Najpierw była złość. Warszawiacy pytali: "Dlaczego w tym roku nie będzie choinki na rondzie de Gaulle'a?". Przecież od wielu lat stała w tym miejscu jako miejska ozdoba świąt Bożego Narodzenia. Zastanawiano się: komu odbiła palma, żeby w środku zimy i w środku miasta stawiać drzewko znane z ciepłych krajów. Odpowiedź poznaliśmy pod koniec 2002 roku: to Joanna Rajkowska. Artystka przekonała miejskich urzędników do swojego pomysłu. Pierwotnie planowała, że wzdłuż Alej Jerozolimskich stanie szpaler palm. Na to jednak zgody nie było.
Joanna Rajkowska - autorka palmy, fot. Dariusz Borowicz / Agencja Gazeta
W końcu 12 grudnia 2002 roku, przy minus 8 stopniach Celsjusza, "przekazano" warszawiakom 15-metrową sztuczną palmę daktylową. Stanęła na wysepce ronda de Gaulle'a - tu, gdzie zbiegają się Aleje Jerozolimskie i ul. Nowy Świat. Trudno było jej nie zauważyć jadąc tędy autobusem czy tramwajem. Nowa atrakcja w mieście wzbudziła zainteresowanie mieszkańców i turystów. Ale - tak, jak w przypadku Tęczy - nie można było pod nią podchodzić. Policja straszyła 50-złotowym mandatem za przejście przez jezdnię w niedozwolonym miejscu.
Palma w dniu "przekazania" jej warszawiakom - 12 grudnia 2002 roku, fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Rajkowska swój projekt nazwała "Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich". Nawiązywał do jej podróży do Izraela w 2001 roku. Tam palmy stoją na każdym rogu. Artystka chciała też odnieść się do historii Warszawy i genezy nazwy jednej z najdłuższych ulic w mieście. Wiele osób do dziś nie wie, że w XVIII wieku na granicy miasta (w okolicach dzisiejszego pl. Zawiszy) istniało osiedle żydowskich kupców i rzemieślników nazwane Nową Jerozolimą.
- Oddaję palmę ludziom, niech mówią, co chcą - oświadczyła artystka na inauguracji projektu. Instalacja od początku wzbudzała wiele kontrowersji. Krytykowano ją za wygląd - uważano, że palma nie pasuje do otoczenia i jest po prostu brzydka. Rajkowska sama przyznała, że nie dowieziono na czas odpowiednio długich liści. Pytano też o koszty nowej instalacji. Artystka tłumaczyła, że palma została sfinansowana przez prywatnych sponsorów i miasto nie dołożyło do tego projektu ani złotówki. Te zapewnienia nie uspokoiły mieszkańców, którzy domagali się usunięcia "drzewa" z przestrzeni publicznej. Umowa była jednak podpisana i palma miała stać przez rok. Po upływie 12-stu miesięcy rozpoczęła się dyskusja, co z nią dalej zrobić.
21 września 2013 roku pod palmą na rondzie de Gaulle'a pojawił się Miś, który przez cały tydzień "wędrował" po Warszawie w ramach akcji "Przytulanka", fot. materiały Fundacji Form i Kształtów
W 2004 roku autorka projektu chciała przekazać palmę miastu. Napisała wówczas list do prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego. Odpowiedzi nie dostała. Palma była w coraz gorszym stanie, liście były już zniszczone. Na ich renowację brakowało jednak pieniędzy. Na jeden dzień na palmie zawisł baner z napisem "Palma czeka na umowę". Drogowcy nocą usunęli transparent. Przez pół roku na rondzie de Gaulle'a stał łysy pień. Podobnie było jeszcze kilka razy.
W końcu w 2007 roku artystka dogadała się z miastem. W zamian za dotację na remont przekazała prawa autorskie do swojego projektu. Palma wielokrotnie była wykorzystywana jako wieszak na hasła protestujących w mieście grup. W 2011 roku w ramach akcji demonstracyjnej przeciw wizycie polskiego rządu w Izraelu, zawieszono na niej palestyńską chustę. Trzy lata temu Joanna Rajkowska zdecydowała się zdjąć liście w dniu otwarcia Euro 2012. Zrobiła to w proteście przeciwko ustawieniu tuż obok, bez jej zgody, wielkiej piłki futbolowej z logotypami sponsorów. Na pniu palmy zawisł baner "Chleba zamiast igrzysk". Rozpętała się burza.
Na palmie wisi transparent z napisem w języku angielskim "Chleba zamiast igrzysk" w dniu otwarcia Euro 2012, fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
Palma wpisała się także w napiętą sytuację polityczną w kraju. - To jest projekt artystyczny, a nie manifest polityczny. Palma się upolityczniła, ponieważ jest to projekt głęboko kontekstualny. Czas palmy przypadł na lata, kiedy władzę objęły ugrupowania próbujące oczyścić kraj z wszelkich obcych kulturowo treści. A w moim zamierzeniu miał to być właśnie eksperyment społeczny badający jak dalece polskie społeczeństwo jest gotowe na przyjęcie tak obcego pod każdym względem elementu - mówiła w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".
Palma na rondzie de Gaulle'a w 2013 roku, fot. Waldemar Gorlewski / Agencja Gazeta
Mimo licznych protestów palma na rondzie de Gaulle'a stoi do dziś i nadal budzi skrajne emocje. Nie dla wszystkich stała się symbolem miasta otwartego, tolerancyjnego i ciągle zmieniającego się. Ale dziś trudno już sobie wyobrazić Warszawę bez palmy. Gdy ktoś umawia się na rondzie de Gaulle'a, najczęściej mówi, że spotyka się pod palmą.
W 2007 roku o Joannie Rajkowskiej nadal było głośno w Warszawie. Tym razem artystka wymyśliła, że na skwerze na martwym i zawalonym samochodami placu Grzybowskim stworzy staw - miejsce, które będzie integrować mieszkańców. - Społeczności, które tu mieszkają, ludzie, którzy tamtędy przechodzą, są sobie obcy - tłumaczyła wówczas artystka. Nieprzypadkowo wybrała plac Grzybowski. Podkreślała, że to miejsce, które łączy historię z nowoczesnością: tereny getta z czasów wojny ze zniszczonymi kamienicami przy ul. Próżnej (dwie zostały od tego czasu pięknie wyremontowane), ostatnie małe zakłady i sklepiki, bloki z czasów PRL-u, szklane biurowce oraz kościół Wszystkich Świętych i znajdującą się w pobliżu synagogę.
Dotleniacz na pl. Grzybowskim, fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Prace przy projekcie trwały kilka miesięcy. W końcu 20 lipca 2007 roku mieszkańcy mogli usiąść na trawie, ławce albo jednej z kolorowych poduch ustawionych wokół niewielkiego stawu (o powierzchni ok. 140 m. kw. i głębokości 1 metra) zaaranżowanego pośrodku specjalnie przygotowanego zieleńca. W ramach projektu zasiano trawę, posadzono krzewy ozdobne, pojawiły się nenufary. Staw został zaopatrzony w urządzenia ozonujące powietrze (słychać było bulgoczące bąbelki gazu). Nad nim unosiła się sztuczna mgiełka.
Sadzawka od razu przypadła do gustu mieszkańcom. Na pl. Grzybowski przyjeżdżali warszawiacy z innych dzielnic. Zabierali tam własne rozkładane krzesełka. Jedni czytali gazetę, inni leżeli na trawie, jeszcze inni rozmawiali ze sobą albo po prostu zachwycali się widokiem.
Dotleniacz na pl. Grzybowskim, fot. Jan Zamoyski / Agencja Gazeta
Dotleniacz został rozebrany jesienią. Miasto obiecało, że wróci na wiosnę, ale tak się nie stało. Tomasz Gamdzyk, ówczesny naczelnik Wydziału Estetyki w miejskim ratuszu, zasugerował, że projekt Rajkowskiej to "robienie wsi w centrum miasta". Na łamach "Gazety Stołecznej" mówił: - Mieszkańcy nie mogą, ot tak, przychodzić sobie na pl. Grzybowski i go zawłaszczać. To plac ogólnomiejski należący do wszystkich warszawiaków, a nie tylko jakiejś grupy. To, co tam zrobiono w ubiegłym roku, było kuriozalne: trawka, staw, pływające kaczuszki. Jak na wsi, a to przecież centrum miasta.
Dotleniacz na pl. Grzybowskim, fot. materiały CSW
Gamdzyk zaproponował, żeby zamiast Dotleniacza, na placu postawić pomnik ku czci Polaków ratujących Żydów podczas okupacji. Równolegle rozpoczęła się dyskusja na temat roli przestrzeni publicznej w centrum miasta. Można powiedzieć, że cel, jaki sobie postawiła artystka został osiągnięty. Miejsce, które odwiedzali turyści, ale omijali szerokim łukiem mieszkańcy, nagle stało się tematów rozmów i było w centrum zainteresowania lokalnych władz. Wreszcie doczekało się także remontu. Rajkowska jednak stanowczo odcięła się od realizowanego przez miasto projektu. Pod koniec 2010 roku zakończyła się gruntowna przebudowa placu. Na chodnikach ułożono granitowe płyty, powstało oczko wodne z małą kaskadą, ustawiono nowe ławki, posadzono drzewa.
Plac Grzybowski po remoncie, fot. Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta
Mimo próśb mieszkańców Dotleniacz już nie wrócił na swoje miejsce. Po instalacji Joanny Rajkowskiej przemiana pl. Grzybowskiego nadal budzi wiele kontrowersji. Części warszawiaków nie podoba się ze względu na brak zieleni i zabudowanie go granitem. Inni są zadowoleni, że wreszcie zaniedbane miejsce w centrum Warszawy zyskało bardziej reprezentacyjne oblicze.
O prawej stronie miasta artyści nie zapomnieli. 16 grudnia 2009 roku prażanie dostali swój pomnik. A w zasadzie pomnik jednego z mieszkańców Nowej Pragi. Stanął na rogu Stalowej i Czynszowej, gdzie mieścił się sklep monopolowy. Jego stałym klientem był pan Zbyszek, młody pijaczek, którego nazywano "Panem Gumą". Codziennie można go było zobaczyć, jak zgarbiony wystawał pod sklepem kiwając się na boki z butelką w ręku.
Paweł Althamer ze swoją rzeźbą przedstawiającą Pana Gumę, fot. Robert Kowalewski / Agencja Gazeta
Rzeźbę Pana Gumy przygotował Paweł Althamer, znany performer, który od dawna mieszka i tworzy na Bródnie. Tym razem chciał stworzyć pomnik dla praskiej społeczności. Postać menela - dzielnicowego bohatera - wybrali podopieczni stowarzyszenia Grupa Pedagogiki i Animacji Społecznej Praga Północ, z którymi artysta współpracował.
Przygotowanie pomnika zajęło Althamerowi trzy lata. Rzeźba została zrobiona z gumowego tworzywa. Postać była umocowana na sprężynie, dzięki czemu Pan Guma mógł się kiwać na boki. Menela przedstawiono w zielonym skafandrze ze skręconymi nogami. W czasie zimy mieszkańcy dodatkowo ubrali Pana Gumę w puchową kurtkę, zakładali mu wełnianą czapkę czy ortalionowy kaptur.
Pan Guma z doczepionym przez mieszkańców kapturem, fot. Jakub Chełmiński
Sam Guma nie doczekał własnego pomnika. Zmarł w trakcie prac nad projektem. Na ulicy stanęła kopia rzeźby. Oryginał już wcześniej Althamer przekazał do Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Pan Guma w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Pomnik od początku budził sporo kontrowersji. W dniu jego odsłonięcia przybyli przeciwnicy instalacji. Zarzucali artyście, że powiela stereotypy na temat mieszkańców Pragi-Północ. Dla nich Guma był zwyczajnym menelem i pijakiem, a nie postacią, która zasługuje na pomnik. Do protestu dołączyli przedstawiciele Komitetu Obrony Lokatorów, który zarzucali autorowi projektu "marnowanie publicznych pieniędzy".
Pomnik Pana Gumy na ul. Stalowej, fot. Robert Kowalewski / Agencja Gazeta
W połowie 2011 roku rzeźbę zdemontowano. Jak tłumaczyli przedstawiciele Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które opiekowało się pomnikiem, instalacja wymagała konserwacji. Miała wrócić kilka tygodni później. Ale na Stalowej Pan Guma już się nie pojawił.
Najpierw było intrygująco. Przez dziurę w zamkniętej bramie jednej ze zdewastowanych kamienic przy ul. Próżnej 14 zaglądają ludzie. Zaciekawiła ich klęcząca od tyłu postać. Figura zrobiona z wosku przypomina im z postury młodego chłopca. Widać było, że ma złożone do modlitwy ręce. Przechodnie zastanawiają się, czy to żydowskie dziecko, które straciło tu swoją rodzinę, a może powstaniec modlący się o koniec wojny czy wreszcie człowiek odsiadujący wyrok za kratami próbujący odpokutować swoje winy. Wielu zwraca uwagę, że klęcząca postać jest smutna, biedna i wydaje się być bezbronna. Gdy dowiadują się, że ma twarz Adolfa Hitlera, w oburzeniu odchodzą.
Przechodzień oglądający rzeźbę Cattelana przez dziurę w zamkniętej bramie kamienicy na ul. Próżnej 14, fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
"On" to nazwa pracy Maurizio Cattelana, włoskiego artysty i rzeźbiarza, którego instalacje często wywoływały kontrowersje, a nieraz kończyły się nawet niszczeniem ich przez widzów. Tak było np. kilkanaście lat temu w Zachęcie. Jego rzeźba przedstawiająca papieża Jana Pawła II przygniecionego meteorytem tak rozzłościła jednego z prawicowych posłów, że uszkodził dzieło. Tym razem rzeźby przez całą dobę pilnowali ochroniarze.
Rzeźba modlącego się w bramie na ul. Próżnej Adolfa Hitlera, fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta
Postać Hitlera modlącego się w bramie na ul. Próżnej pojawiła się jesienią 2012 roku. Była częścią wystawy prac artysty w Centrum Sztuki Współczesnej. Kuratorzy najpewniej spodziewali się, że rzeźba Cattelana może budzić kontrowersje, dlatego informację o jej umieszczeniu na ul. Próżnej trzymano w tajemnicy aż do ostatniej chwili.
Miejsce wybrano nieprzypadkowo. Niektórzy twierdzili, że nie można było wyobrazić sobie lepszej lokalizacji na ekspozycję modlącego się Adolfa Hitlera - w czasie II wojny światowej był to teren byłego getta warszawskiego. Podobnie myślał autor. Uznał, że dla tego eksponatu lepsza jest przestrzeń w bramie kamienicy, gdzie przed wojną tętniło życie żydowskiej Warszawy niż miejsce w sali wystawowej. Był nawet pomysł, żeby rzeźba stanęła w jednym z warszawskich kościołów. W tej sprawie toczyły się rozmowy z hierarchami. Nie było zdecydowanego "nie", ale ostatecznie postawiono na bramę przy ul. Próżnej.
Rzeźba modlącego się w bramie na ul. Próżnej Hitlera, fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta
Rzeźba budziła mieszane uczucia. Z jednej strony jej bohaterem jest postać jednoznacznie kojarząca się ze złem, a z drugiej strony przedstawienie Hitlera jako klęczącego i modlącego się - być może o wybaczenie - chłopca wzbudzało współczucie i empatię wśród odbiorców. Nie wszystkim jednak podobało się już samo wykorzystywanie nazistowskiego zbrodniarza w sztuce.
Środowiska żydowskie były oburzone powstaniem instalacji. Centrum Szymona Wiesenthala nazwało ją "bezsensowną prowokacją, która jedynie obraża pamięć o pomordowanych przez nazistów Żydach". Dyrektor CSW tłumaczył, że praca Cattelana nie ma na celu obrazy pamięci o Żydach, a jedynie przypomnienie, że wszędzie czai się zło.