Dziki handel kojarzony był do tej pory z latami 90-tymi. Warszawa pełna była bazarków, targowisk i miała największy jarmark w Europie (dziś w tym miejscu znajduje się Stadion Narodowy). Patrząc teraz na centrum miasta, można odnieść wrażenie, że niektórzy za czasami samowolki handlowej bardzo tęsknią. Pani prezydent, czy TAK powinna wyglądać Warszawa w 2016 roku?!
Metro Warszawa
Metro Warszawa
To, co widać na zdjęciach trudno nazwać ładem i porządkiem. Nie mam nic przeciwko ulicznym handlarzom, ale forma jaką tenże handel przybrał i w jakim odbywa się miejscu - przeraża. Centrum Warszawy powinno być wizytówką miasta. Mamy być z niego dumni. Zamiast tego, prezentuje się jako jedno, wielkie targowisko rajstop i czereśni. Wyrósł nam proszę Państwa, jeden wielki bazar!
Metro Warszawa
Dlaczego tak się dzieje? Oko przymyka niejeden warszawiak, bo przecież takie handlowanie to nic złego. Ręką macha najwidoczniej władza miasta i nic z tym zjawiskiem nie robi. Efekt? Mały handel stał się dużym problemem tej części miasta. Ba, ogólne przyzwolenie na tego typu praktyki spowodowało, że na niemal każdym rogu w Śródmieściu wyrasta usługowy majdan. Jak chociażby ten w okolicach Metro Świętokrzyska. Czy to blaszane budy z kebabem i maszynami go gier mają być elementem nadszarpniętego wizerunku Warszawy? Dziki handel pojawił się także przy wejściu do Metra Politechnika.
Metro Warszawa
Dziwie się tym bardziej, że Hanna Gronkiewicz-Waltz od początku swojej prezydentury walczy o ład w przestrzeni okalającej Pałac Kultury. To dzięki pani prezydent zniknął obrzydliwy hangar MarckPolu i blaszana obora KDT. Ba, przecież o likwidacje architektonicznych koszmarków pani Hanna Gronkiewicz-Waltz stoczyła prawdziwy bój. Dlaczego zatem znów, niemal w tym samym miejscu, pojawia się rodzaj handlu niegodny centrum stoicy kraju europejskiego?
Kiedyś:
fot. Sawomir Kamiski / AG
Dziś:
Metro Warszawa
Wielu, czytając mój felieton, zada pytanie: "Komu to przeszkadza?". Odpowiem: Chociażby biznesowi turystycznemu, który od lat ma się w stolicy genialnie. Wystarczy spojrzeć, ilu zagranicznych turystów odwiedza nasze piękne miasto. Z danych IPSOS wynika, że Warszawę w 2014 roku odwiedziło 3 miliony turystów. Zaś Główny Urząd Statystyczny wyliczył, że tylko w II kwartale 2015 roku było w Warszawie ponad 300 tysięcy zagranicznych gości. Jednym słowem - dużo. Czy dzika sprzedaż majtek i oscypków zostanie uznana przez obcokrajowców za atrakcje turystyczną? Wątpię. Za egzotykę? Bądźmy poważni. Śmiem nawet twierdzić, że turyści wyjadą z nienajlepszym zdaniem o Warszawie.
Co ciekawe, słupki idą w górę w każdej badanej kategorii turystycznej. Wizytujących jest więcej, zostają na dłużej i coraz chętniej korzystają z oferty noclegowej. Co widzą z okien tychże hoteli? Cyganki handlujące biustonoszami, kobiety handlujące na środku ulicy czereśniami. I panów, którzy zza pazuchy wyciągają kradzione flakony perfum i na siłę wciskają przechodniom. Jeżeli istnieje coś takiego jak dźwignia handlu, to z pewnością my jej nie posiadamy. Kompletnie nie dbamy o swój interes i w efekcie, za kilka sezonów, możemy mieć ze spadającą liczbą turystów problem. Oni, widząc ten chaos po prostu stąd uciekną!
Ku pamięci. Warszawa taki problem już przerabiała. Lata temu kilku handlarzy postawiło tzw. Szczęki na Placu Defilad. Szybko Plac ten zamienił się w jeden wielki jarmark, syf i kompletny chaos. I patrząc na to, co dzieje się dziś w okolicach Pałacu Kultury, chce powiedzieć jedno: Drogie władze, warszawiacy, chyba czeka nas powtórka z rozrywki.