Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas
Na studia bałam się pójść, miałam strasznie złe wspomnienia ze szkoły. Znęcający się psychicznie chłopak, sadystyczni nauczyciele. Ja w tym wszystkim samotna, przestraszona. Liceum dla mnie to czteroletni koszmar, o którym chcę już tylko zapomnieć.
Dostałam nieźle płatną posadę w biurze na Służewcu. Pełen etat na Mordorze. Osiem godzin pod ostrym światłem jarzeniówek i przy klimatyzacji powodującej gołoledź w kiblach. Praca odcięła mnie od nielicznych znajomych, jakich miałam.
Nie będę wspominać nawet o chłopakach, bo tych praktycznie wokół mnie nie było. A nawet gdyby byli, to bez Tindera bałabym się cokolwiek powiedzieć, zrobić jakiś krok. Mój były chłopak nauczył mnie, że bez niego jestem nic nie warta, nieatrakcyjna i kompletnie nieciekawa.
Wyrwałam się wreszcie z tego związku i po paru miesiącach założyłam Tindera. By poczuć się pewniej, nabrać wreszcie poczucia własnej wartości, ale przede wszystkim, aby odciąć się od wszystkiego, co miało związek z poprzednim partnerem. Chciałam przełamać swoje bariery, poczuć, że żyję, że mogę znaleźć ludzi, którym będzie na mnie zależało. Na Tinderze bardziej niż kogoś innego, szukałam siebie.
Najzabawniejsze są pierwsze spotkania. Umawiasz się w jakimś publicznym miejscu. No i pojawia się to zabawne uczucie. Trochę jak przyjemny stres przed klasówką, do której się nie przygotowałaś, ale lubisz przedmiot. Magia Tindera.
Pytasz siebie: kto przyjdzie pierwszy? Jak przebiegnie pierwsza wymiana zdań? Czy ludzie wokół poznają się, że właśnie spotykasz się z obcą osobą poznaną przez Internet? No i na ile te zdjęcia, które mnie w pierwszym momencie zainteresowały, nie przekłamały rzeczywistości??
Czekając, dzwonię do swej randki i rozglądam się, czy ktoś nie sięga po telefon. Czasem poczujesz się zawiedziona, i pomyślisz: "czy naprawdę będę musiała przez to przechodzić?". Innym razem chłopak wygląda bosko, lepiej niż na zdjęciach. Podobno wtedy buzia mi się rumieni, uśmiecham się nerwowo, a język mi się plącze do momentu,gdy nie przebrniemy przez drugie piwo. I to w Tinderze jest dla mnie najlepsze. Przygoda, podróż w nieznane.
Tinder? Cudowny wynalazek! Szczególnie dla lubiących łączyć podróżowanie ze spotykaniem ciekawych ludzi! Całkowicie zgadzam się z poglądem, że nie da się poznać jakiegoś miejsca bez dłuższej interakcji z jego mieszkańcami. Dzięki Tinderowi łatwo można spotkać kogoś ciekawego i chętnego do pokazania miasta z perspektywy młodej, podobnej do siebie osoby, a nie turysty.
Jedną z najlepszych nocy w życiu spędziłem dzięki pomocy Tindera. Spotkałem się w Marsylii z dziewczyną, która zapytała, czy nie zechciałbym, by dołączyła do nas jej przyjaciółka, która również umówiła się z kimś na Tinderze.
To była najbardziej intensywna podwójna randka na świecie! Wędrowaliśmy od lokalu do lokalu, gubiąc się po drodze w zakamarkach arabskiej dzielnicy. Były rozmowy o Francji na kołyszących się kejach i prywatna impreza techno na plaży za miastem. No i witanie wschodu słońca z dziewczyną szepcącą sprośności do ucha. Na koniec jeszcze znana malarka po 4 butelkach wina odwoziła nas swoim Peugeotem 504 do hostelu.
Sam w to nie mogę uwierzyć, ale taka jest prawda. Najlepszy wieczór mojego życia przeżyłem dzięki mobilnej aplikacji randkowej! Teraz z niecierpliwością czekam, aż będę mógł się zrewanżować komuś tym samym w Warszawie.
Jak zobaczyłem tę aplikację, nie mogłem w to uwierzyć. Tysiące ułożonych w dzióbek ust, chętne pozy i zapraszające dekolty. Kumpel z siłowni coś tam mówił, że wiele dziewczyn nie traktuje Tindera jako zaproszenia do łóżka, że chcą związku, bezpieczeństwa... Że nawet jeśli są szalone, chcą w tym wszystkim choć odrobiny uczucia, a ja szukam tylko "jednego".
- Ale tylko zobacz na te zdjęcia - mówię mu - po prostu kompletnie nie znasz się na dziewczynach! Powiem tak: Jeszcze inny mój znajomy, który na głównym zdjęciu siedzi sobie w kawiarni i czyta książkę ma chyba 10 razy mniej lajków niż ja, z moją wyeksponowaną klatą i bicepsami. Mówi ci to o coś?
Zasada jest prosta. Im więcej ciała pokazują zdjęcia, tym szybciej znajomość skończy się w łóżku. Śmiać mi się chce, jak widzę dziewczyny, którym kadr zdjęcia łapie zapięcie w staniku między piersiami, a w opisie mają "szukam znajomych". Niezły przykład "cichej wody rwącej brzegi".
Moja rada? Przed randką wyłącz Tindera, żeby nie korciło. Raz jedna dziewczyna wybiegła z lokalu, widząc, że już czatuję z następną. Koniecznie pamiętaj, o czym z którą dziewczyną pisałeś! I na spotkaniu nie myl imion! A tymczasem, znudzona mężatko, dziewczyno nie mogąca w Warszawie odnaleźć się po studiach... Damian już po ciebie idzie.
Była jedna randka, po której na jakiś czas odinstalowałam Tindera.
Wyszłam z tym elegancko wyglądającym kolesiem na miasto. Błyszczący Rolex, zadbane cebulki włosów i pół kilo różnego rodzaju kart płatniczych w portfelu. Już jak z nim pisałam, był nieco próżny i zbyt pewny siebie, owszem, ale czy zadbani ludzie sukcesu tacy właśnie nie są? Może on będzie moim Grey'em? Postanowiłam to sprawdzić i spotkałam się z nim.
Poszliśmy do jednego z tych droższych barów chyba tylko po to, żeby on lśniąc swoimi prostymi zębami mógł powiedzieć "ja stawiam". Pierwsza czerwona flaga pojawiła się wtedy, gdy ja nie dopiłam pierwszego piwa, a on był już po drugim i zaczął namawiać mnie na shot'y. Był bardzo przekonywający i dałam się ponieść. Tyle, że ja piłam co drugą kolejkę.
Po pewnym czasie zaproponował mi pracę w jakimś urzędzie, gdzie nic nie będę musiała robić, tylko się z nim spotykać. Brzmiało to dosyć nierealnie. Tak samo jak to, że jest przyjacielem jednego posła, który w każdą niedzielę lata helikopterem na polowania. Było to całkiem zabawne, do momentu kiedy nie zaczął zaczepiać w agresywny sposób każdego, kto się na mnie nie spojrzał.
Pijacko bełkotał, zwracał się do obcych na jednocześnie na "ty" i "spierdalaj". Odepchnięci, czy może -wyśmiani - z jednej sali podeszliśmy do baru, gdzie tym razem dostało się barmanowi. Że za mało leje, że mógłby być jego ojcem, więc niech to on przyrządzi zamówione drinki. Kiedy tak szarpał się z barmanem, o władzę nad butelką alkoholu, ja mu spokojnie powiedziałam, że idę. Wtedy zaczęło się najgorsze.
Przed barem złapał mnie za ramię i zmuszał, żebym wsiadła z nim do samochodu. Był tak pijany, że ledwo mógł oprzeć się o to auto nie wywracając się. Zaczęłam mówić mu, żeby zamówił taksówkę albo poszedł na autobus i zostawił mnie w spokoju. Nadal się nie zniechęcał, próbował siłą mnie wrzucić do tego auta. Zaczęłam krzyczeć, szarpać się z nim, gdy w końcu przyszedł bramkarz z lokalu i obezwładnił go z jakimiś postronnymi ludźmi. On leżał skuty na ziemi z gazem pieprzowym w oczach, czekając na radiowóz. Tamtej nocy zaliczył Izbę Wytrzeźwień, a ja traumę, z której do tej pory jeszcze do końca nie wyszłam.
Nie jestem już na studiach, gdzie na co dzień widywałam ludzi "z mojej bajki". Mam też dużo mniej wolnego czasu, bo pracuję. Nieobce są mi weekendy, kiedy zamiast wychodzić na miasto, siedzę pochylona nad spóźnionym projektem albo odsypiam całotygodniowe maratony biurowe.
I tu wchodzi Tinder. Dzięki niemu znaleźć randkę jest tak samo łatwo, jak zamówić taksówkę przez Ubera. Zawsze znajdzie się ktoś w pobliżu, kto będzie miał ochotę wyskoczyć na drinka i sprawdzić, jakimi torami podąży wieczór. U mnie czy u niego? W ten sposób spotkałam się z pięcioma chłopakami.
Z żadnym przypadku związek nie trwał dłużej niż miesiąc. Wiem, że na Tinderze nie poznam żadnego księcia na białym rumaku, który porwie mnie przed ołtarz. Jestem za stara na to, żeby wierzyć w bajki.
Z Izraela przyjechałem do Warszawy studiować medycynę. Tinder był całkiem popularny w miastach w których dotychczas bywałem, więc oczywiście "się odpaliłem" (na aplikacji - przyp. red.). Jeszcze na miesiąc przed wprowadzeniem się do akademika, znalazłem paczkę ludzi, z którymi wynajęliśmy wspólne mieszkanie.
Dograliśmy się tak, jakbyśmy poznali się na forum "trance, house, psychology" a nie na portalu randkowym. Prawie zawsze przed wyjściem do klubu odpalaliśmy Tindera, zbieraliśmy zagraniczną ekipę, po czym urządzaliśmy sobie nocne wędrówki po mieście.
To nie koniec! Znalazłem dziewczynę, z którą się zaprzyjaźniłem i długo byłem w otwartym związku. Namawiam ją na wycieczkę do Ziemi Proroków. Przez Tindera znalazłem przyjaciół. Jestem pewien, że będę utrzymywać z nimi kontakt jeszcze długo po tym, jak skończymy nasz krótki rozdział w życiu pod tytułem "Warszawa".
Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas
Tindera miałem niecały miesiąc. Przechodziłem słaby okres w swoim życiu. Szukałem antidotum na depresję po rozpadzie związku trwającego 4 lata. Chyba pół roku bycia singlem minęło, nim zainstalowałem sobie Tindera.
Do samej aplikacji podchodziłem sceptycznie, ale przecież nie miałem nic do stracenia, a przeglądanie obrazków z kobietami, to całkiem odprężające zajęcie. Pisywałem luźno może z trzema dziewczynami. Ale nie powiem. Z jedną od początku wiązałem pewne nadzieje. Po prostu się zgraliśmy. Oboje żeglujemy, słuchamy tej samej muzyki i jesteśmy wegetarianami. Mijał tydzień po tygodniu. Rozmawialiśmy ze sobą ciągle, bez przerwy, cały czas. Mówiliśmy sobie nawet "dobranoc".
W końcu nadszedł dzień pierwszej randki. Czułem stres. Bo co, jeśli rzeczywistość bezwzględnie się obejdzie z moimi wyobrażeniami? Może się jej nie spodobam? Może nerwy nie pozwolą mi wykrzesać z siebie jednego zdania po polsku?
Na całe szczęście, nasza pierwsza randka była równie fantastyczna i naturalna, jak wcześniejsze z Kasią pisanie. Nie było nawet odrobiny skrepowania. Czuliśmy oboje, że ten wieczór, że my,jesteśmy dla siebie stworzeni. Nawet kelner puścił mi oczko, widząc co się święci i jakby starając się dodać mi otuchy. Żeglarstwo, bieganie, lotnictwo, polityka - o naszych wspólnych pasjach rozmawialiśmy z serdecznością starych znajomych.
No i jeszcze okazało się, że kocha gotować i lubi gry komputerowe. Zaprosiłem ją tydzień później na swoją imprezę urodzinową. Obiecywałem sobie, że nie przyprowadzę "jakiejś laski z Tindera" na swoje urodziny, ale wiedziałem już, że to coś innego. Usunęliśmy swoje profile ponad rok temu. To była chyba miłość od pierwszego swipe'a.