Wskazała je tylko Joanna ze Śródmieścia. - Wszystkie oddolne inicjatywy, które rodzą się w sieci, znacznie mocniej oddziałują na życie w naszym mieście niż to, co pojawia się w tradycyjnych mediach - wyjaśnia. Sama przyznaje, że ostatnie protesty, happeningi czy manifestacje, które odbywały się w Warszawie, zostały nagłośnione przede wszystkim w internecie. - Duża część uczestników takich wydarzeń dowiaduje się o nich właśnie za pomocą mediów społecznościowych - dodaje. Zaznacza, że to także dla niej obecnie pierwsze źródło informacji "nie tylko o polityce, ale też o rozrywce, plotkach i sporcie".
Nie zdążyłem dokończyć pytania, a już usłyszałem odpowiedź. - Starzy ludzie, moherowe berety, radio Maryja - wymieniła na jednym oddechu Małgorzata z Kabat. - Radio Maryja ma wpływ na to, co dzieje się w Warszawie? - pytam zaskoczony. - Oczywiście. To, co teraz mamy wszędzie w Polsce, to jest dziadostwo. Mówią tym ludziom, na kogo mają głosować, jak mają myśleć, co jest dobre, a co złe. Ja jestem stara, to mi już wszystko jedno, ale szkoda młodych ludzi - mówi zasmucona. Powiązania między treściami na antenie rozgłośni ojca Rydzyka, a życiem w Warszawie nie potrafiła wytłumaczyć.
Karol z Białołęki bezradnie rozkłada ręce, a potem wskazuje na Pałac Kultury. - Wkurza mnie potwornie, że od lat ten teren nie jest zagospodarowany - mówi. - Niby ciągle są przetargi, a potem cisza. Jak ktoś ma złożyć finalny podpis, to nagle urzędnicy giną, nie są wymieniani z imienia i nazwiska, nie ponoszą odpowiedzialności, ale to oni pociągają za sznurki.
- Krety - mówi całkiem poważnie Zofia ze Śródmieścia. - Jak to? - dziwię się. - To jest krecia robota, która podlega całkiem innym prawom - mówi nadal enigmatycznie. - Warszawa jest pogrążona w wielkim chaosie. To jest miejsce, w którym nie da się żyć - kontynuuje stanowczo. Wyciąga z kieszeni kurtki ołówek i skrawek papieru. Notuje na nim nazwę naszej redakcji. - Później sprawdzę, skąd pan jest - mówi nieufnie.
Zofia nie lubi Warszawy, choć to miasto, w którym się urodziła, wychowywała i dorastała. - 20 lat mieszkałam w Toronto, wielomilionowej, wielonarodowościowej metropolii, gdzie panuje wzorowy porządek w życiu publicznym i obowiązuje wysoka kultura, gdzie szanuje się godność drugiego człowieka, a urzędnicy odnoszą się z szacunkiem i w sposób kulturalny do interesantów - opowiada. - A u nas nie widzę nic pozytywnego. W Warszawie rosną domy, w których nikt nie chce mieszkać, nikt ich nie lubi, a ludzie niechętnie przeprowadzają się ze starych miejsc pracy do nowych budynków ze szkła i stali.
Po chwili słyszę czyja to wina. - To deweloperzy podejmują decyzję o zagospodarowaniu nowych terenów, to oni zatrudniają architektów, później akceptują ich projekty, które niszczą środowisko naturalne, a następnie są zatwierdzane przez władze miasta. A my, mieszkańcy, nie mamy żadnego wpływu na to, że zabierają nam ziemię albo jakie projekty deweloperskie zostaną zrealizowane - wyjaśnia Zofia. Marzy o powrocie do Kanady. - Przeżyłam tam najcudowniejsze lata swojego życia i czekam, kiedy wreszcie wyjadę z tej potwornej Warszawy.
Michał z Mokotowa lubi swoje miasto, ale nie wszystko mu się podoba. - Myślę, że jeśli jest coś, co przyciągnie tu inwestorów, to później mają już całkowitą dowolność i sami decydują, co i jak przez nich realizowane będzie wyglądać - mówi. - Podejrzewam, że to są osoby, które mają dużo pieniędzy albo chcą się nachapać.
- Przychodzi mi tylko jedno nazwisko do głowy - zaczyna Kasia z Bródna i porozumiewawczo się uśmiecha. - Mam zgadywać? - myślę sobie. - Oczywiście, że Jarosław Kaczyński - rzuca. - Mówimy o Warszawie - przypominam. - Ale on ma wszędzie wpływy - ucina Kasia. Chwali ostatnie zmiany w stolicy. - Dostrzegam coraz więcej remontów w mieście, jest ładniej, mamy drugą linię metra, szybko odbudowano most Łazienkowski. Cieszę się z tego - mówi. - To dziękujemy Kaczyńskiemu? - sugeruję. - Nie będę mu za nic dziękować - odpowiada stanowczo i odchodzi.
Marta z Bielan też wymieniła nazwisko prezesa PiS. - Przecież Kaczyński, niezależnie od przepisów, postawi pomnik upamiętniający ofiary katastrofy smoleńskiej tam, gdzie będzie chciał - mówi.
- Niestety on - mówi Edyta z Woli i wzrok kieruje na pierwszą stronę jednego z najpopularniejszych tygodników. Czarno-białą okładkę wypełnia twarz, której oczy są zasłonięte przez napis "Ile lat z Kaczyńskim?". - Gdzie on się pcha? Jego nie powinni pokazywać nawet w telewizji - mówi rozemocjonowana. - Ma wpływ na to, co dzieje się w Warszawie? - dopytuję. - A nie widzi pan? Wszędzie chce sterować ręcznie - tłumaczy.
- Teraz jest taka sytuacja, że wszystko może być zależne od rządu - stwierdza Michał z Białołęki. - Nawet sprawy lokalne? Przecież w Warszawie rządzi PO - zauważam. - Nie wiadomo, jak długo - odpowiada mój imiennik. - Ani mieszkańcy ani aktywiści miejscy nie mają przecież wpływu, co widzę na swoim osiedlu. Ludzie nie są zaangażowani, mało osób przychodzi na zebrania, bo oni mają kredyty i pracują po to, żeby je spłacać - opowiada.
Bartek z Wawra dodaje, że chodzi o pieniądze: - Ludzie, którzy ustalają politykę budżetową, czyli rząd. To od nich zależy, ile Warszawa dostanie kasy państwa.
- Pracownicy wybrani przez nas do rad narodowych - słyszę mocno zaskoczony od Józefa ze Śródmieścia. W końcu ten terenowy organ władzy ludowej upadł wraz z PRL-em. Mój rozmówca wreszcie wyjaśnia, że chodzi mu o radnych. - To oni decydują o tym, co dzieje się w mieście, bo inni są zajęci swoją pracą i nie mają na to czasu - mówi. I żartuje: - No i oczywiście my, emeryci.
Na radnych wskazuje też Witold, także emeryt ze Śródmieścia. - Decyduje partia, która teraz rządzi w Warszawie, czyli Platforma Obywatelska - odpowiada. - Jak jest u władzy, to ma wpływ - dodaje zgodnie z logiką. - No przecież nie obywatele, bo ci zawsze kierują się propagandą i sympatiami, a że nie zawsze mądrymi, to już inna sprawa - filozofuje. - Najlepszym przykładem jest w tej chwili obywatelska organizacja, która się nazywa KOD. Ale ja stawiam znak zapytania, czy aby jest tak bardzo obywatelska, bo niedługo raczej będzie super partią.
- Wszystko jest w moich rękach. To jest moje miasto - krzyczy Grzegorz z Woli. - Jeżeli pan się dołączy, to będzie to zależało od nas, a później od innych. Czy pan się do mnie dołączy?
- Dołączę - mówię z chęcią.
- To jest nas już dwóch. Warto jeszcze zaprosić parę osób.
- Tylko jeśli mamy razem działać, to musimy się dogadać.
- Już się dogadaliśmy. Skoro rozmawiamy, to znaczy, że jesteśmy w dobrym kontakcie.
- A jak ja powiem, żebyśmy zwęzili tę ulicę do jednego pasa?
- To super. Jestem za. Ruch w centrum w ogóle można by wyłączyć. Jest zdrowiej i mniej śmierdzi. To teraz warto złapać tę panią tam i ją także o to zapytać. W ten sposób budujemy społeczność lokalną.
- A jeśli ta pani powie, że chce mieć trzeci pas na tej jezdni, bo stoi tu codziennie w korkach?
- To musimy wykombinować takie rozwiązanie, by i jej było fajnie i nam było dobrze.
Grzegorz nie jest z Warszawy. Przyjechał tu na początku lat 90. Wtedy próbował działać w różnych stowarzyszeniach, chciał zmieniać miasto. - W końcu dałem sobie spokój, bo ile można się użerać, zawsze są ludzie, którym coś przeszkadza - tłumaczy. Narzeka, że w stolicy niewielu jest rodowitych warszawiaków. - Znam sporo osób, które tu przyjeżdżają po to, by zrobić karierę, wydoić z tego miasta, ile się da, i uciec do siebie. Oni nic po sobie nie zostawią i mają gdzieś to, czy ulica będzie mieć dwa czy trzy pasy. Traktuję Warszawę bardzo osobiście, bo mi się szalenie podoba, ale tu nie ma z kim rozmawiać o tym, co zrobić, żeby nam się lepiej mieszkało - przyznaje ze smutkiem. Na koniec mówi mi, że najważniejsza jest identyfikacja z miejscem, w którym żyjemy, "bo tylko wtedy mamy wpływ, na to, co tu się dzieje".
Oprócz Grzegorza na mieszkańców postawiła prawie jedna trzecia pytanych. Dla wielu to oczywiste. - Jest nas najwięcej, więc mamy najwięcej do powiedzenia. Poza tym tu pracujemy i tu płacimy podatki - mówi Agnieszka z Ursynowa. - Byłoby jeszcze lepiej gdybyśmy się zjednoczyli, ale potrzeba kogoś, kto nas zmobilizuje - dodaje. Podobnie uważa Joanna ze Śródmieścia: - Wszyscy tworzymy przestrzeń, w której żyjemy. I robimy to codziennie. Ja np. dbam o swoje najbliższe otoczenie wokół bloku.
Kasia z Woli też wskazała mieszkańców, bo mają prawo głosu i decydują o tym, kto rządzi w mieście. - Skoro od wielu lat nie zmieniamy władzy w Warszawie, to znaczy, że nasze potrzeby są zaspokojone - mówi.
Niektórzy wspominali o budżecie partycypacyjnym. Od trzech lat warszawiacy mogą zgłaszać swoje pomysły. Te, które zdobędą najwięcej głosów od mieszkańców z każdej z 18 dzielnic, będą realizowane w następnym roku. - Możemy sami decydować, czy wolimy mieć remont ulicy, czy nowy plac zabaw - zauważa Anna z Bródna, która w tym roku pierwszy raz głosowała na projekty z budżetu partycypacyjnego.
Michał z Ursynowa chce wierzyć, że wpływ na to, co dzieje się w mieście, mają mieszkańcy. Ale ma pewne wątpliwości. - Niby istnieją konsultacje społeczne w Warszawie, w których każdy może uczestniczyć, ale tak naprawdę nie wiem, czy później nasze uwagi są brane pod uwagę przez miasto - przyznaje.
- Dzięki mieszkańcom to miasto żyje - mówi z uśmiechem Kacper z Żoliborza. - Tylko od nas zależy, czy będzie dookoła kolorowo, czy pali się Tęcza, czy stoimy pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, czy przez miasto przechodzi marsz KOD-u albo Parada Równości.
- To tak, jak w życiu. Wszystko zależy tylko od nas - przekonuje mnie Ola z Białołęki. - Jeśli ja się do pana uśmiecham, to znaczy, że już jest dobry początek.
Dla wielu to oczywiste, że największy wpływ na to, co dzieje się w mieście, ma pani prezydent. Dlaczego? Bo:
* "podpisuje większość dokumentów" (Jacek z Mokotowa),
* "bez jej wiedzy nic się nie dzieje" (Ania z Saskiej Kępy),
* "zawsze szef ma największy wpływ" (Izabela ze Śródmieścia),
* "podejmuje decyzje, zarządza pieniędzmi, wszystko ogarnia, trzyma budżet w ryzach" (Dorota z Wilanowa).
Hanna Gronkiewicz-Waltz rządzi Warszawą od 10 lat. Właśnie mija półmetek jej trzeciej kadencji. Po ostatnich wyborach samorządowych zapowiedziała, że nie będzie już więcej ubiegać się o fotel prezydenta stolicy. Ale gdy rządzący w kraju PiS zapowiedział wydzielenie Warszawy z województwa mazowieckiego i rozpisanie wcześniejszych wyborów, to Hanna Gronkiewicz-Waltz wyznała, że w nich wystartuje.
Sławek ze Śródmieścia co prawda wskazał panią prezydent, ale uważa, że to zły wpływ. - Nie wierzę, żeby Gronkiewicz coś dobrego starała się zrobić - mówi. Jednocześnie przyznaje, że miasto robi się coraz ładniejsze. - Ale nie powiem, że ona ma na to wpływ. Ja w to nie wierzę. Przecież coś musi robić.
Zmiany w Warszawie ocenia na plus Weronika z Ochoty. - Pani Gronkiewicz-Waltz nadal jest osobą decyzyjną i ja to czuję i widzę. Warszawa jest dużo piękniejsza niż 10 lat temu - mówi.
- To pani prezydent podejmuje decyzje, gdzie mają być budowane wieżowce, jak ma być rozplanowane metro - zauważa Magda z Ursynowa.
Piotrek z Woli ubolewa, że największy wpływ ma pani prezydent. - Niestety, trzeci sektor jest bardzo słabiutki w Warszawie i o wszystkim decyduje Hanna Gronkiewicz-Waltz i partia, która ją popiera.
Z kolei Monika z Woli snuje spiskowe teorie. - Pewnie o tym, kto rzeczywiście ma wpływ na to, co dzieje się w mieście, nigdy się nie dowiemy. Mam jednak nadzieję, że prezydent Warszawy ma coś do powiedzenia w kwestii najważniejszych inwestycji drogowych, komunikacyjnych czy tych związanych z reprywatyzacją - mówi. I proponuje: - Dobrze by było, gdyby władza była trochę bardziej scentralizowana, a tak mamy 18 dzielnic w jednym mieście. I powstają takie małe królestwa. Uważam, że prezydent stolicy powinien być z Warszawy, bo jak ktoś tutaj przyjeżdża, to inaczej widzi to miasto.