Prawdopodobnie nie raz zostaliście oszukani przez barmana i nawet tego nie wyłapaliście. Warto jednak czasem uważniejszym okiem przyjrzeć się temu, co barman wyczynia, żeby w porę zareagować. Tylko na co zwracać uwagę? Poprosiliśmy jednego z warszawskich mistrzów sztuki barmańskiej, aby uchylił rąbka tajemnicy na temat tego, jakich "wałków" dopuszczają się barmani.
Podbijanie ceny
W środowisku barmańskim kradzieże, których dopuszczają się barmani, nazywa się eufemistycznie "wałkami".
Jedną z najczęstszych strategii, stosowanej w klubach, w których jest dużo ludzi, bar jest duży i ma kilka stanowisk oraz, gdzie alkohol leje się litrami, jest podbijanie ceny - mówi barman M., który zgodził się z nami rozmawiać wyłącznie pod warunkiem, że nie ujawnimy jego imienia i nazwiska. - Środowisko jest małe, wszyscy się znają, to nie są też informacje, które powinny ujrzeć światło dzienne - mówi tajemniczo M.
O co chodzi z podbijaniem ceny?
- Klient podchodzi do baru, kupuje załóżmy - gin z tonikiem - płaci 22 zł. Potem idzie tańczyć. Wypija drinka, wraca do baru. Lubi gin z tonikiem, więc zamawia to samo. Tym razem jednak idzie do baru z innej strony, kupuje u innego barmana. Ten rzuca cenę - 25 zł. Klienci zazwyczaj nie skupiają się na cenie drinków, zwłaszcza takich, które znają i lubią. Gdy są już bardzo pijani, podają pieniądze i odbierają resztę, której też nie liczą - albo płacą pay passem - mówi M.
Co, jeśli barman trafi na uważnego klienta, który szybko wychwyci szwindel? I na to barmani mają sposób. - Barman odgrywa scenkę. Pyta obruszony, który to barman sprzedał nam drinka za niższą cenę. I mówi: kolega się pomylił. Albo zaczyna kolegę tłumaczyć, wyjaśniać klientowi: "Proszę wybaczyć, on się jeszcze uczy".
Podbijanie ceny, to jak mówi M., strategia stosowana przez pracowników baru "go go" (klienci Cocomo budzili się nad ranem z rachunkami na kilkadziesiąt tysięcy złotych). - Bardzo pijani goście nie pytają o cenę, po prostu kupują kolejną butelkę szampana. Albo kilka. Dopiero następnego dnia, po sprawdzeniu konta, okazuje się, że szampan, który kupili nie kosztował kilkaset złotych, ale kilka tysięcy złotych. Wykonali jednak czynność zakupu, nie poprosili o wydruk i mają problem - dodaje M.
Moneta na dnie
5 zł albo 2 zł. Proste, niewidoczne dla klienta. W smaku niewyczuwalne. A kieszeń barmana z godziny na godzinę wypełnia się pieniędzmi, które nie trafiły do kasy. W kasie wszystko się jednak zgadza. O co dokładnie chodzi?
- Barman wrzuca do tzw. jiggera (miarki do odmierzania alkoholu) monetę. W ten sposób zmniejsza się pojemność miarki. Klient wierzy jednak, że w dalszym ciągu dostaje pełną porcję. Mało kto jest w stanie wyczuć, że w drinku jest za mało alkoholu. Barman wbija na kasę część porcji, części nie, pieniądze z "górki" trafiają do jego kieszeni.
Na podobnej zasadzie funkcjonuje stosowanie tzw. kieliszków do odmierzania alkoholu. - Standardowa wielkość porcji to 40 ml. W niektórych barach, zwłaszcza w tych o podwyższonym standardzie stosuje się miarki 50 ml. W barach o niższym standardzie lub takich nastawionych wyłącznie na zysk, stosuje się natomiast kieliszki, które mogą mieć mniejszą pojemność niż standardowa, np. 30 ml. I na takiej samej zasadzie, jak z monetami, kilka "porcji" nie trafia do kasy, ale do kieszeni barmana - mówi M.
Alkohol ukryty w słomce
Oto dwie strategie, na które nigdy byśmy sami nie wpadli. Ryzykowne, ale bardzo sprytne. I skutecznie wprowadzającego klienta w błąd. - Tutaj działa mechanizm psychologiczny. Jaki jest efekt? Gość myśli, że dostał bardzo mocnego drinka, a w rzeczywistości jego drink zawiera może z 5 ml alkoholu... - mówi M.
Co robi barman, żeby uzyskać taki efekt?
- Przed podaniem drinka klientowi, często degustują go za pomocą słomki. Zanurzają słomkę w drinku, zatykają górny otwór palcem, tym samym zatrzymując ciecz w słomce i zawartość słomki wypijają. Aby klient pomyślał, że jego drink jest mocny, barmani do szklanki nalewają wyłącznie napój bezalkoholowy - jeśli ma być to gin z tonikiem, to sam tonik: słomkę zanurzają w ginie, i zawartość słomki wlewają do szklanki z tonikiem. Klient bierze pierwszy łyk i czuje prawie sam alkohol (ten, który jest w słomce lub pozostał na dnie szklanki). Wrażenie? "Ale mocne". Klient miesza drinka i drugi łyk już wydaje mu się w porządku - tłumaczy M.
Ale mocne
Podobny efekt można uzyskać, maczając brzegi szklanki lub kieliszka w alkoholu, jaki zamówił klient. - Gin z tonikiem? OK. Maczam brzegi szklanki w ginie, rozlanym wcześniej na małym talerzyku, nalewam do szklanki tonik i podaję klientowi. Aromat wpływa na smak. Klientowi wydaje się, że jego drink zawiera dużą ilość alkoholu - dodaje M.
Takim wałkom sprzyja - głośna, huczna impreza i tłok brzy barze. Nie zawsze barmani narzekają więc na zbyt dużą liczbę gości. Gdy jest tłum, wszystkim zależy na tym, żeby jak najszybciej zostać obsłużonym. Warto jednak zwrócić uwagę, w jaki sposób barman przygotowuje dla nas koktajl. Jeśli odchodzi na drugą stronę baru, prawdopodobnie coś ukrywa. Najtrudniej oszukać, gdy klient przygląda się całemu procesowi przygotowania koktajlu.
Własny tańszy
Strategia nr 5: wnoszenie alkoholu kupionego w sklepie. W tym przypadku klient nie cierpi (tylko właściciel lokalu). No, chyba że oszustwo jest podwójne - gdy barman sprzedaje alkohol innej (gorszej) marki oraz w mniejszych porcjach. Zazwyczaj jest po prostu tak, że barmani wnoszą swój alkohol i ten właśnie sprzedają, a kasują jak za ten sprzedany z baru. Pieniądze z "nadwyżki" lądują w ich portfelach.
Barmani mogą dogadywać się między sobą. - Umawiają się, że jeden nie nabija na kasę 20 porcji alkoholu, drugi 30 i potem, po całej nocy się rozliczają - mówi M.
Jak mówi, poziom barmaństwa w Polsce bardzo się jednak podniósł. - Dawno nie spotkałem się z tym, żeby barman oszukał mnie na alkoholu. To środowisko jest jednak dość małe, wszyscy się znają, wątpię, żeby ktoś akurat mnie spróbował oszukać. Goście również stają się coraz bardziej wymagający i świadomi. Wielu barmanów wie również, że "wałkami" daleko nie zajdą. Ci, którzy na tym budowali swoją "karierę", dziś nie istnieją, albo pracują w najgorszych barach - opowiada M.
Najczęstszym "wałkiem", z jakim możemy się spotkać dziś, nie jest oszustwem samym w sobie. Można raczej mówić o bardzo niskim poziomie obsługi oraz traktowaniu baru jako miejsca, które ma przede wszystkim przynosić zysk. Ten proceder najczęściej można spotkać w barach nad Wisłą, o wygórowanych cenach nie wspominając.
- Sezon 2015. Jesteśmy nad Wisłą. Znajomy idzie do baru po drinka. Wraca z małym kubkiem, twierdząc, że to wódka z red bullem. Bez puszki czy butelki red bulla w drugiej dłoni. Ile za to zapłacił? 30 zł - mówi M.
W branży barmańskiej dobrą praktyką jest, żeby sprzedając drinka takiego, jak red bull z wódką, wódka z Colą czy jakikolwiek inny drink, który zawiera porcję alkoholu oraz napój typu Fanta, Cola Sprite czy Tonic, dawać całą butelkę (lub ewentualnie puszkę), a nie nalewać tyle, ile zmieści się w szklance wypełnionej po brzegi lodem, a resztę wkładać do lodówki, bo będzie na kolejnego gościa.
- Ten proceder spowodował, że od lat funkcjonuje w Polsce mit, że im więcej lodu, tym drink jest słabszy i mniejszy - mówi M. - W rzeczywistości lód jest zbawienny dla koktajlu - utrzymuje jego jakość. Jeśli barmani podają do porcji wódki całą butelkę napoju - tak jak powinno być - wtedy ilość lodu nie jest istotna. Wielu nadal tak nie robi - mówi M.
Jak więc reagować na barmana, który może zechcieć na nas zarobić więcej niż powinien? - Przede wszystkim obserwować to, co robi. Jeśli nalewa z kieliszka, poprosić, żeby udowodnił, że kieliszek ma właściwą pojemność. I zawsze prosić o paragon! - mówi M. - W miejscu, którego nie znam i nie wiem, kto stoi za barem zawsze proszę o paragon. Zdarzyła mi się sytuacja, w której barman bardzo się zmieszał, gdy miał mi takowy wręczyć. I się zaczęło: "Oj, chyba się pomyliłem, przepraszam, dopiero się uczę".