrotna, ale najgorsze w tym wszystkim było to, że się wydało. Wszyscy byliśmy tak zażenowani całą sytuacją, że nikt nie odezwał się słowem. Ojciec mnie wcześniej pijanego nie widział, a tu nagle - Kolska.

Czy była to dla mnie nauczka? Od tamtej pory pilnuję się, jak jestem po alkoholu. Na trzeźwo na czerwonym przejdę, ale jak jestem pijany - nie ma opcji.

Izba Wytrzeźwień Izba Wytrzeźwień Przygotowała Marta Kondrusik

Mieszko I

Kacper: To było sześć lat temu. Miałem 21 lat. Po urodzinach kolegi w Ursusie szedłem z przyjacielem i bratem ciotecznym na przystanek autobusowy.

Było ok. 2:30. Na imprezie wypiłem dwa piwa. Problem w tym, że wyszedłem z pustą butelką w ręku. Zaczepiła nas straż miejska, chcieli wlepić mi mandat. Zacząłem się wykłócać. I tak go wypisali, dali do podpisania. Zamiast nazwiska, wpisałem Mieszko I.

Ten bystrzejszy to zauważył. Wkurzyli się. Wrzucili mnie na pakę i zawieźli na komisariat w Piastowie. Kumpel z bratem pojechali za nami taksówką. Na komisariacie zbadali mnie alkomatem. Wyszło 0,5 promila. Zamknęli mnie na dołku na 10 minut. Kumpel negocjował z policjantami. Nagle, nic nie mówiąc, zabrali mnie, wrzucili do suki i bez możliwości porozmawiania z kumplem, zawieźli na Kolską.

Na izbie, w poczekalni posadzili mnie obok faceta, który załatwił się pod siebie. Śmierdziało niemiłosiernie. Miałem torsje. Siedział tam jeszcze jakiś dresiarz, który próbował wcisnąć mi resztkę amfetaminy. Bał się, że policja to znajdzie. Po chwili przywieźli jeszcze jakąś kobietę. Twarz miała napuchniętą. Potem okazało się, że znaleźli ją na melinie, a w mieszkaniu były zwłoki jej zapitego koleżki. Sąsiedzi w końcu zadzwonili na policję, bo zaczęło śmierdzieć. Totalna patologia.

To było obrzydliwe i upokarzające

Zbadali mnie alkomatem. Teraz wyszło, że mam 0,2, czyli dopuszczalną ilość alkoholu. Ale sanitariusze powiedzieli, że skoro mnie tu przywieźli, to już muszę zostać. Dali mi wykrochmaloną koszulę, sztywną jak cholera, zabrali wszystkie rzeczy i zaprowadzili do sali. Szedłem na bosaka korytarzem. To było obrzydliwe i upokarzające. Pewnie, gdybym był pijany, po prostu miałbym to wszystko gdzieś, położyłbym się spać i tyle. Najgorsze to być na Kolskiej całkiem trzeźwym.

Była pewnie 4 nad ranem. Nie mogłem zasnąć. Słyszałem pochrapywanie żuli. Cały czas kogoś dowozili. Oprócz mnie w sali było jeszcze m.in. dwóch chłopaków - robotnik z Siedlec, który zasnął na przystanku, warszawiak, który wyszedł z klubu na kebaba i pod tym kebabem się z kimś pobił.

Trochę pogadałem z chłopakami. Robotnik był chyba na "wytrzeźwiałce" nie pierwszy raz, bo dawał nam rady, co robić, żeby szybciej stąd wyjść. Czułem się jak w filmie.

Personel śmiał się ze mnie

W końcu zasnąłem. Obudziłem się dość wcześnie. Na śniadanie zaproponowali nam wodę z glukozą lub kawę. Ktoś rzucił, żeby kawy nie brać, po podobno plują do niej. Wziąłem dwa łyki wody z glukozą i podziękowałem. 

Zapytałem sanitariuszy, kiedy wyjdę, nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Prosiłem, żeby mnie zbadać alkomatem. Odmówili. W celi siedziałem do 13. Tego dnia miałem mieć rodzinny obiad. Podobno mama mnie szukała. W końcu zadzwoniła do brata ciotecznego i ten jej powiedział, gdzie jestem. Okazało się, że akurat ciotka była w pobliżu, na Powązkach. Przyszła na izbę.

Personel śmiał się ze mnie, że ciocia po mnie przyjechała. Ale dzięki temu wyszedłem wcześniej. Zaprowadzili mnie najpierw do psychologa na obowiązkową rozmowę. Byłem zły, bo zanim cokolwiek miałem szansę powiedzieć, musiałem wysłuchać litanii o tym, jak mogę sobie robić takie rzeczy, że jestem młody, po co piję, że niszczę sobie życie. W końcu opowiedziałem swoją wersję zdarzeń i usłyszałem tylko: "Mam nadzieję, że już się nie spotkamy".

Ostatni przystanek - depozyt

Czyli okienko, w które lepiej nie pukać, jak poradził mi robotnik z celi. Personel wydaje rzeczy, kiedy chce, a jak się ich popędza, to trzeba czekać dłużej. Chłopak, który był tam przede mną, niestety zapukał. Ja usiadłem i czekałem. Dostałem rzeczy przed nim. Strasznie się zdenerwował. Ile musiał jeszcze czekać? Tego nie wiem.

Zanim wyszedłem, dostałem rachunek: 250 zł. Potem jeszcze przyszedł mandat. Podobno jakiś świadek zeznał, że nie chciałem powiedzieć policji, gdzie pracuję. To absurd, bo wtedy studiowałem, zresztą nie pamiętam, żeby mnie o to pytali. Cała ta przygoda kosztowała mnie 400 zł. Za Kolską nie zapłaciłem, napisałem odwołanie. Po jakimś czasie przyszło pismo od komornika, że umorzyli mi tę sprawę. Pamiętam, że odebrałem to pismo w Sylwestra.

Czego mnie to nauczyło? Żeby nie zadzierać ze strażą miejską. Dziś pewnie nie podpisałbym się już Mieszko I. Tak na wszelki wypadek.

Po tej przygodzie wiem też, że wciąż żyjemy w kraju pełnym absurdów. Jakby ktoś chciał kręcić film w klimacie Barei, powinien pojechać na Kolską.

Izba Wytrzeźwień Izba Wytrzeźwień Przygotowała Marta Kondrusik

Michał Biesiada

Marek: To było kilka lat temu. Miałem 26 lat. Piłem w wyborowym towarzystwie znanych artystów. Nie pamiętam, która była godzina, ale jako ostatni wyszliśmy z jednego z nieistniejących już lokali i ruszyliśmy tanecznym krokiem ulicą Kruczą.

U zbiegu Kruczej i Wilczej, tuż przy wejściu na komendę, nasz taniec osiągnął apogeum - był na tyle efektowny, że przykuł uwagę mundurowych, którzy najpierw zwyzywali nas od pedałów, a potem natychmiast aresztowali.

Komendy na Wilczej nie polecam, personelu też nie, aczkolwiek nie pozostałem dłużny funkcjonariuszom za wyzwiska. Moich dwóch kolegów, którzy się nie stawiali, wypuścili. A buntowników - mnie i mojego kumpla - wysłali na Kolską.

Słyszałem, że kogoś tam zgwałcili

Było to jak przejście do innego świata. Na izbie ubezwłasnowolnienie o wiele bardziej daje się we znaki niż na komendzie. Moje ręce nie były skrępowane, jednak zupełnie nie miałem ich do czego użyć. Nie było klamek, niczego, za co można chwycić, nawet ubrania kazano nam zdjąć i wymieniono na stylowe worki bez rękawów, które od razu okrzyknęliśmy mianem nowej kolekcji Comme des Garcons.

Jedynym ruchomym elementem był przycisk dzwonka na ścianie, który można było użyć w potrzebie, ale nie nadużywać. Co gorsza, wiedziałem, że o ile w areszcie mogłem rozrabiać do woli, to na izbie znacząco pogorszyłoby to moją sytuację. Słyszałem, że kogoś tam zgwałcili.

Niestety samo bycie grzecznym jej nie poprawiało - o wyjściu decyduje jedynie alkomat - a ja miałem na pewno dużo alkoholu we krwi. Nie pozostało mi więc nic innego, jak czekać.

W sali byłem z moim towarzyszem, oprócz nas był jeszcze rozgoryczony mąż, którego żona ukarała izbą za to, że pijany wrócił do domu oraz zaprawiony w boju stary wyjadacz, który jak twierdził, "spał sobie rozkosznie na trawniku pod sklepem i nikomu nie przeszkadzał, aż tu nagle postanowiła go zgarnąć policja".

Nigdy nie zapłaciłem

Był chyba stałym bywalcem, więc ucieszył się, że ma towarzystwo. Od razu oznajmił, że jego sposobem na przetrwanie na Kolskiej jest gadanie do upadłego, a potem dopiero odsypianie. Jak zapowiedział, tak zrobił. Przez następnych kilka godzin raczył nas opowieściami o swoich przygodach, libacjach i byciu królem życia. Na koniec przedstawił się słowami, które wypowiedział z wielkim namaszczeniem: "Czy wiecie, jak ja się nazywam? Michał Biesiada!".

Podobno jeden z moich kumpli, których policja wypuściła, przyszedł nas szukać. Opowiadał potem, jak grypsował pod oknami z ludźmi zamkniętymi na Kolskiej, którzy prosili go, aby zadzwonił do ich żon.

Wypuścili nas dopiero wieczorem. Po wyjściu wypiłem piwo i poszedłem spać. Za całą tę przygodę miałem zapłacić 500 zł - Kolska plus mandat. Nigdy nie zapłaciłem.

Izba Wytrzeźwień Izba Wytrzeźwień Przygotowała Marta Kondrusik

Radziecki sztangista

Tadek: Miałem 22 lata. Czyli było to dokładnie 8 lat temu. Kabaty. Bifor przed imprezą Kicz Party w Utopii. Całej historii smaczku dodaje fakt, że byliśmy wszyscy przebrani. Mój kumpel, z którym trafiłem na Kolską, za Lady Gagę, ja miałem na sobie niebieskie getry z lycry, na to kąpielówki, tank top i 10 złotych łańcuchów. Koledzy mówili, że wyglądam jak radziecki sztangista.

Część znajomych wcześniej ruszyła do klubu, my postanowiliśmy obalić jeszcze wódkę z jednym znajomym, który wpadł później niż wszyscy. W końcu zamówiliśmy taksówkę. I w tej taksówce mojemu kumplowi się ulało. Nie zwrócił na tapicerkę, ale do własnej torby, ale taksówkarz nie chciał uwierzyć. Wściekł się, zatrzymał samochód i stwierdził, że wezwie policję. W międzyczasie trzeci kumpel zwiał.

Przyjechała policja. Rzeczywiście uznali, że nic nie zostało zarzygane. Kazali nam zapłacić za kurs. Problem był w tym, że byliśmy naprawdę mocno zrobieni. Do tego mój kumpel tak niefortunnie wysiadł z taksówki, że zarył twarzą o beton i był cały we krwi. Jak policja nas zobaczyła, to chyba stwierdzili, że jedyną opcją jest Kolska.

Było jasne, że się kwalifikujemy

Umieścili nas w suce i pojechaliśmy. Pamiętam, że strasznie mi się dłużyło. Wpadłem w panikę, że zaraz nas wywiozą do lasu i zakopią.

Gdy na Kolskiej, w tych strojach, kompletnie nawalonych, zobaczył nas dyżurny policjant, od razu wezwał swoich kolegów. Tak w dziesięciu stali i się z nas śmiali i wyzywali od pedałów. Chyba nawet nas alkomatem nie zbadali. To było jasne, że się kwalifikujemy. W depozycie ściągnęliśmy przebranie, dostaliśmy tylko szmatę do założenia. I do sali.

W pokoju wpadliśmy w jakiś popłoch. Uznaliśmy, że nie możemy tam zostać. Któryś z nas wpadł na "genialny" pomysł, żeby jednym z łóżek wyważyć okno i uciec. Ledwie podnieśliśmy pryczę, dwóch sanitariuszy wbiegło do sali, wzięli mojego kumpla i przypięli go skórzanymi pasami do łóżka w sali obok. Zostałem sam. Skuliłem się na łóżku pod kocem i zasnąłem.

Gdy się obudziłem, zacząłem pukać w drzwi, żeby mnie wypuścili, że już jestem trzeźwy. Strasznie mi się nudziło, ale powiedzieli tylko, że kolega nie jest jeszcze w stanie, że muszę poczekać.

Ukradli mi 6 stów

Wyszliśmy około 15. Wcześniej ubraliśmy się z powrotem w nasze stroje i próbowaliśmy kupić herbatę z automatu za złotówkę, ale zabrakło nam 10 groszy. Chcieliśmy pożyczyć pieniądze od takiego biznesmena, który wychodził "z nami", ale tylko krzyknął: "Ch*** ukradli mi 6 stów, pozwę ich!". Zrezygnowaliśmy.

Na szczęście miałem voucher na taksówkę, więc nie musieliśmy jechać przez całe miasto w tych przebraniach, tylko od razu na Kabaty.

Całą przygodę zwieńczył rachunek na 250 zł. Rodzice do tej pory nie wiedzą, że byłem na "wytrzeźwiałce". Nie jest to powód do dumy, ale w pewnym sensie znaleźliśmy się po prostu w złym miejscu, w złym czasie. Bywały ostrzejsze imprezy... Czy była to dla mnie nauczka? Na pewno pamiętam o tym, żeby raczej trzymać się w zwartej grupie, jak imprezuję, nie pić za dużo i nie prowokować takich sytuacji.

Izba Wytrzeźwień Izba Wytrzeźwień Przygotowała Marta Kondrusik

Pamiątka z Kolskiej

Mikołaj: Do tej pory mam pamiątkę po Kolskiej. Krzywy nos po złamaniu...

Ale od początku.

Zaczęło się od awantury pod palmą (od redakcji: przy rondzie de Gaulle'a w centrum stolicy). Wracałem z kolegami z imprezy. Już świtało. Młode, nastoletnie koguty. Wdaliśmy się w jakąś bijatykę z grupą gości. Miejsce dość centralne, szybko namierzyła nas straż miejska. Wypisali wszystkim mandaty, ale ja nie chciałem przyjąć.

Nie chcieli pokazać mi, ile wyliczył alkomat

Chcieli władować mnie do suki, ale się nie dałem. Zaparłem się nogami, a potem je uginałem, udając, że odpuszczam. I wtedy z całej siły odepchnąłem się do tyłu, wywalając strażników. Uciekłem. Tylko rzuciłem im na odchodne, że ich trzech, ja jeden, do tego pijany, i nie mogą dać mi rady. Chojraczyłem.

Pobiegłem w stronę Rotundy. Dorwali mnie chyba na Wspólnej, dokładnie nie pamiętam. Jeden ze strażników gonił mnie między kolumnami. W końcu mnie dorwali. Zawieźli na Kolską. I tam się zaczęło krętactwo.

Nie chcieli pokazać mi, ile wyliczył alkomat. Powiedzieli, że mam 3 promile, ja na to, że to chyba niemożliwe, bo bym się słaniał po podłodze. Myślę, że po prostu byli wkurzeni i chcieli mnie udupić. Kazali mi czekać w poczekalni. Siedział tam jeszcze jeden gość. Miał trochę krwi na twarzy. Jeden z funkcjonariuszy tylko rzucił, że mam na niego uważać, bo tej nocy komuś ucho odgryzł.

Przebrałem się w płócienne wdzianko, zostawiłem, co miałem w depozycie i poszedłem do sali. Było tam trochę jak w więzieniu, kremowe ściany, prycze, koc, drzwi bez klamek. Jakiś żul spał. Nagle zachciało mi się pić. Zawołałem strażników.

Gwóźdź programu

W drodze do tzw. "wodopoju" napyskowałem im, że są jak roboty. Odwróciłem się i wtedy poczułem silne szarpnięcie. Wzięli mnie w pięciu. Czterech zablokowało mi ręce i nogi, a piąty zaczął mnie nawalać po twarzy, tak że głowa odbijała mi się od podłogi. Zalałem się krwią, wrzucili mnie do sali i przypięli pasami do łóżka. Potem pamiętam, że przyszła sanitariuszka i zrobiła mi zastrzyk w udo. Nie wiem, co to było. Powiedziała, że to pozwoli mi zasnąć. Zasnąłem, ale potem przez trzy dni nie mogłem chodzić, tak mnie ta noga, bolała.

Po południu mnie wypuścili. Dostałem rachunek na 250 zł. Do tej pory zastanawiam się czemu, przekręcili moje nazwisko. Zamiast G, wpisali S. Najpierw myślałem, że są gamonie i się pomylili, a potem, że zrobili to specjalnie, żeby nie mieć problemów w związku z tym mantem, które mi zapewnili w ramach nocki na Kolskiej.

Na obdukcję w końcu nie poszedłem. Kolega mi odradził. Wróciłem do domu. Rodziców nie było. Gdy zobaczyli mój nos, powiedziałem, że się z kimś pobiłem. Do tej pory nie wiedzą, gdzie spędziłem tamtą noc.

To była dla mnie konkretna nauczka. Nie jestem dumny z tego, co się wydarzyło. Takie pijackie dziecinne zachowanie, wiem, że ich prowokowałem. Ale tego manta to im nie wybaczę.

Do izby wytrzeźwień przy ul. Kolskiej trafiają ludzie, którzy mają minimum 0,5 promila alkoholu we krwi. Można tam przebywać do 24 godzin. Natomiast w Dziale Przerywania Ciągów (gdzie pacjenci zgłaszają się dobrowolnie) od 5 do 7 dni. Dzisiaj koszt pobytu na Kolskiej wynosi 299, 98 zł.

***

Chcesz podzielić się z nami swoją historią? Uważasz, że powinniśmy poruszyć konkretny temat w ramach cyklu "Alkopolacy"? Napisz do nas: listydoredakcji@gazeta.pl

Więcej o: